Państwo Tamickie, Joanna Łukowska
Na Państwo Tamickie składa się dwadzieścia niedługich historyjek, tworzących jako-tako spójną całość. Łączą je Maciej i Joanna, chociaż czasem najważniejszym bohaterem staje się ktoś inny – sąsiad, ojciec, a nawet… pies. Pies, któremu w historii tej również udzielono głosu.
Przychodzi mi do głowy, że powieść Joanny Łukowskiej jest zbiorem epizodów, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w scenariuszu dobrego serialu komediowo-familijnego, emitowanego wieczorem w publicznej telewizji. Epizody te są pełne ciepła i humoru. Czasem wzruszają, czasem poruszają, czasem bawią do łez. Pochłania się błyskawicznie – właśnie tak, jak dobry serial. Słowa te nie spływają jednak po człowieku tak, by być i zaraz zniknąć – sporo można z tej lektury wynieść i utrwalić sobie w pamięci. Zwłaszcza wiele dla siebie znalazłam tam ja – studentka polonistyki, której narzeczony jest specem od nauk ścisłych. Mnóstwo cech wspólnych mogłabym zresztą znaleźć między nami, a Tamickimi. I między relacjami, jakie nas łączą. Chyba właśnie dlatego tak miło czytało mi się tę historię…
Ale były też pewne zgrzyty, oczywiście. Ot, nagromadzenie błędów na przykład. Nic mnie tak nie irytuje, jak niedopatrzenia w korekcie. Plus ta dziwaczna maniera pisania o bohaterach per 'pani Joanna’ i 'pan Maciej’, chociaż w zupełności wystarczyłyby imiona. Jasne, można by jakoś tę formę powiązać z tytułem, ale nie zmienia to faktu, że ciągłe pańcowanie po prostu męczy. Sama historia też miała swoje lepsze i gorsze momenty, chociaż przyznać muszę, że zdecydowanie przeważały te pierwsze. Państwo Tamickie to opowieść, która dostarczyła mi sporo rozrywki i garść przemyśleń. A to dobra mieszanka, sami przyznacie.
Polecam lekturę ebooka Joanny Łukowskiej tym, którzy szukają odprężającej, pokrzepiającej historii, kryjącej w sobie coś więcej, niż tylko pustą rozrywkę. Autorka zaserwowała nam dość ciekawe spojrzenie na człowieka i relacje międzyludzkie, na karykaturalność tamtych lat i na tzw. ogarnianie rzeczywistości. To dobra lektura, zachęcam do sięgnięcia. 200 stron to nie jest tak wielki wysiłek dla oczu anty-fanów ebooków 🙂
Moja ocena: 7/10
Książka nie ma wersji tradycyjnej?
Ja do ebooków chyba jeszcze długo się nie przekonam. Jednak papier ma swój klimat i nie muszę na niego tak bardzo uważać 🙂 Mogę rzucić książkę lub gazetę na łóżko bez obawy, że coś pęknie lub odpadnie.
Historia ciekawa, tylko szkoda, że w wersji e-booka. Może kiedyś się skusze, lecz na chwilę obecną odpuszczę sobie.
Ja też mam tego e-booka i chętnie go przeczytam 🙂
Ciekawa historia 🙂
Audiobook i wersja tradycyjna mnie by usatysfakcjonowała. Nie mam już na czym czytać ebooków, zmieniłam komórkę, ech.
Zapowiada się ciekawie. Mi się skojarzyło to co napisałaś z pewnym anime studia Ghibli: Rodzinka Yamadów http://www.filmweb.pl/film/Rodzinka+Yamad%C3%B3w-1999-111709 podobnie kilka historyjek tylko o funkcjonowaniu w większej rodzinie bo wraz z małżeństwem mieszka babcia i 2 dzieci 😀
Mam i planuję przeczytać. Czy to na monitorze komputerowym (krótkie, więc przeżyję), czy na pożyczonym czytniku (niebo :D), przeczytam.
A co do e-booków, to traktowanie książki tradycyjnej jak świętości przeszło mi w mgnieniu oka, gdy zaczęłam czytać na czytniku pierwszy e-book. Z naciskiem właśnie "na czytniku". Świetnie się czyta, można dostosować tło, wielkość czcionki i wiele innych spraw do swoich gustów. A to dla takiego ślepaka, jak ja jest ważna sprawa. No i wygodnie bardzo – tyle książek w jednym miejscu. Zamiast walizy z książkami mogłabym zabierać jeden niewielki czytnik.
Mam więc nowy cel oszczędnościowy – zakup czytnika 😀
Książka mnie interesuje, mam ją w planach od jakiegoś czasu. Szkoda, że trzeba czytać na komputerze, ale może jakoś przeboleję 😉