Anna we krwi, Kendare Blake
Cas Lowood odziedziczył po ojcu niezwykły zawód: zabija umarłych.
Ojciec chłopaka został w makabryczny sposób zamordowany przez ducha, którego sam miał uśmiercić. Teraz, uzbrojony w sztylet athame, Cas podróżuje po całym kraju ze swoją matką-czarownicą i potrafiącym wyczuć obecność zjaw kotem. Razem śledzą wątki lokalnych legend, próbując wyplenić co bardziej niebezpieczne upiory ze świata. Gdy przybywają do kolejnego miasta w poszukiwaniu ducha nazywanego przez mieszkańców Anną we Krwi, Cas nie spodziewa się niczego odbiegającego od normy: chce zjawę wyśledzić, zdybać, zabić. Zamiast tego spotyka obłożoną klątwą dziewczynę, istotę z jaką nigdy przedtem się jeszcze nie mierzył.
Źródło: proszynski.pl
Główne zarzuty wobec powieści? Przede wszystkim – nagromadzenie nieścisłości i niedopowiedzeń, niezrozumiałych zachowań i rozwiązań. Fabuła nie układa się w logiczną, klarowną całość, ma sporo uchybień i słabszych momentów. Portrety psychologiczne postaci również pełne są niedociągnięć, a i otoczenie, w którym rozgrywa się akcja nie jest zbyt spójne i autentyczne. Bardzo trudno zaakceptować reguły rządzące światem, który wydaje się totalnie nielogiczny, nienaturalny i mocno naciągany.
Drugi poważny zarzut – tendencyjność. O ile sam pomysł z polowaniem na duchy, wspomaganiem się magią i innymi paranormalnymi zjawiskami można uznać za całkiem świeży i interesujący, o tyle sama akcja pozostawia wiele do życzenia. Kendare Blake nie oferuje czytelnikowi żadnych zaskoczeń, niespodziewanych zwrotów czy czegoś, co wywołałoby przyspieszone bicie serca. Od początku wiadomo, w jakim kierunku potoczy się historia, gdzie czai się wróg, a gdzie za maską zła tak naprawdę kryje się dobro. Oczywistości w Annie we krwi jest tak wiele, że aż dziw bierze, że czytelnik od tego nie zasypia…
No właśnie. Nie zasnęłam. Nie wynudziłam się też jakoś specjalnie, choć nie mogę powiedzieć, żeby ta historia porywała. Ot, po prostu pojawiło się na rynku kolejne przyjemne czytadło, które podciągnąć można pod szyld „paranormal romance”. Lektura nie dłuży się i absorbuje na kilka godzin. Autorka ma wyrobione lekkie pióro, naturalnie posługuje się językiem młodzieży, przez co zarówno dialogi, jak i rozmyślania narratora (którym jest nastoletni Cas) pochłania się z wyjątkową przyjemnością. Choć cała opowieść jest dosyć poważna (bo przecież w zamierzeniu miała być niebywale mroczna), nie brak tu fragmentów zaprawionych inteligentnym humorem i sarkazmem. Lubię takie książki. Nie należą do najwyższej półki, ale zapewniają znakomitą rozrywkę. Kendare Blake raczej nie osiągnie sukcesu na miarę Stephenie Meyer, ale Anna we krwi z powodzeniem mogłaby zostać przeniesiona na ekran. Sporo w tej książce scen, które przed telewizorem mogłyby przyprawiać o dreszcze…
Moja ocena: 6/10
Czytałam różne recenzje, często dość negatywne, ale mimo wszystko mam ochotę przeczytać tę książkę. Odpowiada mi tematyka i myślę, że się aż tak bardzo nie zawiodę 😉
Maj sprzyja zmianom 😉
Czyli ogólnie na nie 😉 a szkoda bo chciałam chwycić…
Nie jestem na nie, spędziłam dobry czas z tą książką. Po prostu nie można przemilczeć ewidentnych uchybień…
mam książkę na mojej "liście życzeń", więc mimo niższej oceny na końcu Twojej recenzji, to i tak dam jej szansę 🙂
Książka już czeka na półce. Teraz muszę tylko znaleźć trochę czasu aby ja przeczytać 🙂
Nie będę się z nią spieszyć, ale pewnie kiedyś przeczytam, jeśli nadarzy się okazja.
Wszędzie widzę tę książkę, muszę ją w końcu dorwać 🙂
mam podobnie.
No proszę, a do tej pory spotykałam same pozytywne recenzje Anny. Niedługo sama się będę czytać tą książkę. Ciekawe jakie będą moje wrażenia.
Książka ma bardzo ładna okładkę, może kiedyś przeczytam… 🙂
Ostatnio unikam takich książek, mam szczerze dość paranormalnych romansów maści wszelakiej, które mnożą się jak grzyby po deszczu 😉
Myślę, że nie stracę zbyt wiele, jeśli sobie odpuszczę tę lekturę.
E, chyba nie mam ochoty na przeciętne paranormalne czytadło. Za dużo się tego przewinęło, a ile można zapychać się takimi średniakami, byle tylko czytać – lepiej wziąć się za coś porządnego 🙂
PS. Ciekawe zmiany u Ciebie – takie generalne, jak widać 😀
Mam, teraz wystarczy znaleźć trochę czasu. Nie będę się zrażać, po prostu nie będę zbyt wiele oczekiwać, to może się nie rozczaruję 😉
Hm. Okładka jest naprawdę świetna.
Mimo wszystko, przeczytałabym z chęcią tę książkę, bo jestem ciekawa jak sam temat został poruszony. Hm…
Okładka !!
Wydaję mi się, że polubiłabym tą książkę
Wpadnij do mnie
MAM PYTANIE KOLEJNA CZEŚĆ KIEDY?