Hipnotyzer, Lars Kepler
W ostatnich latach mogliśmy obserwować prawdziwy szał na skandynawskie kryminały. Na fali popularności słynnego Millenium powstało wiele lepszych bądź gorszych powieści z tego nurtu. I choć dotąd modzie tej nie ulegałam, dałam się skusić pierwszej części cyklu Joona Linna, autorstwa duetu Ahndoril – Coelho Ahndoril, tworzącego pod pseudonimem „Lars Kepler”. Czy teraz zostanę miłośniczką skandynawskich powieści z dreszczykiem? Na pewno!
Powieść Larsa Keplera zachwyca gabarytami – ponad 600 stron naprawdę smakowitej lektury. Zdaniem niektórych sporo w niej fragmentów zbędnych, ale według mnie poszczególne wątki znakomicie się zazębiają i żadnego z nich bym się nie pozbyła. Na dobry kryminał nie musi się bowiem składać sama część tycząca się intrygi i zbrodni. Nakreślenie dokładnych portretów psychologicznych postaci i relacji ich łączących uważam za kluczowy element całości i nie pojmuję, jaki sens miałaby powieść oparta jedynie na motywie kryminalnym, bez całej psychologicznej otoczki i tak podkręcającego atmosferę suspensu… Autorzy Hipnotyzera pokusili się o bardzo ciekawy chwyt narracyjny, polegający na przedstawianiu tych samych scen z perspektywy różnych bohaterów. Przypomina mi to motyw ze znakomitego dramatu Słoń w reżyserii Gusa Van Santa, w którym co jakiś czas cofaliśmy się do tych samych wydarzeń, obserwując je z różnych stron. Początkowo zabieg ten może wywoływać mały zamęt, jednak z czasem wyrasta on na jedną z największych zalet książki. Sama narracja poprowadzona w czasie teraźniejszym jest bardzo mocnym punktem Hipnotyzera. I choć dialogi miejscami bywają toporne, powieść pochłania się błyskawicznie. Fabularnie powieść Keplera stoi na naprawdę wysokim poziomie – stale wczuwałam się w skórę bohaterów i razem z nimi przeżywałam emocjonujące, porażające i wgniatające w fotel wydarzenia. Kilka wątków miało co prawda niedociągnięcia, nie wszystkie fakty były logicznie uzasadnione, a i rozwiązania domyśliłam się nieco szybciej, niż główny bohater, jednak ani trochę nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Emocje targały mną do ostatniej strony… Moja ocena: 8/10
]]>W środku grudniowej nocy psychiatrę Erika Marię Barka budzi telefon ze sztokholmskiego szpitala. Komisarz kryminalny Joona Linna prosi go o pilną pomoc – leczenie nieprzytomnego pacjenta, który doświadczył poważnego urazu. Ma nadzieję, że za pomocą hipnozy Erik będzie mógł komunikować się z chłopcem, umożliwiając policji przesłuchanie go. Dzięki temu może uda się ustalić, kto brutalnie zamordował jego rodziców i młodszą siostrę, a następnie znaleźć i ocalić starszą siostrę, zanim będzie za późno. Jednak od ostatniego razu, gdy Erik praktykował hipnozę, minęło dziesięć lat, a psychiatra obiecał sobie, że nigdy do tego nie wróci. Powracające bolesne wspomnienia z tamtego czasu sprawiają, że decyduje się odmówić policji swojej pomocy. Gdy w końcu daje się jednak przekonać, zostaje uruchomiona seria nieprzewidzianych zdarzeń…Źródło: merlin.pl
Powieść Larsa Keplera zachwyca gabarytami – ponad 600 stron naprawdę smakowitej lektury. Zdaniem niektórych sporo w niej fragmentów zbędnych, ale według mnie poszczególne wątki znakomicie się zazębiają i żadnego z nich bym się nie pozbyła. Na dobry kryminał nie musi się bowiem składać sama część tycząca się intrygi i zbrodni. Nakreślenie dokładnych portretów psychologicznych postaci i relacji ich łączących uważam za kluczowy element całości i nie pojmuję, jaki sens miałaby powieść oparta jedynie na motywie kryminalnym, bez całej psychologicznej otoczki i tak podkręcającego atmosferę suspensu… Autorzy Hipnotyzera pokusili się o bardzo ciekawy chwyt narracyjny, polegający na przedstawianiu tych samych scen z perspektywy różnych bohaterów. Przypomina mi to motyw ze znakomitego dramatu Słoń w reżyserii Gusa Van Santa, w którym co jakiś czas cofaliśmy się do tych samych wydarzeń, obserwując je z różnych stron. Początkowo zabieg ten może wywoływać mały zamęt, jednak z czasem wyrasta on na jedną z największych zalet książki. Sama narracja poprowadzona w czasie teraźniejszym jest bardzo mocnym punktem Hipnotyzera. I choć dialogi miejscami bywają toporne, powieść pochłania się błyskawicznie. Fabularnie powieść Keplera stoi na naprawdę wysokim poziomie – stale wczuwałam się w skórę bohaterów i razem z nimi przeżywałam emocjonujące, porażające i wgniatające w fotel wydarzenia. Kilka wątków miało co prawda niedociągnięcia, nie wszystkie fakty były logicznie uzasadnione, a i rozwiązania domyśliłam się nieco szybciej, niż główny bohater, jednak ani trochę nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Emocje targały mną do ostatniej strony… Moja ocena: 8/10
Czasem tak mam, że jak tylko zobaczę daną książkę, to muszę ją przeczytać. Jak widać z tą dobrze trafiłam 🙂 Chyba odłożę trochę pieniędzy, żeby ją kupić.
Sam tytuł juz działa na wyobraźnię, szkoda tylko, że okładka trochę mniej. Zainteresował mnie też ten zabieg zabieg literacki, o którm wspominasz: "(…)przedstawianiu tych samych scen z perspektywy różnych bohaterów " – akurat to może być ciekawe 🙂 Pozdrawiam!
Mnie również okładka nie zachwyca, ale też nie przeszkadza 🙂
A zabieg ten naprawdę jest ciekawy, polecam sprawdzić, jak wygląda.
Być może kiedyś sięgnę po "Hipnotyzera", ale na razie powstrzymam się. 😉
Podaję link do top 10: ulubione okładki książek – http://sylwuch.blogspot.com/2012/04/top-10-ulubione-okadki-ksiazek.html 🙂
Pozdrawiam!
Odkąd zaczęłam czytać książki Fitzka, strasznie mnie zainteresowały choroby umysłowe, hipnoza i te sprawy. A połączenie takich psychicznych klimatów ze słowami "kryminał skandynawski" to już zdecydowanie coś bardzo dobrego :).
Pozdrawiam 😉
Chorób umysłowych będziesz miała aż nadto, więc polecam tym bardziej!
ale mi narobiłaś smaku 😀
Skandynawskie kryminał bardzo lubię, więc i tej powieści się nie oprę. Pozdrawiam 🙂
Czarne wydało stosunkowo niewiele thrillerów i kryminałów, ale te które czytałam bardzo mi się podobały (Polecam Ci choćby "Nocną zamieć" J. Theorina). Jeśli więc nadarzy się okazja, chętnie przeczytam "Hipnotyzera".
Co do okładek thrillerów z Czarnego – mnie akurat kompletnie się nie podobają. Weźmy np. wydaną w marcu "Smugę krwi" J. Theorina. Gdybym nie znała autora, okładka pewnie skutecznie odtrąciłaby mnie od kupna/wypożyczenia 🙂
Co jak co ale Skandynawia to królestwo dobrych kryminałów. I tak uważam, że dużo, mało znanych autorów jest zaniedbywana i niedoceniana. Osobiście nie miałam okazji przeczytać tego tytułu, z powodu bardzo ubogiego asortymentu w mojej bibliotece ale przymierzam się i jak tylko się dorwę… 😉
Okładka niespecjalnie zachęca, ale mimo to, poszukam w bibliotece 😉
Póki co zachwycam się kryminałami Mankella, ale jak skończę z nim ;), to z chęcią sięgnę po ten tytuł 🙂