44 Scotland Street, Alexander McCall Smith

Alexander McCall Smith był mi dotąd autorem zupełnie nieznanym, chociaż 44 Scotland Street nie jest bynajmniej jego literackim debiutem. Zainteresowałam się tą powieścią na fali entuzjazmu po lekturze Dziewczyny z sąsiedztwa i moje ówczesne skojarzenia były uzasadnione – obie te powieści osadzone są w podobnej rzeczywistości, choć porównywanie Edynburga do Nowego Jorku byłoby jednak pewną niestosownością. Niemniej, w obu przypadkach mamy osadzenie akcji w kamienicy, pełnej interesujących osobowości.

Najpierw poznajemy Pat – dwudziestolatkę, która planuje kolejny rok przerwy między ogólniakiem, a studiami. Nie bardzo wie, co zrobić ze swoim życiem – najpierw wprowadza się pod numer 44, potem znajduje pracę w podrzędnej galerii sztuki i uparcie szuka miłości wśród otaczających ją mężczyzn. Jednym z nich jest jej współlokator – Bruce – postać tak irytująca, że aż zgrzytałam zębami z każdą kolejną wzmianką na jego temat. Gapi się toto wiecznie w swe odbicie, pręży mięśnie, szczerzy zęby, a do tego pakuje we włosy goździkowe mazidło, mające mu zapewnić wiecznie sterczącego jeża na głowie. Doprawdy, fantastycznie! Najgorsze, że poznałam w swym życiu paru jemu podobnych i wcale nie napawa mnie to optymizmem, bo choć jego postać zdaje się być przejaskrawiona i przerysowana, jest też brutalnie prawdziwa. A to już nie jest, niestety, pocieszające.

Pod 44tym numerem mieszka też para skrzywionych psychicznie rodziców, lubujących się w przelewaniu wybujałych i chorych ambicji na swego jedynego potomka. Pięciolatek przebija więc umiejętnościami przeciętnego dorosłego – znakomicie gra na saksofonie, biegle posługuje się językiem włoskim, a do tego jest niezwykle obeznany w sprawach politycznych kraju. Cudowna mamunia rozplanowuje dla niego również lekcje jogi (dacie wiarę?), basen i jeszcze parę innych cudów, byle tylko nie być jak inni rodzice, którzy – o, zgrozo! – namawiają swe pociechy do grania w piłkę nożną. Toż to zbrodnia niesłychana!
Na szczęście dzieciak w pewnym momencie się buntuje i uciera nosa przemądrzałej mamuśce, która za cudowne rozwiązanie uznaje posłanie go… na psychoterapię. Good idea, mom!

Ostatnią mieszkanką 44 Scotland Street, jaką poznajemy, jest urocza staruszka, imieniem Domenica, która nachalnie kojarzy mi się z niejaką Violet z – wspomnianej wcześniej – Dziewczyny…. Łączy je tak wiele, że w pewnym momencie złapałam się na tym, iż utożsamiam je ze sobą, pomimo znaczących różnic z biografii obu pań. Niemniej, schemat staruszki-powierniczki wciąż jest w cenie. Szkoda, że ja nie znam takich fajnych babć, czasem dobrze by było pomówić z kimś doświadczonym, kto zwiedził świat i wciąż zachowuje pogodę ducha, a ludzi młodych nie traktuje z góry, jak to najczęściej się dziś spotyka… Niestety – takie rzeczy to tylko w książkach.

Oprócz mieszkańców tytułowego numeru 44, poznajemy jeszcze paru innych ciekawych bohaterów. Jest małżeństwo, które na siłę chce posłać 23letnią córkę za mąż, jest owa córka, która warczy na wszystkich, ma wiecznego PMSa i właściwie uśmiecha się tylko wtedy, kiedy rzuci komuś jakąś kąśliwą uwagę. Jest też nieporadny Matthew – syn bogatego ojca, mający wszystko, co można zdobyć za pieniądze. Niestety, pewności siebie, charakteru, przebojowości, czy choćby odrobiny energii kupić się nie da, toteż Matty jest typową ciepłą kluchą, która daje się robić w konia wszystkim wokół. Sam nie podejmie żadnej decyzji, jest bierny i nudny, chociaż akurat we mnie wzbudza jakieś rozczulające instynkty. Na pewno wolałabym takiego smętnego Matthew, niż gogusia Bruce’a, który skłonny jest nawet ukraść majtki swego szefa, byle tylko wyglądać dobrze.

Oczywiście barwnych osobowości w powieści McCall Smitha jest jeszcze sporo, ale cóż by to była za zabawa, gdybym tu rozrysowała wszystkich od góry do dołu? Sięgnijcie po książkę i sami się przekonajcie, jak ten autor ciekawie konstruuje postaci i wydarzenia. Pochłonęłam 44 SS w kilka godzin, właściwie nie dowierzając, że tak lekko, szybko i przyjemnie idzie lektura. Myślę, że jest to idealna pozycja na długie, leniwe wieczory z kubkiem kakao i kocykiem. Teraz właśnie nadeszła taka pora, więc radzę nie zwlekać i czym prędzej sięgnąć po tę powieść. Nie jest to może arcydzieło, czy literatura wyższych lotów. Do tego nie każdy musi lubić tak pociachaną (czy polonistyce wypada używać takich sformułowań?) narrację – bo musicie wiedzieć, iż powieść ta powstawała w odcinkach na łamach jednego z czasopism. Z mojego punktu widzenia jest to zabieg całkiem udany – kojarzycie chyba, jak we wszelkich telenowelach każdy odcinek kończy się w kulminacyjnym momencie, co ma zachęcić do obejrzenia kolejnego? Tak też jest w tym przypadku – po każdym rozdziale chce się poznać kolejny, by dowiedzieć się, cóż to autor przyszykował dla swych bohaterów. A jest tego sporo, wierzcie mi!

Moja ocena: 7,5/10

0 komentarzy

  1. Z kolei niedawno wygrałam książkę na granice.pl. Jak się okazuje, żeby wygrać trzeba grać, a konkretniej to wysilić szare komórki i brać udział w konkursach. Dziewczyna z sąsiedztwa w pierwszym momencie skojarzyła mi się z filmem, a dokładnie z komedią romantyczną, chociaż po przeczytaniu recenzji okazało się, że wcale nie chodzi o ten film i książkę. Nie czytałam, ale brzmi dobrze i zachęcająco:)Pozdrawiam i gratuluję 🙂

  2. Na pewno przeczytam! Już mam ochotę: i na tą książkę i na "Dziewczyny z sąsiedztwa", których też nie czytałam:P
    Jeśli lubisz takie "blokowo-mieszkaniowe" powieści to ja bym Ci poleciła "Piątą aleję" Candace Bushnell. Miło się zdziwiłam na tej książce, bo nając jej wcześniejszą "Sex w wielkim mieście" nie spodziewałam się wiele. A książka okazała się świetna i wciągająca na maksa!!!

  3. książkę zamówiłam sobie jakiś czas temu w Empiku i już nie mogę się doczekać kiedy wezmę ją w łapki:) A nagrody gratuluje, ja coś nie mam szczęścia do konkursów:)

  4. Klaudyno, bardzo dobra recenzja. Zabawna i rzetelna. Bruce (majtki!) niezwykle mnie rozbawił, może też dlatego, że nie znam nikogo takiego i nie jest to w moim przypadku śmiech zaprawiony goryczą. W swoim czasie sięgnę po tę pozycję, dziękuję za rekomendację.

  5. naczynie_gliniane, dopiero za jakiś czas złożę zamówienie, bo chciałabym od razu nieco więcej książek zakupić, a do tego potrzeba nieco oszczędności 😉

    Yoanno, masz rację! Nie należy obawiać się konkursów, bo czasem się nie uda, ale za to innym razem można odnieść sukces i cieszyć się nagrodą!

  6. Gratuluję wygranej 😉
    Co do książki to ostatnio słuchałam jej recenzji a teraz czytam. Pomimo obydwu przychylnych zdań na jej temat, nie sięgnę po nią.

  7. Witaj 🙂

    Po pierwsze gratuluje wygranej 😉 Owocnego polowania na książki 😉
    A jeśli chodzi o pana Smitha… Do tej pory nie znałam. Jednak sam pomysł wydaje się ciekawy i spokojny a to jest to, czego mi teraz trzeba najbardziej. Zawsze jak przychodzi jesień popadam w zadumę i zwalniam. Czytam klasykę, ale i powieści nowsze, o lekko ameliowym klimacie 😉

    Pozdrawiam cieplutko 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *