Adam Gorozpe zawdzięcza swoją wysoką pozycję społeczną małżeństwu z córką jednego z najbogatszych ludzi w Meksyku. Ale jedyną osobą, przed którą zrzuca maskę cynika, jest jego kochanka El. Tymczasem na krajowej scenie politycznej pojawia się niejaki Adam Góngora – zżerany przez ambicję perfidny karzeł. Nie dość, że uwodzi Gorozpemu żonę, to jeszcze proponuje mu udział w przejęciu władzy w państwie. Odrzucenie tej oferty oznaczałoby poważne niebezpieczeństwo dla El. Gorozpe wpada jednak na szatański pomysł…
Źródło: okładka
Mamy w powieści Fuentesa genialnego narratora. Człowieka autoironicznego i sarkastycznego, który jawi się jako znakomity obserwator, szelma i wytrawny gracz, chwytający w pułapkę odbiorcę zbiorowego, do którego czyni zwroty bezpośrednie. Autor bawi się z czytelnikami, stawia pytania, prowokuje do dyskusji, z otwartymi ramionami wpuszcza w ślepą uliczkę i śmieje się w głos, obserwując ich błądzenie po wzniesionych przez siebie labiryntach. Jest mistrzem nietypowych rozwiązań konstrukcyjnych, bawi się językiem, pozwala na intertekstualne nawiązania i przywłaszcza sobie tak wiele symboli, że jego opowieść jest jak gigantyczny rebus, którego nie rozwiąże ten, kto nie zna historii literatury i nie zgłębiał nigdy biblijnych tajemnic.
Meksyk. To on wysuwa się w powieści Fuentesa na pierwszy plan. Autor odważnie rozprawia się ze społeczeństwem i władzą, z sąsiednimi Stanami Zjednoczonymi i z miejscowymi wierzeniami. Opowieść o życiu tytułowego Adama przeplata z fragmentami codziennych newsów z życia państwa, sennych wizji oraz naukowych rozpraw (nie nudnych i nie trudnych, nie lękajcie się!). Przytacza dialogi rządzących, artystów, wielkich biznesmenów i zwykłych ludzi, którym przyszło walczyć z brutalną i niesprawiedliwą machiną władzy. Całość uzupełniają barwne wspomnienia i rozważania narratora (czyli Adama właśnie), który jest urzekająco naturalny i – na swój sposób – szczery, sarkastyczny i ironiczny. Wpuszcza nas w maliny, to prawda, ale czyni to w tak zręczny sposób, że dopiero na finiszu orientujemy się, jak dobrze bawił się naszym kosztem.
Świetna historia, znakomity pisarz i kawał naprawdę dobrej prozy – to mieszanka, która powinna skusić każdego, ale uprzedzam – jest to powieść na tyle specyficzna, że z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak zachęcam do zmierzenia się z nią, warto.
PS. Fragment, który mnie rozbroił i znakomicie pasuje do tematyki bloga:
– Ja nie chcę prowadzić interesów. Chcę zostać pisarzem.
– Że jak? I co będziesz jadł, obiboku? Zupę z liter? Enchiladę z papieru? Co będziesz pił? Atrament?
Cóż, ciężki żywot literata…
Moja ocena: 9/10
Fragment rzeczywiście świetny! 🙂
Lubię Meksyk w literaturze, więc chętnie sięgnę 😉
Lubię sarkazm, lubię specyficzne powieści i oczywiście lubię wartościową prozę, więc jak tylko będę miała okazję, chętnie przeczytam!
Strasznie lubię takich narratorów jak ten z książki Fuentesa, to może być intrygująca lektura:)
Pozdrawiam serdecznie!
Niestety, teraz na te 'cięższe' książki nie mam za bardzo czasu, ale może w przyszłości 😉
Uwielbiam kombinacje z konstrukcją i narracją, intertekstualność i to wszystko, co opisałaś. Zapamiętam tego Adama, i Fuentesa oczywiście.
Sarkazm to coś co w książkach bardzo lubię. Chętnie przeczytam tą książkę 🙂