Szarańcza, Gabriel García Márquez
Szarańcza (La hojarasca), Gabriel García Márquez
Wyd. Muza, Warszawa 2011
Długo więc pochylałam się nad debiutanckim dziełem noblisty, chłonąc je powoli i z uwagą. I nie będzie to być może moja ulubiona pozycja, ale z pewnością z Márquezem mam zamiar obcować dalej. Bo lubię to, jak opowiada. To, jak plastycznie przedstawia świat. To, jak barwnie potrafi zaprezentować najmniejsze błahostki. I to, jak wielka jest jego wyobraźnia…
Szarańcza jawnie nawiązuje do Antygony – widzimy to już w pierwszych słowach dzieła, na które składa się cytat z Sofoklesa. Ale to jeszcze nie wszystko – sama fabuła oparta jest na wydarzeniach zbliżonych do tych znanych z antycznej tragedii. Oto bowiem mamy doktora-samobójcę, którego śmierci niecierpliwie wyczekiwała cała okolica. Chcąc zemścić się na tym, który odmówił kiedyś miasteczku pomocy, mieszkańcy Macondo postanawiają odmówić lekarzowi pochówku. Znajduje się jednak jeden śmiałek, który „wbrew woli ludu” decyduje się okazać serce wobec tego, którego wyklęło całe miasteczko. Do pomocy angażuje jeszcze swą córkę i małego wnuczka. Co z tego wyniknie? Otóż bohaterowie znajdą pretekst do przedstawiania swych uczuć i snucia wspomnień. Wspomnień o zmarłym, o rodzinie, o miasteczku i jego mieszkańcach. Trzech narratorów oferuje czytelnikowi zupełnie różne spojrzenia na te same sprawy. Jest to znakomity zabieg i jeden z najmocniejszych punktów Szarańczy…
Gabriel García Márquez jest mistrzem skomplikowanej gawędy, opartej na rozbudowanych, plastycznych opisach. Kreuje świat i bohaterów, dbając o wszystkie detale. Jego opisy są barwne i szczegółowe, ale z pewnością nie każdemu przypadną do gustu. Dla jednych proza Kolumbijczyka będzie interesująca i magiczna, dla innych nużąca i przeładowana opisami… Ja do drugiej grupy należeć nie mam zamiaru, ale daleko jeszcze temu twórcy do stania się moim ulubieńcem. Bywa, że jednak chwilami mnie męczy…
Moja ocena: 7/10
Widzę, że poza Szarańczą masz również za sobą Sto lat samotności. Szarańczy nie czytałam, aczkolwiek z tego co orientuję się jest to krótka forma, a w tych Marquez wiele traci, co zauważyłam podczas lektury Złej godziny. Sto lat oraz Miłość w czasach zarazy to absolutnie moi faworyci. W obszernych powiesciach autor potrafi się naprawdę wykazać i jest to ogromnie namacalne.
Ja Noblistów czytam rzadziej, gdyż czasami nie mogę znieśc tych przydługich opisów, które przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego.
Cenię Marqueza a tej książki nie czytałam, więc z pewnością będę musiała nadrobić zaległości. Muszę też przyznać, że nowa, ujednolicona, twarda oprawa dla książek tego autora bardzo przypadła mi do gustu:)
Pozdrawiam!!
Nie czytałam nic tego autora,nie wiem dlaczego,ale jakoś mnie do niego nie ciągnie 🙂
Kasiu,
masz sporo racji – dużo bardziej podobał mi się Marquez w dłużej formie – teraz nie do końca mnie przekonał…
Mnie się bardzo książka podobała, dzięki swojej skromnej objętości nie nabrała charakteru telenoweli.
Ciągle przede mną znajomość z tym autorem. Na półce czekają "Sto lat samotności" i "Miłość w czasie zarazy", ale jakoś nie mogę się zabrać za czytanie.
Ja czytałam Sto lat samotności i jakoś mi to nie podeszło i nawet się zastanawiałam, czy może ja jestem jakaś dziwna, bo nie potrafię docenić takiego arcydzieła. Choć Miłość w czasach zarazy mi się podobała w miarę. Bez szału. Nie jestem typem masochistki,więc raczej po tego noblistę nie będę sięgać