KKD #14: Wpisy reklamowe na blogach
#14: Wpisy reklamowe na blogach
Naszło mnie na przemyślenia, związane z promocją niektórych rodzimych autorów. Od paru dni blogi toną w zalewie tandetnych okładek wznowienia pewnej „głośnej” serii książek. Blogerzy czynią to dobrowolnie, jasne, ale część z nich otrzymuje za to profity*. Kiedy i mnie złożono podobną propozycję, a byłam wówczas na świeżo po rozmowie z pracownicą biblioteki, narzekającą na brak nowości – pomyślałam, że jeśli opatrzę ową reklamę hasłem 'wpis sponsorowany’, mogłabym z nieco uspokojonym sumieniem pokusić się o promocję czegoś, na czym skorzystałaby lokalna biblioteka. Nawet wymyśliłam sobie do tego wytłumaczenie – marketing na wierzch, ideologia na bok.
Ale nie potrafię.
Nie będę już pastwić się nad autorką nazywaną przez wielu grafomanką – bo nie zasługują na to, ani zwolennicy jej twórczości, ani sama kobieta, która w powstanie swych dzieł włożyła ileśtam pracy. Po prostu nie nadaję się do reklamowania czegoś, czego nie popieram, czego nie lubię i czego sama bym nie poleciła. Myślę, że w takim wypadku nawet hasło 'wpis sponsorowany’ nie załatwiłoby sprawy. Ale byłoby chociaż uczciwe wobec odbiorców…
Każdy robi to, co uważa za słuszne. I ani mnie, ani nikomu nic do tego, czy ktoś reklamuje produkt, bo rzeczywiście chce przyczynić się do jego promocji, czy zależy mu wyłącznie na tym, co otrzyma w zamian. Marketing na wierzchu.
Dyskutowaliśmy kiedyś, czy blogerzy powinni informować czytelników, że przedstawiają egzemplarz recenzencki. Pojawiły się zarzuty o nieuczciwość czy serwowanie laurek wydawnictwom. Dyskusja była ognista, ale właściwie do niczego nie doprowadziła. A jak będzie w tym wypadku…?
Chciałabym, abyście przedstawili swoje stanowisko w sprawie reklamowania czegoś, co nas nie interesuje, czegoś, czego nie popieramy, czegoś, z czego czerpiemy jakieśtam korzyści. Czy czytelny sygnał (ot, choćby właśnie 'wpis sponsorowany’), że dany produkt reklamujemy na życzenie wydawnictwa lub dla pewnych profitów byłby wystarczający? Czy w ogóle nie powinniśmy reklamować czegoś niezgodnego z naszymi przekonaniami? Nie wtrącając się w działania cudzych blogów – po prostu opowiedzcie, jakich zasad w takich sytuacjach, przestrzegalibyście u siebie?
* oczywiście są też osoby, które reklamowały(by) całą akcję i bez takich propozycji, więc nie wkładajmy wszystkich do jednej szufladki
PS. W ostatnim czasie pojawiły się nowe głosy w dyskusjach o grzechach blogerów i polskich autorach – warto zajrzeć!
Witam, możesz mi powiedzieć o jaką książkę chodzi?pozdrawiam!
To przecież nie ma znaczenia, dyskusja ma dotyczyć czego innego 🙂
Ok, przepraszam, że zapytałam. Chciałam tylko wiedzieć co wznowiono i co wywołuje takie burze!pa
Nie ma za co przepraszać 🙂 Po prostu nie chcę tu wywoływać jakiejś sensacji, bo temat tyczy się czegoś innego – jak ktoś przegląda blogi i tak na pewno rzucą mu się w oczy te wpisy.
Domyślam się o jaką książkę chodzi, ale będę milczeć. 😉
A ja wiem o co dokładnie chodzi 🙂
U mnie reklama, a owszem jest i będzie :). Lubię twórczość TEJ autorki 🙂 Więc u mnie ma zawsze miejsce 🙂 Tu kwestia gustu czytelniczego 😉 Nawet bez profitów 🙂 Póki co nie skorzystałam z darmowych książek i zastanawiam się czy w ogóle skorzystać, ale Twój pomysł z Biblioteką niezły… Musze pomyśleć 🙂
Zapomniałabym. Zanim wydawnictwo zaproponowało to i tak w innym miejscu już była reklama zrobiona przeze mnie 😉 Więc…
Dlatego właśnie opublikowałam wpis z adnotacją na dole, żeby nie było wątpliwości, bo wiem, że i Ty, i kilka innych blogerek i czyta te książki, i reklamowało je jeszcze przed całą propozycją 🙂 Sama dyskusja nawiązuje więc nie do Was, a do nieco innego zjawiska.
Wiem, czytałam cały wpis 🙂 Sama jestem ciekawa dyskusji 😉
I ja wstawiłam reklamę, ale była to już któraś z kolei reklama. Nie uważam jednak reklamowania pozycji, na które czekam z utęsknieniem, za coś zdrożnego. Jeśli chcę coś przeczytać , wiem kiedy jest premiera i niemal skreślam dni w kalendarzu, to czemu miałabym nie informować o tym na moim blogu? Zresztą, wiele osób wstawia również posty z zapowiedziami wydawniczymi (sama również to robię). Nikt mi za to nie "płaci" i nie znajdują się tam pozycje jedynie wydawnictw z którymi współpracuje… wręcz przeciwnie, bo zwykle piszę właśnie o tych książkach, na których otrzymanie prawie w ogóle nie mam co liczyć…
I jeszcze jedno…
Każdy post, dotyczący książki otrzymanej od wydawcy, powinien być opatrzony odpowiednim sformułowaniem. Nie ważne jak bardzo ktoś jest lub nie jest obiektywny.
Sil,
ale ja nie piszę o przypadkach, w których ktoś sam od dawna czekał na daną premierę i zgodnie z własnymi przekonaniami zamieścił takie info. Nigdzie nie napisałam, że nie powinno się o tym informować 🙂
A o tym, że Ty inaczej (tzn. uczciwie) podeszłaś do tematu wiedzą niestety wszyscy odbiorcy maila wydawnictwa, bo jakoś tak się stało, że swój mail z linkiem zaadresowałaś nie tylko do nadawcy, ale i wszystkich odbiorców.
Jeszcze raz – nie chodzi o informowanie o czymś, co nas interesuje. Tylko o kwestię wpisów sponsorowanych, reklam czegoś, czego nie popieramy itd. Od wczoraj dyskutowałam z paroma osobami o tej sprawie i niektóre nie widzą problemu w reklamowaniu czegoś, czego sami by nie tknęli. Stąd pole do ciekawej dyskusji 🙂
Sama reklama mnie nie gryzie. Jeśli bloger tylko informuje o jakimś fakcie a nie zachwala sztucznie.
Bo zachwalanie czegoś co jest gniotem to oszustwo, ale informowanie, o jakimś wydarzeniu(w tym wypadku wznowieniu serii) może akurat kogoś zainteresuje, komuś przypomnisz itp.
O to to, bo nalezy rozgraniczyć reklamę i zachwalanie.
Kasiek,
tylko tu chodzi nie tylko o informację o wznowieniu serii, a o większy zakres reklamowy 🙂
O zapowiedziach sama informuję – w większości przypadków tyczy się to wyłącznie książek, które mnie interesują. Czasem są to zapowiedzi z myślą o innych, bo np. wiem, że dana autorka/seria cieszy się dużą popularnością – ale wtedy informuję, że mnie samo zagadnienie nie interesuje 🙂
To przyznam się, że nie rozumiem o co chodzi. 😛
Napisanie, czy wklejenie formułki z wydawnictwa typu "dnia tego i tego wznowiona zostanie doskonała Trylogia, że niech się Sienkiewicz schowa itp"
okraszone wspisem, że jest to wpis sponsorowany jest ok.
Ale ja zaraz wyjdę na sprzedawczyka systemu 😛
No dla mnie jest ok :)Nie byłoby ok gdybyś zachwalała denną książkę.
Dlaczego sprzedawczyka? Taka adnotacja jest przecież uczciwa 🙂
Tak sobie żartuję po swojemu 😉
Reklama to reklama i jeśli ktoś reklamuje produkt czerpiąc z tego profity to dla mnie uczciwa wymiana. A myślący człowiek wie, że w ciemno i w całej rozciągłości reklamie wierzyć nie wolno.
Czym innym też jest reklama nowego produktu, czy też książki znanego już producenta/autora, a czym innym wciskanie na siłę chłamu, po który w inny sposób nikt by nie sięgnął.
Niby tak, ale skąd zatem te ciągłe utyskiwania na blogerów, że są nieuczciwi, skoro piszą dobrze o książkach, które dostali 'za darmo'? Gdyby każdy rozumiał, że to uczciwa wymiana i bloger naprawdę w zgodzie ze sobą pisze tak, a nie inaczej o danej książce, w ogóle nie byłoby miejsca na tego typu zarzuty.
Co do drugiej części Twojej wypowiedzi – mam w przypadku akurat tej konkretnej książki wątpliwości czy jest sprawdzona czy raczej niewielu by po nią sięgnęło 😉 Ale to już poza tematem głównym, nie ma sensu się zagłębiać.
Ja sięgnęłąm właśnie po książkę tej autorki żeby sobie wytrobić opinię.I wyrobiłam 🙂
Co do blogerów nieuczciwych. Ja zauwazyłam taką tendencję: albo bloger dostaje masę książek, pisze opinie na bazie streszczenia z okładki i wtedy te opinie są zawsze pozytywne, albo bierze ksiązek mniej, czyta i uczciwie je opisuje.
Ja nie zaliczam się do żadnej z tych grup, żeby nie było że jestem stronnicza 🙂
Oj tak, znam przypadki, o których mówisz. Tyle tylko, że niektórzy nie wiedzą, że opisy na okładkach są mylne i potem sadzą takie kwiatki w swych wypocinach, że aż głowa boli 🙂
Wypowiem się krótko, ale mam nadzieję treściwie.
Nie jestem przeciwna reklamom jeżeli dotyczą tematycznie danej strony i jeżeli nie są sprzeczne z przekonaniami blogera. No bo kto na tym cierpi? Nikt, a jeżeli miałabym mieć z tego jakieś korzyści to czemu nie? Inna jest sytuacja wtedy, gdy miałabym zamieścić coś sprzecznego z moimi przekonaniami, każdy z nas ma własne zasady, w które nie powinniśmy ingerować. Laurek wydawnictwom nie wystawiam i nie zamierzam, na moim blogu nie ma nic czego bym nie poparła w innej sytuacji. Myślę,że reklamowaniem czegoś sprzecznego z nami niszczymy naszą wiarygodność i zaufanie.
Zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś.
Ale!
Co z sytuacją gdy taka sprzeczna reklama opatrzona jest właśnie jakąś adnotacją, że to wyłącznie wpis reklamowy/sponsorowany?
Moim zdaniem taka adnotacja niczego nie usprawiedliwia. To tak jakbym zamieściła wpis promujący walkach psów, a była im przeciwna. Fałsz,obłuda i dwulicowość, niestety.
O rany, to już nieco wyższa szkoła jazdy. Bo porównujemy książkę, która nam się nie podoba z czymś naprawdę obrzydliwym, czego nikt normalny by nie poparł. Ale rozumiem, co masz na myśli 🙂
No tak bardzo wyjaskrawiłam przykład 🙂
Nigdy nie reklamowałbym czegoś z czego nie skorzystałbym i czego nie popieram. Wpisy czysto reklamowe na moim blogu pojawiły się zaledwie dwa. Pierwszy raz w własnej nieprzymuszonej woli napisałem posta o rewelacyjnej promocji najpierw samemu coś kupując. Drugi raz na prośbę firmy zareklamowałem ich konkurs. Sam skorzystałem, do wygrania było multum nagród i grzechem byłoby innych o nich nie poinformować 😉
Istnieje jeszcze kwestia egzemplarzy recenzenckich. Sam nigdy nie rzucam się na byle co i wydawnictwa proszę tylko o to co mnie interesuje. Według mnie z takiego układu wszyscy mają korzyści: bloger ma o czym pisać, użytkownicy mają ciekawe teksty a wydawnictwo reklamę.
Właśnie, grzechem 🙂 Gdybyś nie poinformował, pewnie nie miałabym teraz u siebie paki książek dla całej rodziny.
Również zdarza mi się informowanie o promocjach czy konkursach, bo akurat o takich sprawach naprawdę warto informować i wiadomo, że będą przydatne dla wielu.
Co do egzemplarzy recenzenckich – mam dokładnie tak samo.
Ja już pisałam u Ciebie wczoraj, że też otrzymałam taką propozycję, sama ją zignorowałam. Nie jestem w stanie reklamować tych konkretnych książek, ponieważ sama czytałam tylko jedną i mi się nie podoba. Tak, jak napisałaś, są osoby, które lubią twórczość autorki i z pewnością będą ją reklamować sami i bez takich profitów, więc ktoś, kto wchodzi na blogi bez trudu znajdzie tą informację u innych.
Dostaję na e-maila wiele tekstów reklamowych itd. ale publikuję tylko te, z którymi się zgadzam i w których sama chciałabym uczestniczyć. Nie chcę by mój blog stał się tablicą ogłoszeń i narzędziem dla wydawnictw. W zapowiedziach także przedstawiam tylko te książki, które mnie interesują. Uważam, że każdy, kto chce znajdzie informacje o pozostały, a ja nie mam czasu by konkurować z większymi portalami i starać się informować o wszystkich nowych produktach, wydarzeniach i premierach.
Obie dobrze wiemy (i wiedzą o tym również inni blogerzy), że wydawnictwa lubią zsyłać na nas naprawdę całe mnóstwo informacji o konkursach/zapowiedziach/spotkaniach itd. Na szczęście żadne się jeszcze nie obraziło o to, że nie zamieszczam wszystkich tych informacji – chyba by czytelnicy w nich utonęli. Zwłaszcza, że danego dnia tę samą informację i tak powieli kilka(naście) innych osób.
Dokładnie tak, dlatego ja zazwyczaj piszę tylko o spotkaniach, których w danym czasie nazbierało się sporo i mnie interesują. Głównie o spotkaniach autorskich w okolicach, w których mieszkam bo sama wiem, jak ciężko do nich dotrzeć, a trochę znajomych czyta mojego bloga. Nie raz, ktoś z blogerów pomógł mi w ten sposób, bo o większościach imprez tego typu dowiadywałam się po fakcie.
Ale codzienne informowanie o wszystkim, co wysyłają do nas wydawnictwa byłoby przesadą 😉
Szkoda, że w moich okolicach nie dzieje się zbyt wiele, wtedy może chętniej informowałabym o takich wydarzeniach.
U mnie też niezbyt często, dlatego rzadko publikuję takie wpisy 😉
Właściwie nie powinna się wypowiadać, bo ten temat zupełnie mnie nie dotyczy. W ogóle nie chwytam się polskich autorów, bo nie interesuje mnie tematyka ich książek. Tak zresztą jaki i innych, których po prostu nie zamierzam czytać nawet za taki haczyk jak darmowy egzemplarz. Nie mogłabym umieszczać recenzji takich książek u siebie, a co dopiero reklamy czegoś co w ogóle nie współgra z moim wybrednym gustem.
Może jednak sięgniesz kiedyś po polskiego autora, przecież nie wszyscy są źli 🙂
Przede wszystkim trzeba rozróżnić dwa przypadki reklamy czegoś, co nie do końca jest w naszym guście. W pierwszym zachwalamy towar, mimo iż nam nie odpowiada. W drugim informujemy o pojawieniu się takiego towaru, ale nie piszemy o tym jaki on wspaniały i w ogóle "och" i "ach". W pierwszym przypadku to jest świadome wprowadzanie ludzi w błąd i oszustwo. W drugim – zwykła informacja. Nie namawiam, nie zachęcam po prostu informuję. A co odbiorca z tą informacją zrobi, to już jego sprawa.
Informacja o tym, że post jest sponsorowany wydaje mi się ważna i potrzebna. Z drugiej zaś strony, taka informacja może podważyć szczerość wypowiedzi. Sytuacja nieco patowa.
Nie wiem co ja bym zrobiła, bo nie miałam okazji stanąć przed takim dylematem, więc zabieram głos z punktu widzenia czytelnika, nie reklamującego.
Okej, zwykła informacja. Ale skoro umieszcza się ją w panelu reklamowym (bo to również o to chodzi) i firmuje swoim nazwiskiem, to jednak jest to jakaś forma poparcia.
Może i masz rację, ale nie łudzę się, że bloger zamieszcza u siebie tylko te reklamy, które popiera. Kwestia tego, czy ta reklama jest mu po prostu obojętna, czy choć się z nią nie zgadza, to i tak ją umieszcza, bo ma z tego zysk. Pierwsza wersja mi nie przeszkadza, druga już tak. Inna sprawa, że i tak nie wyczuję czym bloger się kierował umieszczając daną reklamę u siebie, więc tak naprawdę moje rozważania nie mają sensu.
Z reklamowaniem książki jest podobnie jak z książką recenzyjną – powinniśmy "brać" to co nas interesuje, po co sięgnęlibyśmy za własne pieniądze. Jeśli wiesz, że książka jest świetna, że powinna znaleźć jak najwięcej odbiorców – reklamuj ile się tylko da. Za profity czy bez nich. Ale jeśli chwali się coś tylko dlatego, że ktoś nam zrobił łaskę i podarował prezent i po prostu tak wypada się odwdzięczyć, to ja dziękuję za takie blogi! Czasami aż krew mnie zalewa jak widzę miliony wpisów o książkach z dziedziny astrologii, psychologii, diet, nauki języka, encyklopedii i innych takich kwiatków. Połowa z osób zachwalających te dzieła nawet nigdy by nie pomyślała o tym, żeby wydać na nie te 30 czy 40 złotych, a jeszcze mniej osób takie książki lubi. Dają – trzeba brać. Litości!
Osobiście nigdy bym się nie zgodziła na reklamowanie czegoś, czego nie znam bądź mi się to nie podoba. Nawet jakby mi za to zapłacili. I żadna wzmianka, że to wpis sponsorowany, sprawy nie załatwi. Sprzedanie się za jedną książkę to raczej powód do wstydu, a nie chwały.
Ale to temat rzeka. Każdy chce na swojej pasji, swoim blogu zarobić. Ja też. Ważne tylko, żeby robić to zgodnie ze swoimi zasadami i upodobaniami 🙂
Wiesz co, nie do końca tak jest – znam wiele osób, które interesują się astrologią czy psychologią, sama chętnie uczę się języka i czytam wszelakie poradniki (mam ich całe półki, trzeba przyznać) i równie chętnie czytam takie wpisy na blogach. Mnie trafił się jeden kiepski poradnik. Otrzymałam go od wydawnictwa, ale uczciwie napisałam, że jest naprawdę marny i naciągany. I pewnie po jeszcze niejeden sięgnę, bo naprawdę je lubię – nie tylko 'za darmo' 😉 Nie zawsze ma się ochotę czytać powieści – dlatego nie oceniam co kto czyta, nawet jeśli jest to poradnik tarota albo plewienia 🙂
Ale jest coś w tym, że niektórzy biorą, co popadnie. No, bo skoro dają, to trzeba brać. Tyle tylko, że nie wyobrażam sobie na siłę brać czegoś, czego nie lubię, tylko dlatego, że jest 'za darmo' i zapełni regał albo zaraz poleci na Allegro. Są jednak tacy blogerzy – zwłaszcza ci, którzy recenzują książki, których nawet nie przeczytali. Nieuczciwość wyłapać można z kilometra 😉
Ależ oczywiście, że są osoby, które takie książki lubią. Śmiem jednak twierdzić, że przynajmniej połowa blogerów, którzy te książki recenzują, decydują się na nie bo są za darmo. Wszystko jeszcze w porządku, jak się uczciwie napisze, że otrzymane dzieło jest kiepskie. Duży procent jednak sili się na szukanie pozytywów bądź wystawia neutralną opinię, co by nikogo nie urazić i dalej brnie w tę współpracę 🙂
Myślę, że powoli zbliża się czas, gdy blogerzy zauważą, jak wielką są siłą i zmienią warunki współpracy oraz recenzowania książek. I to w końcu wydawnictwa będą zabiegać o uwagę, a nie bloger 🙂
Widać po recenzjach kto rzeczywiście uczy się języków i korzysta z poradników, a kto wziął, bo dawali za darmo.
Ja np. języki uwielbiam i chętnie się ich uczę. Pierwszy poradnik wzięłam bardziej na sprawdzenie, bo nigdy nie miałam okazji ich czytać a miałam "wyrobioną opinię". Dzięki tej lekturze zmieniłam moje postrzeganie poradników o 360% i bardzo chętnie teraz po nie sięgam.
Jednak kiedy widzę posty o fiszkach, podręcznikach do języków czy poradnikach, przy których jest jedynie opis z okładki, ze strony wydawnictwa i na koniec dopisek: "Książka/fiszki/poradnik jest/są świetne! Polecam" to mnie krew zalewa! To są naprawdę rewelacyjne produkty (nie wszystkie oczywiście), więc należy im się taka sama recenzja jak normalnym książkom! Jeżeli ktoś się niemieckiego nie uczy, to po jaką cholerę mu np. fiszki i recenzja, po której nie dowiem się nic więcej niż od wydawnictwa.
Mnie np. kompletnie nie interesują pozycje od Studia Astropsychologii (czy jak to tam oni się nazywają), więc nie potrafię sobie wyobrazić, że recenzuję dla nich. Chyba bym pisała takie recenzje jak niektórzy produktów językowych, bo nie chciałoby mi się nawet zajrzeć do środka. Nie moje brożka, to po co się w to wpisywać. Niech skorzystają z możliwości recenzowania osoby, które rzeczywiście to lubią i im zależy, żeby przedstawić produkt a nie jego okładkę.
Przepraszam jeżeli moja wypowiedź jest chaotyczna, ale może w ten sposób zostaną wyrażone moje emocje w stosunku do takich bezmyślnych recenzji.
Wiesz, takie zjawisko tyczy się nie tylko poradników/książek astrologicznych i innych, tylko wszelakich otrzymywanych od wydawnictw. Albo ktoś pisze zachowawczo i neutralnie, by nie ranić wydawnictwa, albo ktoś pisze uczciwie. Nieważne czy to debiut polskiego autora, klasyka zagraniczna czy poradnik szydełkowania 🙂
Myślę, że warunki już się zmieniły – część blogerów w ogóle zrezygnowała ze współprac, albo znacznie je ograniczyła. Jeszcze nie zdarzyło mi się, aby ktoś mi coś narzucał – a jeśli zgłaszał się ze słabą/nieuczciwą/mało interesującą propozycją to niestety, ale odchodził z kwitkiem 🙂 I mam nadzieję, że tak jest wszędzie.
Paulaaaa: "Mnie np. kompletnie nie interesują pozycje od Studia Astropsychologii (czy jak to tam oni się nazywają), więc nie potrafię sobie wyobrazić, że recenzuję dla nich."
No właśnie mam to samo, otrzymałam propozycję, z której nie skorzystałam, bo to zupełnie nie moja bajka…
Paulaaaa,
o to właśnie chodzi. Jedni lubią jedno, inni drugie. Ktoś nie umiałby zrecenzować fiszek, ktoś inny sennika. Kiedy napisałam o tomiku wierszy zainteresowanie było nikłe. Sprawa indywidualna 🙂
Tobie Kreatywo nikt nic nie narzuca bo nie jesteś osobą, która ma roczny staż w blogosferze. Masz swoją markę, a początkujący blogerzy niestety biorą wszystko, co ktoś im daje. Jak usłyszałam, że podpisują umowę z wydawnictwem O. to zwątpiłam w życie:D
Ale tutaj staż nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o uczciwość wobec siebie samego, czytalników bloga i wydawnictw.
Otóż właśnie – staż nie ma raczej wiele do rzeczy. Jak ktoś od początku był nieuczciwy, nie zmieni tego. Znam blogerów, którzy siedzą w tym dłużej ode mnie, mają jakąś-tam markę, a jednak wciąż recenzują książki, których nie czytali i choćby się wytknęło im błędy publicznie, wciąż będą to robić.
Każdy kiedyś zaczynał, pewnie wielu zachłysnęło się 'darmowymi' książkami, ale też jest wielu takich, którzy nawet egzemplarze recenzenckie traktują uczciwie. Warto więc odwiedzać właśnie takich, by dziadostwa nie promować i nie wspierać 🙂
Co do umów – słyszałam, przerażające.
Staż trochę jednak do rzeczy ma – jak ktoś dopiero zaczyna to pokornie przyjmuje wszelkie warunki. Byle się "wybić". Ale oczywiście są wyjątki – w obie strony 🙂
Popieram. Ja bloguję pół roku, wystarczająco długo by wyrobić sobie opinię o niektórych blogerach, między innymi o tych "starszych". Tylko do nielicznych zaglądam :)A na forach ksiązkowych wypowiadam się tylko w 1 wątku, bo nie jestem w stanie strawić wypowiedzi niektórych ludzi – udowadnianie na siłę że się jest uczciwym i lepszym od innych naprawdę nie ma sensu.
Acha, a ja nie przyjmuję niczego, a co dopiero pokornie 🙂
Ten zalew recenzji poradników ogromnie rzuca się w oczy. Nie wierzę, że nagle wszyscy zainteresowali się tymi książkami. Zwłaszcza, że na wielu blogach wcześniej recenzowane były wyłącznie powieści.
Sama lubię poradniki, ale jestem dość wybredna i wybieram tylko te, które mieszczą się w ramach moich zainteresowań :):):)
O to właśnie chodzi. Nie rozumiem po co ktoś miałby na siłę brać książkę, która go nie interesuje – wydawnictwa mają tak bogate oferty, że naprawdę jest w czym wybierać. Ot, choćby Muza – z bogatej oferty na ten miesiąc ja akurat wybrałam dwa poradniki, bo akurat bardzo mi się przydadzą. I już je lubię, choć jeszcze gruntownie nie przejrzałam 🙂
Ech… więc czuję się głupia, bo całe studia czytałam literaturę paranormalną i Astro było dla mnie (chwilowym!) strzałem w dziesiątkę 🙂
No to właśnie nie powinnaś czuć się głupia. Czytałaś książki wydawane przez Astro, bo wpisywały się w Twoje upodobania. Skoro lubisz paranormalne to ok, skoro to Cię jara (mnie też ;D) to nie ma co na siłę sięgać po coś innego.
Chodzi o to, żeby nie brać do recenzji książek jak leci a potem się przy nich męczyć, albo pisać recenzje, które tak naprawdę nic nie wnoszą, bo to samo można przeczytać na okładce i na stronie wydawnictwa 😉
Limonko,
nie masz prawa czuć się głupia za to, co czytasz. Spadła tu fala krytyki na poradniki, a ja i tak je czytam i czytać będę – tak jak Ty, Paula i inne osoby czytacie książki Astro. Warto czytać to, co nas interesuje i co lubimy.
No ja Astro właśnie nie czytam, bo to nie moja brożka – pisałam o paranormalach, że je lubię, ale… nieważne! 🙂 Chodzi o kontekst 😉
Limonka jesteś jak najbardziej normalna, czytasz co lubisz i o to chodzi 😉
Wiem Paula, za bardzo skróciłam powyższą myśl. Ale wszyscy wiemy, o co chodzi 🙂
Osobiście nie reklamowałabym niczego, co do mnie nie przemawia.
Jeśli już coś reklamuje to tylko i wyłącznie z chęci przyczynienia się do promocji danej rzeczy ze względu na podziw i nie potrzebuję czerpać z tego korzyści. Jeśli polecam jakąś książkę innym to tylko dlatego, że mi się podobała, a nie dlatego, że coś z tego mam w postaci profitów.
Co do innych bloegrów to cóż każdy robi, co lubi. Osobiście mi nie przeszkadza, jeśli blog stanowi dla kogoś źródło "utrzymania", aczkolwiek chciałabym mieć jednak informację czy dany post jest "sponsorowany" czy też nie.
Właśnie w tym rzecz – są produkty, które aż chce się wypromować, a są takie, których jednak nie powinno się reklamować pod szyldem własnego bloga.
Ja nie wyobrażam sobie promować czegoś, co mi totalnie nie leży. Kiedy nawiązuję jakąś współpracę i dostaję książki do wyboru, staram się wybierać takie, które prawdopodobnie mi się spodobają. Czasami jednak okładka i opis to cud miód i orzeszki, a książka sama w sobie mi nie podchodzi, więc o tym piszę. Staram się zawsze znaleźć jej dobre strony, ale jeżeli nie można to piszę jak jest.
Nie wiem za bardzo co to za oferta i co było proponowane, ale istniałoby duże prawdopodobieństwo, że jeżeli pozycja by mnie nie zainteresowała sama w sobie, po prostu bym odmówiła.
Zresztą wiesz jakie mam do tego wszystkiego podejście i co mnie drażni, bo miałyśmy na podobny temat konwersację na gg 😉
Oczywiście 🙂 Bo po prostu w tej kwestii całkowicie się zgadzamy.
Tak mi się coś skojarzyło…
Jak Młody był mały to miałam ubaw z niektórych mam, które zaczytywały się w gazetach i robiły tak jak było tam napisane!
Chodzi mi o konkretnie temat nocnika i pieluch. Mój siadał na nocnik od 6 mc i większość osób myślało, że zwariowałam 🙂 W gazetach, ze najlepiej gdyby siadał w okolicach 3 lat…
Pod poradami mały napis: artykuł sponsorowany przez… tu firma pieluch…
Niby nie w temacie, ale ciekawa jestem jaki byłby pułap siadania na nocnik gdyby nie było sponsora…
Sorki, że o nocnikach i pieluchach ale…
Hahahhaa… świetna dygresja! 🙂
:)))
Wiesz, ja najczęściej zauważam podobny zabieg w babskich pisemkach. Ot, choćby Shape – gdzieś na końcu ma strony poświęcone wpisom reklamowym, gdzie znajdują się różne produkty, np. do jedzenia. I okej, reklamują je, nie każdy domyśla się, że to taki wpis sponsorowany i jak głupi sięga. I zapomina, że w poprzednim numerze w 'normalnym' artykule dany produkt był szczerze odradzany.
Myślę, że reklama lub też posty sponsorowane nie są niczym złym na blogach, ale ja chciałabym wiedzieć, że np. dana notka jest reklamą. Poza tym to kwestia podejścia do tematu danego blogera. Ja np. nie mogłabym pisać dobrze o czymś co mi się nie podoba.
Otóż to. Jednak brak takiej adnotacji całkowicie trąci brakiem uczciwości.
Acha,… i ja nie uważam, by okładki były tandetne…
To akurat rzecz gustu. Nigdy nikomu się nie dogodzi 😉
Mnie tam też się podobają 😛
Każdy lubi co innego 🙂 Udowodnił to plebiscyt 'Pojedynki Okładek', który kiedyś prowadziłam. Czasem wybory większości naprawdę dziwiły.
Powtórzę raz jeszcze – nie chodzi tu o atakowanie/bronienie autorki i jej książek. Dyskusja tyczyć ma czegoś innego 🙂
Na reklamy miejsce jest z boku. 😉 Nie widzę nic złego w egzemplarzach recenzenckich, ale tylko wtedy, gdy osoba recenzująca pisze prawdę, jeśli jej opinia jest jej opinią. W ramach reklamy to można wstawić zapowiedź książki z krótki opisem, a nie recenzję, która de facto jest kłamstwem. Nawet oznaczone artykuły sponsorowane popsułyby mi odbiór bloga. Nie mówią, że nie wiadomo jak krytykować książkę, którą przecież dostaliśmy w prezencie, można spróbować znaleźć w niej dobre strony, ale jeśli takich nie ma to ich nie wymyślać. Gdybym miała taka dramatycznie złą książkę, to najpewniej zrezygnowałabym z pisania recenzji.
Można i tak 🙂 Tzn. ja nawet złą książkę bym zrecenzowała, ale zdarzały się takie, przez które w ogóle nie dałam rady przebrnąć i wtedy pisałam wydawnictwu, że zwyczajnie nie dam rady i już. Nikt nie robi z takich sytuacji problemu 🙂
Moje zdanie : w reklamie możesz wziąć udział lub nie – Twoja dobra wola co zrobisz. Jeśli by książka – pierwsza cześć tej trylogii mi nie przypadła mi do gustu w życiu notka o tej premierze nie miałaby miejsca. Ale recenzja z ubiegłego roku dostępna na moim blogu jest jaka jest – czyli pozytywna, a ja czekałam na dalszą część więc nie dziwcie się, że książki polecam i reklamuję. I profity nie mają tu zanczenia. A skoro otrzymam prezent to miło.
Sądzę, że raczej nikogo to nie dziwi 🙂 Gdybym zamieściła reklamę, no nie wiem – Murakamiego, Gutowskiej-Adamczyk czy nawet Sparksa też nie miałabym sobie nic do zarzucenia – czytam, lubię, wiem, że warto promować. Dyskusja tyczy się zjawiska innego – promowania czegoś, czego się nie lubi i nie popiera.
Jestem chyba trochę niedzisiejsza i dość mocno zacofana pod tym względem, bo cały czas tkwię w epoce kamienia łupanego blogosfery, a więc czasów, kiedy blog był czymś skomplikowanym, nowym i mało popularnym, kiedy powoli zastępował papierowe, sentymentalne pamiętniki i dzienniki. Wszystko idzie do przodu, multimedia zmieniają rzeczywistość, poglądy i sposoby wyrażania siebie. I tak jak same blogi, tak zmieniają się też rodzaje promocji i marketingu, który kiedyś był zwykłą pocztą pantoflową, afiszami przybijanymi do drzewa et cetera. Dziś reklama ma władzę i siłę, jest jednym z czynników kształtujących dzisiejszą rzeczywistość.
Jeśli więc blog staje się miejscem, dzięki któremu można zarobić i to czasem naprawdę spore sumy, automatycznie staje się też narzędziem "biznesu", jaki wraz z nim prowadzimy.
Pozostaje pytanie, w którym momencie pasja staje się tym biznesem i w którym miejscu przestaje być już pasją.
Mnie osobiście trochę to jeszcze przerasta, bo mimo wszystko nie umiem wyzbyć się wrażenia, może nieco infantylnego, że blog to jednak jakiegoś rodzaju intymna sfera naszego "ja", na którą wpływ powinniśmy mieć tylko i wyłącznie my wewnętrzni, my emocjonalni, my prawdziwi.
Choć jestem też bardzo ciekawa, dokąd to wszystko zmierza i do jakiego miejsca zaprowadzi nas za kilka lat.
Wiesz, biznes nie jest zły. Z czegoś trzeba żyć, a przecież wielu z nas marzy o tym, by pasję przekuć w sukces i robić to, co kocha. Tyle tylko, że nie może to przekraczać granic dobrego smaku i zasad uczciwości. Udawanie, że coś się lubi/popiera/ceni jest naprawdę słabe.
Ale ciekawa dyskusja się wywiązała 🙂 Domyślam się o jakie książki chodzi (nie czytałam, ale też nie przeczytam, bo to zupełnie nie moja bajka). Sama raz w miesiącu robię wpis o interseujących mnie pozycjach i z przyjemnością czytam takie wpisy u innych- dzięki temu umknie mi jakaś perełka.
Co do reklam na blogach – nie przeszkadzają mi o ile nie są bardzo nachalne i wydaje mi się, że potrafię rozpoznać szczere recenzje. Sama nie podjęłabym się reklamy książki której czytałam i nie podobała mi się. Inna sprawa to poinformowanie o jakiejś premierze, czy zapowiedziach.
I tak na koniec – chyba jestem jeszcze mocno zielona (pisze bloga od niedawna, ale uważnie czytam od około 4 lat). W swojej naiwnosci nie sądziłam, że są blogerzy którzy recenzują bez przeczytania książki. To jest na prawdę smutne.
Agato,
pokazałabym Ci przykład, ale później blogerka się wszystkim naokoło żali, a ja mam już dowiadywania się od jednej czy drugiej osoby, że dziewczę narzeka na niesprawiedliwość, bo ośmieliłam się wytknąć jej fałszywe punkty w recenzji opartej na opisie wydawcy i źle zrozumianych cudzych recenzjach.
Będę się uważniej przyglądać czytanym recenzjom. Nowosci czytam raczej z opóźnieneim, więc trudno mi się zorientować czy opis jest zgodny z treścią. Po prostu nie przyszło mi do głowy, że można takie rzeczy robić…
Pozdrawiam
Ja uważam, że zawsze powinna być informacja, że książka (albo cokolwiek innego )została nam przesłana i nie zapłaciliśmy za to z własnej kieszeni. Ogólnie reklamy na blogach mi nie przeszkadzają o ile jest zachowany pewny umiar a opinie są obiektywne. Jednak bardzo często blogerzy chwalą pod niebiosa wszystko co tylko dostaną.
Nie mam pojęcia o jaką książkę i autorkę chodzi, ale jak pisze Kreatywa to nie ma najmniejszego znaczenia. Chodzi o zjawisko reklamowania książek i otrzymywania za to profitów (w jakiejkolwiek postaci). Nie chcę nikogo krzywdzić, więc napiszę o sobie, nigdy nie podjęłabym się reklamowania jakiejkolwiek książki z obawy przed brakiem własnej bezstronności. To, że wydaje mi się, że jestem bezstronna i że nie podejmę się reklamy (chwalenia), czegoś co mi się nie podoba jest jedynie moim subiektywnym odczuciem. Zapewne, jak każdy, lub większość z nas wydaję się sobie osobą uczciwą i niepodatną na wpływy, ale kiedy zgłaszały się do mnie wydawnictwa z propozycją nawiązania współpracy zawsze pojawiała się wątpliwość, czy na pewno będę obiektywna. Znam kilka blogów, których aktorzy pisali bardzo ciekawe i szczere opinie. Na podstawie kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu wpisów można poznać gust, upodobania, "klasę" (sformułowanie umowne) blogera. I kiedy po jakimś czasie czytam recenzje tzw. sponsorowane (czyli książek otrzymanych od wydawnictwa) i widzę rozdźwięk; bloger, czy blogerka, którzy wcześniej lubili pewien gatunek literatury nagle zachwycają się czymś zupełnie innym, chwalą to, co wcześniej ganili, to tracę zaufanie do rzetelności i szczerości osądów i zanim opinię przeczytam sprawdzam, czy nie jest sponsorowana. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale całkiem sporo takich przypadków trafiłam, a skoro miałabym wątpliwości co do własnej uczciwości "recenzyjnej", tym bardziej mam je do uczciwości innych. I nie ma dla mnie znaczenia, czy byłyby to książki autorów, których lubię, cenię i szanuję. Napiszę więcej, tutaj tych wątpliwości miałabym jeszcze więcej. Bo każdemu zdarzają się lepsze i gorsze pozycje, nie każda książka trzyma ten sam poziom, nie każda (rzadko kiedy) podoba mi się na równi, a czy przy ocenie poczucie lojalności wobec ulubionej autorki nie zaważy na mojej opinii? Ja nie mam pewności, jeśli wy macie, to chylę czoła. Pozdrawiam wszystkim dyskutantów i tych za i tych przeciw
Wiesz, to że doceniają coś, czego wcześniej nie czytali – rozumiem. Warto poszerzać horyzonty literackie. Ale już wychwalanie czegoś, co dawniej się ganiło – bezsens. Trąci brakiem uczciwości i sztucznością.
Obiektywizm/brak obiektywizmu wobec ulubionego autora może pojawić się zarówno wtedy, gdy książkę kupimy sami, jak i wtedy, gdy dostaniemy ją od wydawcy, więc nie robiłabym z tego dużego problemu 🙂
Osobiście staram się promować tylko rzeczy, po które sama chciałabym sięgnąć. Kiedyś próbowałam z dodaniem Adsense na bloga ale po kilku dniach z tego zrezygnowałam. Jeśli chodzi o egzemplarze recenzenckie to myślę że nie ma w nich nic złego, jeśli są one traktowane na równi z książkami nabywanymi przez bloggera we własnym zakresie. Faktem jest jednak, że niektórzy bloggerzy troszczą się nie o swoich czytelników, ale o granty które mogą dostać od wydawców.
A sprawa okładek, autorów i książek to rzecz gustu, a o gustach się nie dyskutuje
Przeciw Adsense i innym tego typu panelom reklamowym nic nie mam – opierają się na zupełnie innych zasadach, niż np. reklama książki, która sugeruje mi, że bloger naprawdę ją poleca.
U mnie na blogu reklamy pojawiają się dość rzadko i w 99% są moją własną inicjatywą. Otrzymuję np na pocztę jakieś info o zbliżających się obniżkach cenowych itp itd i wówczas wiedząc, że być może ktoś z tego chciałby skorzystać, informuję o tym na blogu. Bynajmniej nikt nie prosi mnie wprost – masz, wysłaliśmy Ci to, wrzuć to na bloga i kropka, bo tak chcemy. Takich sytuacji nie mam.
1% to reklamy jakichś książek, o które SAMA przeczytałam i o których chciałabym poinformować innych. Są to głównie newsy od wydawnictw, które daną książkę wpierw mi użyczyło do zrecenzowania, a potem grzecznie poprosiło, czy istniałabym możliwość osobnego wpisu reklamowego dla tej i tej pozycji, którą dzięki nim przeczytałam. Dopisują od razu, że jeśli nie przewiduję takiej możliwości, to ok, oni rozumieją. Przykładem takiej reklamy jest mój dzisiejszy wpis na blogu dotyczący książki Thomasa Eriksona "Złudzenie" którą niedawno miałam okazję czytać i wiem, że niektórzy mogliby się nią zainteresować. W takich wypadkach się zgadzam, bo nie widzę w tym żadnego problemu. Nie reklamuję czegoś w ciemno, nie znając tematu.
A co do książek recenzyjnych i podawaniem info, że dziękuje się za tę książkę temu i temu wydawnictwu, to nie widzę w tym nic złego. Otrzymuję w końcu książkę za darmo. No, może nie zupełnie, bo oczekuje się ode mnie w zamian recenzji. Jednak wg mnie nie jest czymś złym podziękowanie na końcu zamieszczonej recenzji wydawnictwu, od którego się tę książkę otrzymało.
Ale się naczytałam 🙂
Że jestem tu jeszcze dosyć nowa, niewinna i nieskażona współpracami z wydawnictwami, wypowiedzieć mogę się jedynie czysto teoretycznie. Wiem o jaką serię chodzi, widziałam jej reklamę nie raz na blogach innych. Czytając opisy tych książek i patrząc na kiczowate okładki, stwierdziłam jednak, że nie są to pozycje dla mnie. Ale im więcej rekomendacji pojawiało się u innych, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, czy przypadkiem nie oceniłam tej serii źle. Teraz już wiem z czego ta reklama wynika…
Nie jestem przeciwna współpracom z wydawnictwami, jeżeli tylko potrafimy być sami ze sobą w tej kwestii uczciwi. Ja również nie nawiązałabym współpracy ze Studiem Astropsychologii, bo mnie to po prostu nie interesuje. Nie wyobrażam sobie także zachwalania książki, która nie przypadła mi do gustu jedynie ze względu na fakt, że dostałam ją za darmo.
Zauwazyliscie jak tu sabinka sie kreuje na dobra blogerke? A przecież popelnia wszystkie bledy z grzchow blogerrow. Pieje z zachwytu nad miernotami, ciagle tez wbija na gore blogrolla swojego bloga, a potem klamie ze to same sie przestawilo… zenada.
Zazwyczaj nie komentuje Anonimów, bo nie warto dyskutować z kimś kto nie ma odwagi się podpisać.
Odnosząc się jednak do oskarżeń…
1. Nie kreuję się na dobrą blogerkę i nigdy tego nie robiłam.
2. Skoro czytam i promuje miernoty, zwyczajnie odradzam odwiedzanie mojego bloga.
3. Co do blogrolla, nigdy nie twierdziłam, że przestawiało się samo więc radzę uważnie czytać komentarze.
Dla mnie żenadą jest anonimowy wpis.
Pozdrawiam.
Anonimie,
wolałabym nie wchodzić w dyskusję z kimś, kto nie potrafi się podpisać. Nie wiem czemu nagle wywlekasz tu temat konkretnej osoby, która z całą sprawą nie ma związku.
Sabinka ja tu stoję za Tobą murem!
No normalnie się wkurzyłam!
Jak się komuś coś nie podoba to niech nie czyta!
Ja tam może u Sabinki nie udzielam się pod każdym postem (jak i tu zresztą), ale jestem wielką fanką blogów obu dziewczyn (tylko nie zawsze mam coś do powiedzenia).
P.S. Co to jest blogroll?
Blogroll pokazuje aktualizacje w panelu/na liście blogów obserwowanych 🙂
Magda nie ma się czego wkurzać 🙂 Anonimy się lekceważy 😉
To ja jakoś nie zauważyłam, żeby Sabinka była zawsze na górze! Ba, nie raz przeoczyłam jej nowe wpisy – np. aktualne ABC, które podobało mi się najbardziej z wszystkich! Znalazłam je przypadkiem!
Sorry za wykrzykniki…
Magda czasem były. Wyjaśniałam już to Beatce kiedyś. Owszem poprawiałam datę czy godzinę, jeśli edytowałam wpis…Oj taki grzech bloggerów 🙂 A co 🙂
Obiecałam poprawę 😛
🙂
No widzisz, a ja i tak nie zauważyłam 🙂
Denerwuje mnie, że wszędzie pojawia się reklama tej książki, bo moim zdaniem takie kopiowanie tekstu od wydawnictwa jest zwykłym zaśmiecaniem, bloga tym bardziej, gdy autorki nie znamy, nie lubimy, jest nam obojętna. Takie podlizywanie się wydawnictwu jest gorsze niż czerpanie z tego korzyści, takie jest moje zdanie 😉 A ja i tak tych wpisów nie czytam 🙂
Piszę na blogu o tym co mnie interesuje, co zamierzam przeczytać i co przeczytałam, jak również zamieszczam informacje, które uważam, że mogą zainteresować innych. Recenzje zakończone są podziękowaniem, bo tak już mam, że za to co otrzymuję dziękuję. Na blogach każdy umieszcza to co uważa za słuszne i nie mnie oceniać z jakich pobudek to robi 🙂 Każdy ma prawo do swoich opinii, jedni mogą się zgadzać, inni nie, nie krytykuję – w końcu jest wolność słowa 😉
Zgadzam się. Zwłaszcza w kwestii podziękowań – pamiętam, że zarzucano blogerom, iż za bardzo 'pięknieojejdozgonnie' dziękują, ale ja akurat uważam to za jeden z lepszych sposobów na zakomunikowanie, że dany tytuł pochodzi od wydawnictwa.
Reklama to nic złego. Jednak nie piszę o czymś na siłę.
Reklamowanie książki, która na to nie zasługuje, jest kiepska, albo nie spełniła oczekiwań nie powinno mieć miejsca. Pisanie przychylnej recenzji i dobra ocena takiej książki (pisanie i ocenienie wbrew sobie w imie przyszłych korzyści) to w ogóle nieporozumienie, to już lepiej nic nie napisać i dyplomatycznie odpisać komu trzeba, że nie było sie w stanie przeczytać dzieła i w zwiazku z tym recenzji nie będzie.
Reklamie jako takiej nie jestem przeciwna – zazwyczaj nie zwracam uwagi, chyba że mnie coś zainteresuje. Więc jeśli bloger umieści po prostu neutralny wpis o danej rzeczy – jego sprawa, jeśli nawet odniesie z tego jakąś korzyść też jego sprawa. No ale kryptoreklama (zwłaszcza reklama książki czyczegokolwiek innego, do czego przekonania nie ma sam piszacy o produkcie, ale to ukrywa) w postaci oszukańczopochwalnej recenzji to zwyczajna próba naciągnięcia na kupno. Jeśli bloger mówi, że to rzecz wyśmienita i trzeba koniecznie kupić, a sam prywatnie omija szerokim łukiem danego autora – to nie jest w porządku.
Co do etykiety "książka recenzyjna". Dla mnie bardzo ważna informacja. Widzę w zakładkach, że ktoś współpracuje z wieloma wydawnictwami, więc zakładam, że być może wszystkie, a już z pewnościa niemal wszystkie opisywane książki to egzemplarze podesłane przez wydawnictwo i wzmaga się czujność. Fajnie byłoby wiedzieć po przeczytaniu recenzji, że to nie było "odrobienie" zadania, tylko książkę się samemu zorganizowało, wypożyczyło, czy wyszperało w bibliotece. Jeśli chodzi o osoby recenzujące dużo "recenzyjnych" być może powinna być uwaga/wpis/etykieta >>>egzemplarz nierecenzyjny<<<<< lub coś w tym stylu 😉
Wiesz, jeżeli ktoś zawsze zaznacza, że dany egzemplarz jest recenzencki, to już odwrotna etykietka raczej nie jest potrzebna 🙂 Dla mnie właściwie nie ma znaczenia, czy dana książka pochodzi od wydawnictwa czy została kupiona/wypożyczona samodzielnie – z góry zakładam, że blogerzy są uczciwi, a tych, których 'przyłapałam' na nieuczciwości po prostu omijam. Ale sama zawsze dziękuję wydawnictwu, żeby tych, których to interesuje poinformować, że książka jest egzemplarzem recenzenckim.
Ło boziu. ALŁ! Czyli znów będzie trzeba olewać część wpisów na profilach itd. Trudno. Przeżyję. Jakoś.
Co do samej reklamy. Pod tym względem jestem jak niezbyt lubiany przeze mnie ale śledzony namiętnie z powodu swojego fenomenu pan na K. Nie mogłabym zareklamować czegoś, w co nie wierzę typu książka grafomanki albo krem na porost piersi 😀 Blogi jednak do czegoś nas zobowiązują i uważam, że reklamowanie czegoś z czym się nie zgadzamy jest oszukiwaniem czytelników ponieważ wchodząc na bloga osoby, którą uważam za opiniotwórczą, liczę na to, że znajdę informacje, które pomogą mi znaleźć coś dla siebie i wierzę, że jej opinia jest szczera.
Gdyby już taka osoba miała coś reklamować to w ostateczności w formie "Ja po to nie sięgnę, ale ponieważ wydawnictwo/autorka mnie prosiła i zaproponowała coś, co jest warte tej reklamy informuję o tym". Chociaż ja i tak czułabym się trochę dziwnie mając na swojej stronie takie coś.
Ewentualnie jeśli jesteśmy nastawieni na zyski z bloga/reklam itd to na początku kariery jeszcze bym zrozumiała takie coś, z tym, że kiedyś pewnie i tak by taki produkt dał o sobie przypomnieć autorowi.
Trochę nieskładnie, ale mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli 🙂
Czyli generalnie się zgadzamy. Wiesz, Ciebie by gryzło takie coś, innej osoby nie – i ma do tego prawo, póki uczciwie informuje, że to tylko reklama dla zysku, a nie rzeczywista rekomendacja.
Dla mnie reklamowanie czegoś dennego i niezgodnego ze swoimi przekonaniami dla samych profitów nie jest ok. Owszem, zdaję sobie sprawę, że to co ja określam mianem "denne" ktoś inny określi "perełką", ale umówmy się – śledząc swoje ulubione blogi jesteśmy już w stanie określić co preferuje dany bloger i czasem taka reklama potwornie się gryzie z tym co blog do tej pory sobą reprezentował. Trylogia o której wspominasz, jest idealnym tego przykładem – jej reklama, jak sama zauważyłaś, pojawiła się ostatnio na wielu blogach i o ile u blogerek lubiących nieco lżejszą literaturę wpasowała się bardzo naturalnie, o tyle w kilku innych miejscach widok tych okładek wręcz poraził. Ja na przykład zaczęłam się w tym momencie zastanawiać nad intencjami i szczerością autorów danego bloga 🙂
W tym właśnie rzecz. Jeżeli ktoś lubi taką literaturę czy wręcz już wcześniej promował daną autorkę i jej książki – ani ja, ani nikt inny nie ma prawa takiej osobie niczego zarzucić. Są jednak sytuacje, w których kryją się za tym wyłącznie profity – i okej, to też sprawa człowieka, nie odbieram mu prawa do zdobywania książek w taki sposób. Tylko byłabym za tym, aby jakoś zaznaczył, że wcale go ta książka nie interesuje i robi to wyłącznie dla interesu.
Jest środek nocy, a ja wróciłam z imprezy, więc nie jestem pewna czy zostanę zrozumiana :p
Przeczytałam kilka komentarzy (wszystkich nie dałam rady) i doszłam do kilku wniosków (chyba nie wszystkie dokładnie na temat).
1) Do tej pory nie dostałam propozycji publikacji postu sponsorowanego, ale myślę, że jeśli byłoby to coś czego nie znam nie umieszczałabym tego na blogu (chyba, że rzecz dotyczyłaby książek Cobena, Picoult czy Andrews – wierzę w ciemno:p) nawet gdybym miała mieć z tego profity.
2) Podobnie jest z egzemplarzami recenzyjnymi – dostałam ostatnio propozycje od trzech wydawnictw, które jakoś nie szczególnie mnie zainteresowały (chodzi o produkty, nie profity) i odmówiłam im współpracy, a nie ciągnęłam na siłę współpracy by dostać gratisy.
3) Właśnie uświadomiłam sobie, że niedawno w pasku bocznym umieściłam link do promocji w pewnym wydawnictwie – nic z tego nie mam, po prostu chciałam się podzielić niezłą okazją, z której sama skorzystałam w tym miesiącu dwukrotnie.
4) Możliwe, że na blogu pojawił się jakiś post, który może być odbierany jako reklama, ale w moim odczuciu to post informacyjny. No bo czy post o Targach Książki jest reklamą? – w moim odczuciu nie. Gdyby tak na to patrzeć, to każdy link w poście do bloga z wyzwaniem czytelniczym też byłby reklamą, a nie informacją – a przecież bloger nic z tego nie ma.
5) Nie możemy wpadać w skrajności i analizować wszystkich naszych słów tylko pisać od siebie tak jak czujemy.
6) Posty sponsorowane u innych mi nie przeszkadzają, niech sobie są. Oczywiście zawsze powinny być oznaczone. W TYM konkretnym przypadku zobaczyłam post u Sabinki, a potem widząc w miniaturkach u innych, nawet ich nie otwierałam.
P.S. Naprawdę są blogerzy, którzy piszą recenzje na podstawie opisów z tyłu? Chciałabym wiedzieć którzy, by nie sugerować się ich recenzjami.
Od razu przypomina mi się "Pamiętne lato", które miało tak krzywdzący dla książki opis, że aż mi przykro było. Opis dotyczył niewielkiej części książki, ktoś kto go stworzył ominął jakieś… 400 stron treści 🙁
Ja to chyba mam odwrotny problem. Kilka razy zarzucono mi, że zbyt dużo zdradzam, więc teraz staram się nie streszczać książki, choć czasem trzeba o czymś napisać, by móc się do tego odnieść..
Ostatnio miałam ogromną ochotę pogadać o Barcie (A jeśli ciernie…), ale jak? Przecież nie powinnam nawet zdradzić w jakim kontekście, bo to już zbyt wiele. No i tak teraz siedzi mi ten nieszczęsny Bart od kilku dni w mojej głowie i nie chce z niej wyjść.
1, 2, 3, 5, 6 – zgadzam się całkowicie.
Co do 4 – nawet jeśli rozumiemy to jako reklamę, to imprezy/promocje czy książki które nas interesują warto reklamować. Po to jesteśmy w blogosferze, żeby promować to, co nas interesuje. Każda recenzja jest przecież formą reklamy, jakby się uprzeć. Rzecz w tym, że jeśli ktoś poświęca specjalny wpis jakiemuś wydarzeniu – w tym przypadku wznowieniu trylogii – zakładam, że faktycznie ją poleca. Czemu dzień wcześniej nie zareklamował innej książki, skoro codziennie mamy tyle premier? Zakładam, że to tytuł wyjątkowy, skoro zasługuje na takie wyróżnienie. Tymczasem ktoś za taką reklamę zapłacił – czytelnik ma prawo czuć się oszukany, jeśli nie został o tym poinformowany.
Co do P.S. – niestety, tak się właśnie dzieje. Tutaj przykładowa sytuacja. Z błędami w opisach albo z mało prawdziwymi opisami książki też miałam do czynienia, np. tutaj.
Ja też kiedyś za bardzo zagłębiają się w treść książki, dlatego teraz, jeśli opis wydawcy jest rzetelny, zamieszczam go w recenzji, a reszta to już moje wywody, tylko z rzadka podpierany konkretnym przykładem z książki.
Miałam napisać teraz coś zupełnie innego, ale po przeczytaniu Twojej recenzji, którą wskazałaś i komentarza pod wskazaną recenzją czuję się taaaka malutka. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale muszę być strasznie miernym czytelnikiem 🙁 Czytając książki umykają mi bardzo ważne elementy, które Ty dostrzegasz. Mój odbiór jest bardzo powierzchowny i nie zauważam intencji autora czy przesłania. Ja po prostu "słucham" kolejnej opowieści – smutne, nie?
Wiem, że to nie w temacie, ale tak mi jakoś smutno. Teraz widzę, że moje recenzje są płytkie i bardzo subiektywne.
Ale to kolejny dowód na to, że każdy ma inne powody czytania książek – Ty głęboko analizujesz treść, styl, intencje autora, postępowanie bohatera, a ja czerpię zwykłą radość z czytania – nic poza tym.
Ehhhhhhh sorry, że Ci tu śmiecę w temacie.
Smutne jest też to, że rzadko komentuję Twoje wpisy właśnie dlatego, że nie potrafię znaleźć nic konstruktywnego, a zwykłe "zainteresowałaś mnie" jest nie na miejscu 🙁
No proszę Cię, co Ty opowiadasz! To nic złego w różny sposób odbierać książki, zwracać na co innego uwagę i co innego w nich wyłapywać. To jest właśnie w blogosferze najpiękniejsze, że poznajemy różne punkty widzenia i różne sposoby odczuwania.
Ja też czuję się malutka przy niektórych, których recenzje brzmią mądrze i profesjonalnie, ale nic nie poradzę na to, że taki mam styl, czegoś innego szukam w książkach i w taki, a nie inny sposób się o nich wypowiadam. Ty również nie powinnaś zamartwiać się takimi sprawami – prowadzisz bardzo dobrego bloga i – w przeciwieństwie do mnie – potrafisz wypowiedzieć się publicznie, czego przykład miałyśmy w Katowicach 🙂
Gdybyś miała kiedyś czas – zajrzyj do archiwum mojego bloga i spójrz, jakie miernoty pisałam na samym początku. Myślę, że gdy więcej piszę i gdy więcej czytam, mój sposób pisania ewoluuje. Plus trzeba do tego dodać magistra z polonistyki, który nie jest tu bez znaczenia. Dlatego proszę Cię, abyś bez żadnych kompleksów i smutków podchodziła do treści na Kreatywie, a sama u siebie pisała tak jak kochasz i tak jak czujesz 🙂
Pokrzepiające słowa 🙂
U Ciebie bardzo podoba mi się to, że w książce zwracasz uwagę na szczegóły, a nie ogólny odbiór książki. U mnie w sumie od kiedy bloguję też się to trochę zmieniło. W ogóle czuję, że "dojrzewam" i inaczej patrzę na pewne sprawy. A ile nowych rzeczy się dowiedziałam??? To niesamowite! Zarówno o książkach, jak i innych czytelnikach… a nawet o sobie!
Zresztą mówiłam o tym trochę na spotkaniu blogerów – zmienił mi się sposób myślenia i odbiór pewnych książek np. romansów.
Mówiłam też o tym, że nie wystawiam książkom not, bo mogą być bardzo niemiarodajne gdy "zwykłej" książce, która nie jest arcydziełem dam 6/6, bo zwyczajnie bardzo mi się podobała (choć jest "tylko" zwykłym czytadłem).
Uspokoiłaś mnie tym, że jesteś z wykształcenia polonistą, ja przez całe lata byłam uczniem przeciętnym, więc czuję się trochę usprawiedliwiona 🙂
Z tym wypowiadaniem się publicznie też miałam kiedyś problem, ale nagle się to zmieniło nawet nie wiem kiedy. Teraz mam tylko problem w wypowiadaniu się na forum szkoły, w której pracuję mam na myśli większe uroczystości z udziałem rodziców i całego grona pedagogicznego.
Co do not – mamy takie samo podejście. Nawet jakoś kilka dni przed naszą dyskusją w Katowicach zamieściłam takie ino przy ocenie 10/10 dla 'Moje życie w kręgu obsesji':
"Oto 10/10, które trzeba odczytywać nieco inaczej niż 10/10, które stawiam przy ukochanym Harrym Potterze czy książkach beletrystycznych. Normalnie książkę ocenioną najwyżej polecam każdemu. W tym przypadku to, co jest szalenie istotne dla mnie, wśród wielu innych może nie wzbudzić zainteresowania."
+ np. poradnikom nie wystawiam ocen. Kiedyś tłumaczyłam, że po prostu nie umiem zestawić ich w tej samej skali, co inne książki. Teraz już tego wytłumaczenia nie daję, bo choć jest aktualne, musiałabym się w kółko powtarzać 🙂
—-
Cieszę się, że Cię uspokoiłam. Przykładną studentką nie byłam, ale jednak niektóre zajęcia robią swoje i myślę, że pewne rzeczy zostały w mojej głowie.
No widzisz, a ja właśnie na studiach się przebudziłam 🙂 Co prawda pierwszy rok przebalowałam cały i ledwo zdałam egzamin komisyjny z filozofii, ale na drugim dostałam olśnienia i zostałam najbardziej dociekliwym studentem (z czym nie mogły pogodzić się koleżanki i błagały, bym nie przedłużała zajęć tylko wszelkie pytania zadawała wykładowcom na przerwach). Oj fajnie było :)Tylko dlaczego, aż 21 lat zabrało mi dojście do tego kim chcę być i co tak naprawdę jest dla mnie ważne?!
Wracając jeszcze do not… zauważyłam u siebie jeszcze jedną właściwość. Pewne książki wydają mi się przeciętne zaraz po przeczytaniu, a po kilku miesiącach okazuje się, że ciągle mam je w głowie i czasem nawet o nich rozmyślam i dochodzę do wniosku, że jednak były dla mnie znaczące (więc powinny otrzymać wyższą notę). Są też odwrotne przypadki, szczególnie w momencie gdy akurat potrzebuję czegoś lekkiego – oceniam (oczywiście dla samej siebie) książkę wysoko, a gdy w grudniu robię sobie bilans przeczytanych książek pamiętam tytuł, pamiętam, że mi się podobała, ale… treści nie potrafię sobie przypomnieć. Mam nawet problem z imieniem głównego bohatera.
Wtedy zawsze można pokusić się o nową recenzję lub np. edytować starą [choć wtedy np. komentarze mogą nie mieć sensu]. Albo napisać specjalną notkę z przemyśleniami na ten temat – na pewno sprowokowałoby to do ciekawej dyskusji. Warto się nad tym zastanowić 🙂
Ja właśnie mam problem straszny z tymi notami. I chyba w ogóle z nich zrezygnuję. Na moim blogu są recenzje książek z różnych gatunków, jak mogę dać np. książce dla dzieci 10/10 (którą moja córeczka uwielbia), i tyleż samo no nie wiem, np. ubóstwianym przeze mnie "Chłopom" Reymonta? Ale z drugiej strony- szkoda dawać niższą ocenę, bo ktoś może się nią zasugerować w ten sposób, że dajmy na to 6/10 będzie dla niego oznaczało, że książka jest "średnia". Tak samo- lubię czasem poczytać typowo kobiecą, lekką literaturę. I jakaś książka może mi po prostu bardzo się podobać, być ciekawa, zajmująca, ale jak pakować ją do tego samego worka z Reymontem, czy z jakąś poważną i dobrze napisaną publikacją historyczną?
Ja właśnie umieściłam informację o zbliżającej się premierze książki (innej) i związanym z tym konkursie. Nikt mi nie kazał tego robić, zrobiłam to z własnej woli. Nie mam z tego żadnych profitów. Książkę dostanę do recenzji, ale stałoby się tak niezależnie od tego, czy napisałabym wcześniej notkę o tym. Sama książka też mnie bardzo ciekawi. Gdybym nie dostała jej do recenzji, pewnie bym jej nie kupiła, ale spowodowane byłoby to nie brakiem przekonania do niej, ale tylko i wyłącznie względami finansowymi. Książka kosztuje ok. 80 zł i jest to dla mnie cena zaporowa – mam na utrzymaniu małe dziecko, a pracuje tylko mąż, ja niedawno straciłam pracę i na razie nie mogę nowej znaleźć. Ale gdybym miała pracę to na pewno bym sobie sprawiła taki prezent. 🙂 I mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę mogła sobie choć co miesiąc-dwa kupić jedną pozycję w podobnej cenie.
O to chodzi – póki robi się coś zgodnie z własnymi przekonaniami – nie widzę problemu. Naturalna rzecz, że promuje się to, co chce. Ale robienie czegoś wbrew sobie i udawanie, że rzeczywiście się to ceni jest naprawdę słabe…
Moim zdaniem, to co blogger zamieszcza u siebie na blogu świadczy o nim. Więc jeśli lubimy danego autora/autorkę to reklama jest całkowicie na miejscu. I tutaj nikt się nie przyczepi.
Jeśli autora nie znamy i wstawiamy zwykłą informację z dopiskiem 'post sponsorowany', to taki blogger, co prawda, traci troszkę w moich oczach, bo jak nie zna nic, to po co sobie bloga zaśmieca? Ale to jego wybór, ja tylko będę podchodziła z większą rezerwą do jego tekstów. (No chyba, że doda dopisek: "Osobiście zainteresowana nie jestem. A jakie jest wasze stanowisko?" – wtedy rozumiem, tylko wtedy ciężko to pełną reklamą nazwać:))
Gdy kiedyś "zjechał" teraz poleca – bez komentarza.
Teraz tylko zostaje rozgraniczyć, kto gdzie należy. Bo to jest tak, jak z niektórymi książkami rozsyłanymi na wielką skalę. Większość recenzji zachęca do sięgnięcia po książkę, jednak wiele z nich to raczej próba przypodobania się wydawnictwu, niż szczera opinia. I jak odróżnić (bez czytania danej książki, oczywiście, bo przecież chcemy się najpierw dowiedzieć czy warto) te szczere od nieszczerych? Bardzo często nie sposób. Tak samo z reklamami. Często nie wiem, czy danemu bloggerowi spodobały się książki autorki którą reklamuje, a przeszukiwać całego bloga (co niektórzy jeszcze lubią utrudniać – żadnych etykiet czy paneli wyszukiwania) często wręcz nie sposób.
Dlatego osobiście do wszelkiego typu reklam podchodzę z dużą rezerwą. Konserwatywnie trwam przy zapowiedziach na stronach wydawnictw, a u bloggerów czekam na recenzje.Ot co.
Pozdrawiam!
Ciekawy temat. Moim skromnym zdaniem jeśli się danej ,ksiązki czy całej twórczości nie lubi,nie czyta i uważa się je za słabe nie należy ich reklamować. Jesli jest to coś co lubisz nie widzę problemu. Jednak czułabym się zle rekomendując coś co uważam za gniot.
Mi reklamy na blogach nie przeszkadzają. Tak prawdę powiedziawszy nie zwracam na nie uwagi.
Jeśli chodzi o egzemplarze darmowe otrzymane od wydawnictw…
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ktoś recenzuje książkę, chociaż w ogóle jej nie czytał… Nie mieści mi się to w głowie. Po co?? Nie rozumiem po co ktoś miałby gromadzić książki, które w ogóle go nie interesują, których w ogóle nie zamierza otworzyć.
Podoba mi się, że blogerzy informują, które książki otrzymali od wydawnictw, nie przeszkadza mi to, że za każdą dziękują wydawnictwu czy konkretnym osobom.
Kiedyś miałam nadzieję na nawiązanie współpracy z którymś z wydawnictw, ale to było na samym początku. Mój pogląd na tą sprawę nie zmienił się dlatego, że nikt mi tej współpracy nie zaproponował, choć rzeczywiście nie zaproponował. Obecnie zachłysnęłam się inną formą blogowania: wyzwaniami czytelniczymi.
Prawda jest taka, że swojego bloga prowadzę właśnie w tym celu: uczestnictwa w wyzwaniach. Pozwala mi to na uporządkowanie wszystkiego, pilnowania terminów.
Na swoim blogu promuję wyzwania, w których uczestniczę.
A jeśli chodzi o współpracę z wydawnictwami…
Nawet jeśli jakieś wydawnictwo zaproponowałoby mi takową, na pewno zastanowiłabym się nad tym poważnie. Jestem miłośniczką bibliotek, zapisana jestem do 7 i książki, które w nich pożyczam w zupełności mi wystarczą. Na pewno nie zgodziłabym się na współpracę, żeby później robić to nierzetelnie i zawalać terminy.
A jeśli chodzi o tą reklamowana autorkę…
Jeśli jest to osoba, którą mam na myśli, pani "dwojga nazwisk", to raczej nie sięgnę po jej książki (choć nie twierdzę, że na pewno). Nie trafia do mnie tematyka tych książek, po prostu. I, może to głupie co napiszę, od lektury w dużej mierze odrzucają mnie okładki tych książek. Wiem, wiem, książki ponoć nie ocenia się po okładce. Ale w tym przypadku po prostu nie potrafię i nic na to nie poradzę.
Rozmawialiśmy niedawno o postach reklamowych…
Niedawno nawiązałam współpracę ze sklepem internetowym SKWORCU – sprzedają herbaty, kawy, przyprawy, bakalie i akcesoria. Ja ograniczam się do tego co lubię (a wręcz jestem uzależniona) – herbaty i kawy rozpuszczalnej.
Zamówiłam te produkty, które znam lub jestem przekonana, że będą mi odpowiadały (ze względu na skład – herbaty lub smak – kawy) i trzy herbaty kwitnące, które były dla mnie zagadką, ale zawsze byłam ciekawa jakie one są (kupuje się je na sztuki, więc zawsze było mi szkoda).
Osobiście uważam, że o wiele więcej ja na tym skorzystam niż sklep, ale mając na uwadze tę dyskusję oznaczyłam post jako sponsorowany.
Tylko czy to na pewno jest post sponsorowany? Przecież herbata i kawa rozpuszczalna to dla mnie, jak napój bogów! I kto tu korzysta?!
Ach jeszcze jedno… dziś dostałam pierwszą przesyłkę i jak zobaczyłam "próbkę" kawy to myślałam, że oszaleję z radości! Ona ma 100 gram, a w herbaciarni zwykle kupuję paczuszkę… 30 gram…