Tony i Susan, Austin Wright
Tytułowi bohaterowie – Tony i Susan – nie funkcjonują w tej samej rzeczywistości. On jest bohaterem powieści, w którą zaczytuje się ona. Co łączy ich dwa światy? Edward. Dla niej – eksmąż. Dla niego – stwórca.
Edward tworzy elektryzujący thriller Nocne zwierzęta, opowiadający – w znacznym uproszczeniu – o zemście i zezwierzęceniu. O instynkcie, który pcha człowieka do mordu. Tony jest zagubionym matematykiem, ofermą, która traci z oczu córkę i żonę, po to, by za jakiś czas odnaleźć ich zwłoki na zapuszczonej polanie. Po czasie bohater odnajduje w sobie instynkt mściciela i postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Nieco nieświadomie, dalej będąc zagubionym i pociesznym. Dziwna to postać, ten Tony. Typowy flegmatyczny profesorek, który na widok zagrożenia wpada w panikę i nerwowym ruchem poprawia przekrzywione okularki. Irytujący facet! Nie raz i nie dwa miałam ochotę wbić mu pinezkę między żebra, żeby mniej się zastanawiał, a więcej robił.
To samo Susan. Duma nad tą powieścią i duma. Bohater przeżywa tragedię, a ona snuje rozważania na totalnie błahe, oderwane od wszystkiego tematy. Na szczęście poważnieje, kiedy odkrywa, jak wiele łączy ją z Tony’m i ze światem, wymyślonym przez Edwarda. Wtedy właśnie ujawnia się wspólny mianownik obu historii, przedstawionych w powieści Wrighta.
Edward – przykład osamotnionego, neurotycznego pisarza – rozlicza się z przeszłością i stawia czoła temu, przed czym przez długie lata uciekał. Jego śladem podąża Susan, odkrywająca prawdę o sobie i o krzywdzie, jaką w przeszłości wyrządziła Edwardowi. On dzięki temu przeżywa katharsis, ona obarcza się cierpieniem i poczuciem winy. Znów mamy do czynienia z zemstą, czyż nie?
Nierówna jest ta powieść, jak mało która. Raz wciąga tak, że czytelnik wpada na słup, zatopiony w lekturze (pozdrawiam pana słupa z mej okolicy ;)), a raz nudzi tak, że czytelnik też wpada, ale w szał. Na szczęście te pierwsze momenty przeważają – zwłaszcza, kiedy stykamy się z Nocnymi zwierzętami. Ta powieść w powieści zachwyca i wstrząsa, jest naprawdę znakomita!
Dobrze się czyta to „arcydzieło amerykańskiej literatury”. Napisane jest niezwykle sprawnie – dialogi nadają dynamizmu, bohaterowie autentyczności. Czasem można się poplątać w toku rozumowania Susan – niezwykle krytycznej czytelniczki, czasem można przy jej rozważaniach ziewnąć. Zakończenie powieści jest jednak tak genialne, że wszelkie uchybienia schodzą na dalszy plan. Warto czytać takie książki, warto nie dać im zginąć…
Moja ocena: 8/10
Gdzieś już czytałam, że to dość zaskakująca, ale bardzo wartościowa książka. Nie jest chyba zbyt znana, ale mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać. Jakoś mnie ciągnie do tej pozycji.
Ja za to słyszę po raz pierwszy. Jednak zapowiada się ciekawie. Szczególnie, że lubię dramaty psychologiczne i uważam, że książki zawsze powinny miec genialne zakończenie (dobra, były przypadki, że przeciętne zakończenie mi nie przeszkadzało:D). Szczególnie ciekawa jestem tej Emmy, jak ona będzie wykreowana. Cóż, będę szukac:)
Pewnie olałabym tę książkę, jak wiele innych zresztą, gdybyś nie napisała, że brakuje Ci słów. To dla mnie ZAWSZE najlepsza reklama!! 😀
Mery,
jakiej Emmy? 😀
I znowu mnie zaskoczyłaś, bo o tej książce nie słyszałam, a wydawało mi się, że dość dokładnie przeglądnęłam katalog z nowościami Muzy 🙂
Fabuła wydaje się być bardzo interesująca, ale nieco niepokoją mnie te przestoje w lekturze. Nie lubię spadku emocji, ostudzenia zapału. Książka musi mnie trzymać i wodzić za nos tak mocno bym właziła nie tylko we wszystkie słupy, lecz także drzewa w okolicy.
Ale z drugiej strony – to może być ciekawe doświadczenie.
wydaje się być ciekawie choć trochę zniechęcają mnie te słabsze momenty
Lubię dramaty psychologiczna, bardzo. I właściwie dawno dobrego nie czytałam, moze ten… Jeszcze jedna myśl właśnie mi się nasunęła. Może trudności związane z określeniem jednoznacznie uczuć wynika z tego, iż książka została naznaczona słowami "arcydzieło literatury amerykańskiej". Podobnie miałam w przypadku Gatsby'iego. Choć część książki była dla mnie ni to ciepła, ni to chłodna, to cały czas patrzyłam na nią przez pryzmat wiekopomnego dzieła, co chyba jest dla czytelnika zgubne…
Ta książka zrobiła na mnie duże wrażenie tuż po skończonym czytaniu. Jednak im więcej czasu mija, tym więcej szczegółów i wrażeń ulega zapomnieniu. Z tego co nadal pamiętam to nieprzeciętny pomysł, ciekawe rozważania na temat życia niespełnionego pisarza i jego relacji z bliskimi. Tak jak zauważyłaś akcja była nierówna, to było szczególnie widoczne w przypadku Tony'ego, gdzie pełne napięcia sceny zostały zastąpione urojeniami.
Czas poświęcony książce na pewno nie będzie zmarnowany, ale "Arcydziełem" tego bym nie nazwała.
Pozdrawiam serdecznie. 🙂
Miss Jacobs,
masz rację, "arcydzieło" to wielkie słowo, a ja wielkich słów używać nie lubię. I zwyczajnie się boję. Tak, jak wspomniała Kasia – takie łatki przy książkach od razu każą zmieniać do nich podejście…
Poszukam, rozejrzę się, skoro tak Cię zachwyciła 😉
Pamiętam jak prezentowałaś ją w stosiku albo w zapowiedziach i już wtedy czułam, że będzie warta uwagi :).