7 najczęstszych błędów popełnianych w Bullet Journalingu
Kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z Bullet Journalingiem, na YouTubie nie znalazłam ani jednego polskiego nagrania na temat tej metody. Teraz w każdym tygodniu pojawia się coś nowego w tym temacie. Kiedy w maju zeszłego roku dołączałam do facebookowej grupy Bullet Journal Polska, liczyła ona kilkudziesięciu członków. Dziś jest ich ponad dwanaście i pół tysiąca. Jeszcze dwa lata temu mało kto słyszał o tym, że istnieją notatniki w kropki. Teraz znajdziemy je w co drugim papierniczym. Można zatem już śmiało powiedzieć, że nastała u nas moda na Bullet Journaling.
To, że metoda stworzona przez Rydera Carrolla podbiła serca ludzi na całym świecie wcale mnie nie dziwi, ponieważ jej elastyczność i prostota są po prostu ujmujące. Ta popularność przyczyniła się jednak także do tego, że wokół BuJo narosło wiele mitów, a początkujący często wpadają w różne pułapki, przez co nie potrafią się w Bullet Journalingu odnaleźć albo mają zakrzywiony obraz tego, jak prowadzenie BuJo wygląda. Dlatego właśnie postanowiłam dzisiaj przedstawić siedem najczęstszych błędów popełnianych przez osoby korzystające z metody Bullet Journal i podpowiedzieć, jak ich unikać. Mam nadzieję, że ten wpis uświadomi niektórym, że to wszystko wcale nie jest tak skomplikowane, czasochłonne i drogie, jak się niektórym wydaje, a samo prowadzenie Bullet Journala jest doskonałym sposobem na polepszenie swojego życia.
PRZECZYTAJ: Bullet Journal – co to jest?
Oto siedem najczęstszych błędów popełnianych w Bullet Journalingu:
1. Perfekcyjne przygotowania
Już na starcie wszystko musi być idealne – notatnik najładniejszy, koniecznie w kropki. Obok niego sto kolorowych długopisów, pięćdziesiąt taśm washi i trzysta dwadzieścia naklejek z Aliexpress. Do kompletu jeszcze parę innych akcesoriów, które mają wszyscy na Instagramie. Jeszcze nie wiesz, czy sama metoda się u Ciebie sprawdzi, ale już wydajesz pół wypłaty w papierniczym i u Chińczyków, bo chcesz, żeby od początku Twoje BuJo wyglądało jak te cuda z sieci.
Często kończy się to frustracją i błyskawiczną rezygnacją z metody, bo forma wydaje się przerastać treść i naraz okazuje się, że to co miało być idealną metodą organizacji i planowania, zajmuje tyle, że na realizację zamierzeń brakuje już energii i czasu.
Chcesz zacząć przygodę z BuJo? Weź zwykły zeszyt i zwykły długopis i zacznij działać. Metoda sprawdzi się w takich warunkach? Wtedy przejdź do zaopatrywania się w lepsze gadżety. Zaczynanie od dupy strony zazwyczaj kończy się źle.
instagram.com/kreatywa |
2. Szukanie idealnego momentu
Jednym z elementów „perfekcyjnego przygotowania”, o którym wspominam w punkcie pierwszym, jest szukanie mitycznego idealnego momentu na rozpoczęcie korzystania z Bullet Journala. Według tego przekonania najlepiej, żeby to był początek roku, ale od biedy może być też początek miesiąca albo tygodnia. Zaczynanie od środy wydaje się potwornie złe, start w październiku to też nie najlepszy pomysł, skoro na horyzoncie maluje się już wizja najlepszego momentu na rozpoczynanie wszystkiego – czyli Nowego Roku. W ten sposób start BuJo przekładany jest z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień itd. aż w końcu człowiek w ogóle zapomina, że czegoś takiego miał spróbować.
Każdy moment jest dobry na start! Nawet godzina 20:00 we wtorek. Przygotujesz wtedy dzienną rozpiskę na środę, stworzysz listę zakupów i następnego dnia wreszcie o niczym nie zapomnisz. Czy nie brzmi to kusząco?
3. Ślepe naśladownictwo
Inspirowanie się nie jest niczym złym. Po to w sieci jest tyle pięknych zdjęć Bullet Journali, by z nich korzystać. Po to ktoś przed nami przedstawił pomysły na kolekcje, byśmy znaleźli wśród nich coś dla siebie. Jednak największą pułapką, w jaką wpadają zarówno nowi jak i doświadczeni użytkownicy BuJo, jest łapanie się wszystkiego. Każda kolekcja wydaje się ciekawa, każdy szablon wydaje się piękny, każdy pomysł wart wypróbowania.
Tymczasem nie wszystko sprawdza się u każdego. Warto testować, które z rozwiązań będzie dla nas dobre, ale jeżeli na samym początku walniemy do BuJo trzydzieści trackerów, kolekcji, wyzwań i innych cudów – możemy łatwo się zniechęcić. Monitorowanie pogody i temperatury, wypełnianie codziennych zadań, odhaczanie ilości wypitej wody, badanie swojego nastroju, zapisywanie liczby przespanych godzin, liczenie kalorii, podliczanie przebytych kilometrów, tworzenie list obejrzanych filmów i odcinków seriali albo przeczytanych książek i artykułów, rysowanie codziennych posiłków, dziękowanie za dobrodziejstwa dnia, streszczanie snów – w BuJo można uwzględnić miliony rzeczy, ale to nie znaczy, że cały ten milion musimy wprowadzać w życie akurat my. I to jednocześnie.
Co nie sprawdziło się u mnie? Np. wpisywanie do Journala tego, co i tak od lat robię za pośrednictwem komputera. Na przykład odcinki obejrzanych seriali odhaczam na trakt.tv, a przebyte kilometry odmierza mi endomondo, więc tworzenie dla takich dziedzin osobnych stron w BuJo mija się z celem. Dobrze, że nareszcie to sobie uświadomiłam.
instagram.com/kreatywa |
4. Szukanie artysty w sobie
Istnieją osoby, które są uzdolnione plastycznie lub chcą swoje zdolności rozwijać. To one ozdabiają swoje Bullet Journale tak, że nie możemy spokojnie wyłączyć Pinteresta. Nie znaczy to jednak, że każde BuJo ma być kolorowe, ozdobione taśmami, pełne rysunków i naklejek. Minimalistyczne Bullet Journale są równie dobre. Piękno tej metody polega na tym, że dostosowuje się ona do odbiorcy. BuJo może być brzydkie, pomazane i stworzone za pomocą jednego tylko długopisu, a i tak będzie sprawdzało się u kogoś równie dobrze, co u innej osoby kolorowa perełka zbierająca miliardy serduszek na Insta.
5. Trzymanie się schematu
Najbardziej lubię w BuJo to, że kiedy nie sprawdzi się u mnie jakaś rozpiska, mogę następnym razem – w kolejnym tygodniu czy kolejnym miesiącu – zmienić ją. Lubię eksperymentować z Bullet Journalem i mimo że korzystam z tej metody już prawie dwa lata, wciąż odkrywam ją na nowo. Kiedyś nie używałam rozpisek tygodniowych, bo wydawały mi się zbędne, teraz są jednym z podstawowych elementów planera. Na początku moje rozpiski miesięczne były wymyślne, teraz stawiam na prostotę. Nie zastanawiam się nad tym, czy moje BuJo wygląda przez to niespójnie – bo ono właśnie takie może być. Nie opieram się też usilnie na tym, co wymyślił twórca metody Bullet Journal, bo po prostu nie wszystko u nas musi wyglądać tak, jak u niego.
Nie sprawdza się u Was klucz i index? Nie musicie z nich korzystać. Nie potrzebujecie rozpiski miesięcznej? Zrezygnujcie z niej. Nie podoba Wam się aktualna tygodniówka? Następnym razem wypróbujcie inną. Proste? Proste.
instagram.com/kreatywa |
6. Mieszanie kolekcji do codziennych spraw
Ten punkt wielu osobom może wydać się kontrowersyjny. Jakaś szara blogereczka z Polski postanawia podważyć jedną z podstawowych zasad stworzonych przez samego twórcę Bullet Journalingu? To się nie mieści w głowie!
Tymczasem o ile moje pierwsze Bullet Journale zawierały Index i nawet ekscytowało mnie korzystanie z niego i grzebanie po swoim cudownym notatniku w poszukiwaniu najważniejszych treści, o tyle z czasem odkryłam, że jest to straszliwa upierdliwość, dlatego też od zeszłorocznych wakacji umieszczam wszystkie swoje kolekcje na końcu Bullet Journala. W ten sposób sprawy tymczasowe – trackery, rozpiski miesięczne czy dniówki – nie mieszają się ze sprawami stałymi, takimi jak inspiracje kulinarne, listy seriali do obejrzenia czy harmonogramy sprzątania. Zebranie kolekcji w jednym miejscu pozwala na wygodne oddzielenie ich od treści, które szybko tracą ważność i znacznie ułatwia korzystanie z planera. A przecież o to nam ostatecznie chodzi, prawda? Żeby oszczędzać czas i jak najlepiej się organizować.
Oczywiście jeśli ktoś od dawna korzysta z takiego systemu i bardzo go lubi, nie powiem mu: „Stary, popełniasz straszny błąd”, ale uważam, że warto rozważyć pójście inną drogą.
7. Dążenie do perfekcyjności
Temat perfekcyjności wraca do nas jak bumerang. Najpierw chcemy się idealnie przygotować, potem zacząć w idealnym momencie, a na końcu usilnie staramy się, by BuJo również idealnie wyglądało. Prawdopodobnie jest to pokłosie tego, że na Instagramie, Pintereście czy Facebooku mało kto chwali się swoimi porażkami i największe uznanie zdobywają starannie i pięknie zaprojektowane strony. Tymczasem nawet jeśli macie swój kanał w mediach społecznościowych i prezentujecie na nim swoje piękne dniówki i kolekcje, nie musicie dramatyzować, jeżeli coś Wam nie wyjdzie.
Niektóre błędy zasłonią taśmy washi, inne naklejki, jeszcze inne na siłę będziemy starali się wymazać albo wydrzeć. Czy jest to konieczne? Kiedy na początku przygody z BuJo coś mi nie wychodziło – tu źle rozrysowałam, tam źle wyliczyłam – wyrywałam kartkę i projektowałam ją od nowa. Teraz już tego nie robię. Wszystko da się poprawić, a jeśli nie – to czy naprawdę wielkim dramatem będzie literówka albo pominięcie jednego dnia w kalendarzu miesięcznym? Nie popadajmy w przesadę.
Ja tam się nie przejmuję, że mam w BuJo harmogram zamiast harmonogramu. Naprawdę świat się od tego nie wali, a przynajmniej jest wesoło:
instagram.com/kreatywa |
Dlatego właśnie stale powtarzać będę, że BuJo jest dla nas a nie my dla niego. Ta metoda jest doskonała, trzeba tylko umieć z niej korzystać i nie dać się zwariować. Łatwo popaść w przesadę, łatwo też zwyczajnie się zniechęcić albo wpaść w pułapkę, z której już się nie wyjdzie. Znacie takie sytuacje? Zauważyliście u siebie jakieś błędy? Jaką radę dalibyście początkującym, którzy dopiero przymierzają się do założenia swojego pierwszego BuJo? Jeżeli dopiero rozpoczynacie przygodę z BuJo – czego obawiacie się najbardziej?
Zapraszam do dyskusji!
Przeczytaj również:
- Bullet Journal – jak zacząć? Fakty i mity na temat prowadzenia BuJo
- Bullet Journal – pomysły na kolekcje
- Jak prowadzę Bullet Journal w segregatorze?
Przeraża mnie to, ile ludzie są w stanie wydać na różnego rodzaju gadżety. Nie żebym zaglądała komuś do portfela (ich pieniądze, ich sprawa, co kupują), ale czasami mam wrażenie, że ludzie po prostu kolekcjonują długopisy, taśmy i inne fikuśne rzeczy, których nawet nie potrafię nazwać. Sama miałam zamysł prowadzenia BuJo, ale poświęconego mojemu blogowi. Na razie stanęło na kupieniu zwykłego czystego zeszytu (i tak mi się podoba :D), zrobieniu strony tytułowej (którą zepsułam, a szkoda) oraz na zaopatrzeniu się w większą ilość długopisów, które i tak miałam zamiar kupić, bo potrzebuję ich do notatek i mam hopla na punkcie kolorowych rzeczy. Spisałam też pomysły, które chciałabym zawrzeć w swoim BuJo, ale obecnie i tak nic w związku z tym nie robię, bo nie potrafię jakoś sensownie tego rozłożyć w zeszycie. Wiem, że powinnam metodą prób i błędów dopasować sobie wszystko, ale nie lubię kreślić (czy to w normalnym zeszycie, czy w notatkach). Zauważyłam jednak, że ludzie na siłę próbują być perfekcjonistami. Kolejne taśmy, kolejne długopisy, kolejne naklejki. Mam wrażenie, że niektórzy w ogóle zapomnieli o samej idei BuJo.
Wiesz, to że ludzie wydają mnóstwo kasy na papiernicze gadżety to mnie wcale nie dziwi – ja sama mam taką manię, która ciągnie się za mną pewnie już od przedszkola. Trzy dychy na karku, szkoła już dawno za mną, a kiedy w sierpniu markety rzucają wyprawkę szkolną, dostaję małpiego rozumu 😀
Zgadzam się natomiast z tym, o czym piszesz – że ludzie zapominają o idei BJ. Z jednej strony, okej, BuJo jest systemem elastycznym, więc człowiek ma prawo zrobić z niego planero-szkicowniko-pamiętnik, ale z drugiej – trafiam na dyskusje, w których niektórzy żalą się, że tyle czasu zajmuje im projektowanie BuJo, że nie mają czasu na samo realizowanie planów, a to już zdrowe nie jest 😉
Pięknie napisane 🙂
Jak w BuJo robiłam listy gości weselnych i podział na stoliki, to wyglądał jak najgorszy brudnopis 😀 Mam 2 taśmy washi, bo kupiłam z ciekawości – zaklejam nimi koperty z kartkami urodzinowymi do Polski, a dziś oklejałam jedną worki wokół dłoni, bo była pod ręką (to marnotrawstwo!). Moje jedyne ozdobniki w BuJo, to pisanie kolorowymi długopisami.
I zupełnie nie umiem w tygodniówki 😀
Ja taśm washi używam często w domu – okazuje się, że mają miliony zastosowań 🙂 Ale w BuJo też je polubiłam po miesiącach fazy na minimalizm 😉
Co do tygodniówek – też przez długi czas nie umiałam 😀 Dopiero od paru tygodni dobrze się u mnie sprawdzają, więc je wprowadziłam.
Ale ten pomysł, żeby kolekcje na końcu to wykorzystam od stycznia w nowym notesie 🙂 O ile zdecyduję się dalej na BuJo, bo chyba nie wykorzystuję jego potencjału w moim nudnym i jednostajnym życiu 😀
Ja z kolei w moim BuJo (którego dopiero się uczę, bo nieświadomie skorzystałam z Twojej rady, by nie czekać, nie szukać, nie kupować, tylko zacząć z tym, co mam) często mam problem z „wyjeżdżaniem” poza linie. Rysuję sobie tabelkę czy tracker i nagle orientuję się, że linia jest o dwie kratki za duża i wygląda dziwnie. I co, przez to mam wyrywać kartkę i pracować jeszcze raz? Bez sensu! Więc usiadłam, pomyślałam i tak właśnie nauczyłam się kreatywnie wykorzystywać pomyłki – „wyjechane” kreski przerabiam na kolorowe listki, gwiazdki, kwiatuszki, słowem: na jakieś drobne detale. Polecam. 😀
Fantastyczny pomysł! Początkowo pewnie byłabym wśród tych, którzy taką kartkę wyrywają. Z czasem jednak zupełnie przestałam sobie zawracać głowę takimi pierdołami, w końcu każdy element można jakoś wykorzystać 🙂
Nigdy nie byłam zorganizowanym człowiekiem. Jestem wręcz zaprzeczaniem organizacji czasu, tylko po prostu nadaje sprawą priorytety. Te o najwyższym robię w pierwszej kolejności, a dopiero potem zabieram się za te mniej ważne lub po prostu przechodzę do rzeczy, które robię w czasie wolnym, jak czytanie, pisanie czy blog. Próbowałam z bullet journalem, ale w sumie to zrobiłam sobie tylko pierwszą stronę i zrezygnowałam, bo już mi się nie chciało – a nie była wcale jakaś bardzo wymyślna! – więc u mnie chyba nawet to się nie sprawdzi 😉
Ja właśnie zaczynam 😉 początek był calkiem nieświadomy, aż do momentu kiedy zobaczyłam Twój post 🙂 pomyślałam wtedy „kurcze! przecież właśnie o coś takiego mi chodzi!” 😀 zawsze miałam kalendarz książkowy, ale w tym roku znalazłam taki w segregatorze… i tu coś dodałam, tam dodałam, a jeszcze może blogowe sprawy bym w nim zapisywała? 🙂 i w ten właśnie sposób zaczął się tworzyć! 🙂 ale mój problem polega właśnie nad tym co napisałaś w ostatnim punkcie… zawsze dążę do perfekcyjności! U mnie wszystko musi być idealne, pod linijkę, błędów nie mogę przeżyć! muszę nad tym popracować 😉
Super tekst! 🙂 Uwielbiam pytania w stylu „czy mogę w swoim BJ zrobić….?” „Czy muszę…?”, które pojawiają się w grupie na Facebook’u.
Pozdrawiam 🙂
Super 🙂 Bardzo interesujące i przydatne informacje 🙂 Dzięki wielkie 🙂
Mój BuJo to zwykły szkicownik z Empiku, po brzegi zapchany miliardem kartek, karteczek, potwierdzeń z banku itp.Wciąż brakuje mi systematyczności i jedyne co tak naprawdę rzetelnie w nim wpisuje to płatności za rachunki. Służy mi za szkicownik, spisuję w nim info ze szkoleń w pracy, ale od 3 miesięcy zawsze jest gdzieś w zasięgu wzroku. Na wypadek gdybym jednak została mistrzem organizacji i starannego planowania 😉
Właśnie wracam po przerwie do mojego BuJo, więc automatycznie klikam we wpisy na ten temat na znajomych blogach 🙂 Jak zaczynałam, to przez moment też chciałam mieć idealnie, ale na szczęście mi przeszło już po pierwszej stronie, którą zresztą skopałam koncertowo 😀
Washi tape’ów mam jakiś milion, używam sporadycznie (oczywiście). Rysować nie umiem, ale jak mam ochotę, to rysuję. Czasem wklejam jakieś pierdoły, czasem bazgrzę sam tekst. I już. Traktuję moje BuJo nie tylko jako organizer, ale też sposób na chwilę zwolnienia, zatrzymania się na chwilę, odsapnięcia. Także ważne móc szybko coś sprawdzić i zanotować, ale ważne też dla mnie jest, by móc czasem właśnie nieco czasu nad tym notatnikiem „zmarnować” na wyrysowanie sobie pięknego trackera, który mnie będzie motywował itp.
Kolekcje mam wymieszane z codziennymi sprawami, ale to mój pierwszy BuJo, tak zaczęłam i tak jest. Chwilami jest okay, chwilami faktycznie wolałabym mieć to jakoś oddzielone. Przy następnym notatniku pewnie się nad tym bardziej zastanowię. Inna rzecz, że nie planuję sobie każdego dnia codziennie i w rezultacie chyba nawet mam więcej tzw. kolekcji i trackerów niż dniówek. Wszystko w sumie zależy od czasu w roku. I to uwielbiam w BuJo – jest taki, jaki w danym momencie chcę mieć.
Tak jak pisałaś, każdy powinien znaleźć swoje prywatne podejście do BuJo. I warto pamiętać, że to BuJo powinno się zmieniać razem z nami, a nie my mamy się dostosowywać do BuJo.
„Minimalistyczne Bullet Journale są równie dobre” – Zgadzam się z tym. Osobiście wolę tworzyć notatki i plany w notesie, który będzie minimalistyczny i przez to bardzo przejrzysty. Nie umiem się skupić, gdy jest zbyt dużo zbędnych ozdóbek itp. 🙂
Mój Dziennik – a w nim sprzątanie, zakupy, codzienne pierdy? Nie, nie tak, to nie organizer.
Wpiszę to, co ważne. Że był huragan i ułamał największa gałąż 100 letniej sosny. Przygarnęłam szczeniaczka od sąsiada pijaczka, zanim się kością zadławił. Znalazłam i kupiłam bez zastanowienia moje całe życie wymarzone czarne czółenka z jaszczurki za (przytomne) zł.
Tak, żebym otwierając stronę za 2 lata wiedziała, co robiłam – jak działałam- żeby mi życie przez palce nie przeciekło. I żebym wiedziała, ile była u mnie cudna mała czarna kota, którą właśnie pirzgnął samochód. I kiedy byla tęcza. I fota tego prawdziwka większego niż talerz…
W młodości pisałam pamiętnik – i teraz wiem, jakie emocje wzbudzały konkretne filmy, książki, – a były to lata 70-te, ludzie z bajki pt. Moja klasa ( J.K.), którzy byli ważni i zniknęli.
Od takich spraw mam pamiętnik 🙂
Bullet Journal to nie jest dziennik, choć może nim być – niektórzy notują w nim wspomnienia i ważne wydarzenia. Docelowo jednak jest to planer/organizer/notatnik, który pozwala ogarniać rzeczywistość.
Jakoś nie podpasował mi ten post ale cieszę się ze piszesz o tak ważnych rzeczach :)))