Stancje Wioletta Grzegorzewska
|

Liryczne przechadzki po Częstochowie – o powieści "Stancje" Wioletty Grzegorzewskiej

Gugułach jakiś czas wcześniej opowiedział mi tata. Sam zainteresował się debiutem prozatorskim Grzegorzewskiej dlatego, że powieść ta opowiada o okolicach, do których moi rodzice sprowadzili się niedługo po tym, jak wyfrunęłam z rodzinnego gniazda. On miał więc swoje Guguły, a ja teraz mam swoje Stancje. I nawet w tym nieoficjalnym pojedynku wygrywam, bowiem główna bohaterka powieści, tak jak sama autorka, studiowała filologię polską dokładnie w tych samych murach, co ja. Musicie więc wiedzieć, że od początku miałam do Stancji stosunek szczególny. Coś podobnego czuję podczas czytania Colette i jej cyklu o mojej imienniczce Klaudynie. Jest to jakiś szczególny rodzaj więzi, którą czuje się z bohaterami i miejscami nam bliskimi. Nie musicie mieć jednak nawet najmniejszych związków z Częstochową, aby docenić tę opowieść. Jej doskonałość nie kryje się w tym, jakie miejsca Grzegorzewska opisuje, ale w tym, w jaki sposób to robi. Mamy połowę lat dziewięćdziesiątych. Mieszkająca w podczęstochowskiej wsi Wiolka, bohaterka Gugułów, po maturze wyrusza do „wielkiego świata” i ląduje na dworcu w Częstochowie. Ponieważ nie przysługuje jej miejsce w akademiku, zmuszona jest rozpocząć swoją wędrówkę po tytułowych stancjach. Jej pierwszym celem okazuje się robotniczy hotel przy ulicy Żyznej, potem pokój w Zgromadzeniu Sióstr Oblatek, a następnie własne mieszkanie w centrum. Każde z tych miejsc jest jak odrębna przystań, w której rozgrywa się inna opowieść. I z tych właśnie urywanych opowieści, przeplatanych snami, retrospekcjami, fantazjami oraz wspomnieniami – cudzymi i własnymi – Wiolka wyplata swoją historię. A historia ta to nie tylko zapis „perypetii” młodej studentki w obcym mieście, ale przede wszystkim bolesna próba pogodzenia się z przeszłością, sprostania rzeczywistości i zaakceptowania własnych pragnień. Momentami ocieramy się tutaj nawet o kwestie metafizyczne, balansujemy na granicy snu i jawy, wpadamy w pułapki zastawione przez autorkę. Jest to ciekawe doświadczenie, które zostaje w czytelniku na długo. Wiolka o sobie samej niewiele mówi wprost, natomiast jej przemyślenia stanowią dowód na to, że mamy do czynienia z postacią porażająco inteligentną i niezwykle wyemancypowaną, świadomą swego umysłu i ciała. Niewielu jednak może się o tym przekonać, bowiem Wiolka raczej stroni od ludzi i obce jest jej parcie na zaznawanie uroków studenckiego życia. Ironiczne wypowiedzi dziewczyny objawiają jednak światu jej inteligencję oraz poczucie humoru, chociaż na pewno nikt z Was nie uzna Stancji za powieść zabawną. Sama powiedziałabym, że to raczej gorzka opowieść, która pozostawia czytelnika z poczuciem beznadziei i całą masą trudnych do uchwycenia myśli. I jeżeli miałby on potem o Stancjach mówić głośno, tak jak czynię to teraz ja, czułby, że jest niedostatecznie inteligentny, aby z sensem wypowiadać się na temat takich książek. Bo mogę rzucić frazesem, że Stancje są wybitne, ale czy uwierzycie mi w to, jeżeli zabraknie mi słów uzasadniających? ślub Częstochowa 2013 Aby zrozumieć piękno i złożoność prozy Grzegorzewskiej, wystarczy przeczytać dowolnie wybrany fragment książki, ustrzelony metodą chybił-trafił. To, że autorka ma doświadczenie poetyckie, widoczne jest w każdym zdaniu tej nieobszernej opowieści. Ona nawet o prasowaniu majtek albo połykaniu pająków potrafiłaby napisać tak lirycznie i ze smakiem, że człowiek miałby poczucie obcowania z czymś wielkim. Co ważne, choć Stancje przepełnione są tym poetyckim aromatem, Grzegorzewska nie popadła w przesadę i zadęcie. Stancje nie mają stanowić dla czytelnika wyzwania językowego, nie trzeba się z tą książką „szarpać”. To w gruncie rzeczy prosta opowieść i tylko od nas zależy, na ile się w nią zagłębimy, ile metafor postanowimy rozgryźć, w ile króliczych nor wpadniemy. Są autorzy, którzy przekraczają granice, którzy stawiają na przerost formy nad treścią, którzy zamęczają czytelnika nadmiarem zabiegów stylistycznych w swoich tekstach. Wioletta Grzegorzewska do takich twórców nie należy. Jej siłą jest to, że potrafi napisać powieść, która zachwyca w warstwie językowej i ma ogromną głębię, ale jednocześnie ujmuje zwyczajnością i przemówi do każdego rodzaju czytelnika. Niektórzy znajdą tutaj siebie, inni dadzą się oczarować słowem, jeszcze inni zapłaczą do własnych wspomnień. Takich książek powinno być więcej. Zasługujemy na to, jako czytelnicy, aby nas rozpieszczać tego rodzaju wysmakowaną i poruszającą prozą. Moja ocena: 9,5/10 PS. Jedna uwaga – w roku 1994 bohaterowie nie mogli rozmawiać o zakupach w Tesco, którego wówczas ani w Polsce, ani tym bardziej w Częstochowie jeszcze nie było. To jedyny zgrzyt, jaki rzucił mi się w oczy podczas czytania Stancji. Książka przeczytana w ramach wzywań: „Wypożyczone”, „Czytamy nowości” oraz „Czytelnicze wyzwanie 2017” (kategoria: Książka o II. wojnie światowej – przynajmniej częściowo).

Spodobał Ci się ten wpis? Polub Kreatywę na Facebooku:

]]>

7 komentarzy

  1. Twoja recenzja bardzo zachęca, aby poświęcić czas tej książce. Zarówno historia, jak i wspomnienie, że w historii możemy odnaleźć elementy metafizyczne bardzo do mnie przemawiają. Mam nadzieję, że znajdę czas i zapoznam się z prozą Grzegorzewskiej, bo widać warto 🙂

  2. Oooo! Dobrze, że mi przypomniałaś o tej autorce. Miałam przeczytać jej Guguły, ale jakoś mi to umknęło. Po Stancję też z chęcią sięgnę. Chociaż to Tesco osadzone w innych realiach jakoś mnie razi. Ale i tak spróbuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *