Electra Heart, Marina and the Diamonds
Dla twórczości Walijki, znanej jako Marina and the Diamonds charakterystyczne są: eksperymentalność, typowy, brytyjski humor, mieszanka refleksyjnych ballad i elektropopowych utworów-dynamitów oraz inteligencja przekazu. Od czasu debiutanckiego The Family Jewels wokalistka i kompozytorka rozwinęła się i postawiła na spójność przekazu, jednocześnie podążając w kierunku elektroniki, rzadziej stawiając na instrumentalne, refleksyjne ballady, których nie brakowało w jej dotychczasowej twórczości. Indie-popowe klimaty Mariny w Electra Heart zeszły na dalszy plan, zepchnięte przez kawałki pełne syntezatorów i innych elektronicznych zabawek. Jeżeli ktoś liczył na to, że nowy album Mariny znów porównywać będzie można do dokonań Florence and the Machine, z pewnością się rozczaruje. O ile Diamandis postawiła na nowe kierunki i eksperymenty, o tyle Florence Welch swój album Ceremonials postanowiła utrzymać w stylistyce zbliżonej do debiutanckiego Lungs. I choć zwolennicy subtelnej strony Mariny mogą czuć się nieco rozczarowani, silnie elektropowowy krążek Electra Heart nie powinien ich zniechęcić. O ile mnie bliższe były indie-popowe klimaty pierwszego albumu, o tyle przekaz i spójność drugiego wprawiają mnie w zachwyt, mimo że do zwolenników skoczności i elektroniki nie należę.
Wielkim uproszczeniem byłoby zresztą przyklejenie do Electra Heart łatki „elektro, dyskoteka i nic poza tym”, ponieważ wciąż nie brak w dorobku Mariny bardziej stonowanych, refleksyjnych kawałków, takich jak Teen Idle i Valley of the Dolls czy – dostępnego w wersji deluxe – Buy the Stars. O tym, że trudno wsadzić kawałki Mariny do jednego pudełka świadczyć może mocny akcent otwierający album – Bubblegum Bitch:
Choć muzycznie Electra Heart jest albumem różnorodnym, pełnym nowych dla Mariny brzmień – jego przekaz jest jednoznaczny. Od pierwszej do ostatniej piosenki mamy do czynienia z konsekwentnie budowaną historią zapatrzonej w siebie divy, femme fatale, łamaczki serc, samolubnej primadonny. Warto zauważyć, że Marina and the Diamonds tworzy kawałki, które nie tylko mają wpadać w ucho i łatwo zapadać w pamięć. Ona – w przeciwieństwie do wielu koleżanek po fachu – zamiast na pustosłowie stawia na przekaz. Za jej chwytliwymi melodiami staje konkretna treść, konkretna opowieść, przekaz, który stawia jej twórczość ponad dokonaniami tych, które Marina wyśmiewa (z Lady Gagą na czele) i ponad tymi, z którymi się ją zestawia (choćby głośno komentowaną w ostatnim czasie Laną Del Rey). Zaistnieć w świecie czerwonych dywanów można szybko i łatwo. Zyskać szacunek wielu, udaje się tylko nielicznym. Marina odniosła na tym polu sukces, wywołując burzę i falę dyskusji wśród gwiazdek, które parodiuje, wyśmiewa i – z dużą dozą subtelności – krytykuje.
Z połączenia znakomitego wokalu, brytyjskiego humoru, fascynacji Ameryką, chwytliwych melodii i inteligentnie prześmiewczych tekstów wychodzi mieszanka wybuchowa, jaką jest Electra Heart – album, który zaskakuje i porywa, wzbudza niepokoje wśród bandy celebrytek i zachwyca. Fani Mariny są podzieleni – nie każdemu obrany przez wokalistkę kierunek odpowiada. Warto jednak zauważyć, że w przeciwieństwie do wielu aktualnie lansowanych gwiazd, Diamandis naprawdę się rozwija, szuka nowych brzmień, eksperymentuje i nie boi się mocnego przekazu. I choć muzycznie bliższe mi były jej dokonania na płycie The Family Jewels, to konsekwencja, z jaką Walijka zbudowała świetny album Electra Heart zasługuje na ogromne uznanie. Z niecierpliwością wypatrywać będę kolejnych dokonań Mariny i jej Diamentów.
Dwa kawałki, który ujęły mnie najbardziej (pierwszy w wersji akustycznej):
Moja ocena: 9/10
Za płytę dziękuję sklepowi internetowemu merlin.pl, kupicie ją tutaj i tutaj.
Kurcze, a mi się ona od samego początku bardziej kojarzyła z Katy Perry, dodatkowo wygląd, odpowiednie miny i cały jej 'przekaz' ginie pod tą popową powłoczką… Nigdy nie porównałabym jej do Lany Del Ray. I może, jak napisałaś, jest to uproszczenie, ale wydaje mi się, że sama się o nie prosi:/
+ trzeba dodać jawne nawiązania do Perry – w końcu to właśnie ona, obok Gagi, jest jednym z największych obiektów kpin Mariny.
Ok, jeśli to jest jej sposób na wyśmiewanie osób przez Ciebie wymienionych to popieram:P
Dla mnie cały utwór 'Primadonna' – i w tekście, i w stylistyce przywołuje na myśl skojarzenia z Katy Perry. Zresztą ona była jedną z tych, które obraziły się na Marinę za jej parodie 😉
Muszę powiedzieć, że pierwszy raz o niej słyszę, ale słucham zupełnie innej muzyki. Radio u mnie się gra, ale nie zwracam uwagi co grają, ot żeby nie było cicho to jest włączone, a kiedy jestem w pokoju włączam swoją muzykę. Nie lubię tego typu muzyki, ale trudno scharakteryzować to co lubię, mam czasy na swing, na Grechutę, a później na muzykę etniczną i rock. Ot, zwariowane gusta. Trudno mi się o niej wypowiedzieć.
Sama ostatnio słucham tego:
http://www.youtube.com/watch?v=zj1YyRfNRMA nie udało mi się zdobyć biletów i iść na ich koncert więc nadrabiam zaległości. I oczywiście Yemen Blues: http://www.youtube.com/watch?v=xZ72cEXv8x0
a ostatnio koleżanka zaraziła mnie tym:
http://www.youtube.com/watch?v=mlObrb7LAbc
Pozdrawiam muzycznie i zapraszam do siebie! 🙂
http://zapiski-rozrzucone.blogspot.com/
Świetne kawałki, zwłaszcza ten trzeci mnie pozytywnie rozbijał. Znasz The Baseballs? Obracają się w podobnych klimatach, bardzo ich lubię.
Problem ze scharakteryzowaniem własnych gustów mam i ja, ponieważ słucham właściwie KAŻDEJ muzyki 🙂
Bardzo interesująca recenzja 🙂 Przy okazji zapraszam do siebie po kilka nowych inspiracji książkowych 🙂
Pozdrawiam!
http://aleksiazka.blogspot.com
Uwielbiam tę piosenkarkę, a najbardziej za kawałek the family jewels :))
Pierwszy raz słyszę o tej piosenkarce, ale piosenka Living Dead jest świetna! 🙂
Chyba zacznę słuchać 😉
Płyta jest fantastyczna, kompletnie inna niż poprzednia. Widać, że artystka ma pomysł na siebie i swoją twórczość. Myślę, że takiego albumu nie spodziewał się nikt. Fajne jest to, że jako jedna z niewielu aktualnych artystek potrafi zaskoczyć słuchaczy, pokazać coś nowego i świeżego a nie ciągle brnąć w ten sam temat czym dla mnie jest np. Florence and the machine chociaż ich piosenka "Breathe of life" naprawdę mnie pozytywnie zaskoczyła 🙂
Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
http://ksiazkowojezykowerozmyslania.blogspot.com/
Mam dokładnie takie samo zdanie o Florence. Oczywiście uwielbiam i 'Lungs' i 'Ceremonials', ale w drugiej płycie brakuje mi jakichś nowych smaczków, niespotkanych wcześniej brzmień. Co z tego, że kolejny album jest 'równie dobry', skoro niczym nie zaskakuje?
O kurczę! nie miałam pojęcia, że wydała nową płytą. Pierwsza bardzo mi wpadła w ucho, więc to niedopatrzenie muszę jak najszybciej naprawić. A więc dziękuję, że napisałaś ten post 😉
Bardzo się cieszę, że mogłam przypomnieć Ci o Marinie 🙂
Nie jestem jakąś wybitną fanką muzyki elektronicznej, ale ta rzeczywiście wpada w ucho 🙂
Wcześnie nawet o niej nie słyszałam szczerze mówiąc, ale cieszę się, że o niej napisałaś! Bardzo mi się spodobała, szczególnie ta akustyczna piosenka 😉 Muszę się bliżej zapoznać z jej twórczością 😉
Na pewno warto zacząć od jej pierwszej płyty – mniej elektronicznej, bardziej instrumentalnej, ale równie interesującej.
a ja najbardziej lubię akustyczną wersję Hollywood, o http://www.youtube.com/watch?v=8JHINokmH6w
Poprzednia płyta w ogóle jest mi bliższa i jest tam wiele świetnych kawałków. W ogóle Marina jest jedną z niewielu wokalistek, której utwory w wersji akustycznej podobają mi się dużo bardziej, niż wersje albumowe. W tym świetne 'Hollywood' się do tego przyczynia 🙂
no właśnie. wersje studyjne są bardzo pop, akustyczne mają w sobie więcej głębi i charakteru, racja? 🙂
Kilka dni temu dostałem płytę "The Family Jewels". Już po pierwszym przesłuchaniu byłem zachwycony. Połączenie drapieżności PJ Harvey, z cudowną melodyką Tori Amos, nawiązania do klimatów boskiej Kate Bush i lekko punkowe frazowanie wokalu, czasami bliskie Siouxie…
Słuchałem przez kila dni na okragło. Konsekwetnie chciałem jak naszybciej posłuchać kolejnej płyty.
Posłuchałem i doznałem szoku. Discopopowe, elektroniczne kawałki w stylu "techno" (sorry, ale nie odróżniam poszczególnych rodzajów tego mechanicznego łomotu), niesłyszalny (a przecież świetny, o niezwykłej barwie i skali) wokal, ewidentne nastawienia na odbiorców szukających muzyki "dens".
Bezbarwne, szablonowe, elektopopowe pioseneczki w stylu Lady Gaga (to nie jest komplement), ogólnie – żenada.
Kolejny przykład wykonawcy, który po znakomitej, pierwszej płycie, przechodzi płynnie do zarabiania kasy na dyskotekowych tryglodytach.
Zażenowanie, poczucie oszukania, rozczarowanie.
Przestrzegam wszystkich, którzy po tej płycie oczekują czegoś więcej, niż discoanglowych pioseneczek do tańca na domówce.
UWAGA! Chlubnym wyjątkiem jest śliczna ballada "Lies" (Live) zaśpiewana tak, jak ja chciałbym to słyszeć.
jeśli nie jesteś discomaniakiem – nie kupuj tej płyty.
I – NIE – nie warto dawać jej szansy! Do śmietnika!