|

Od blogowania do prowadzenia działu promocji grupy wydawniczej – moja historia

Jedną z bardziej znaczących i najdłuższych pozycji w moim CV jest praca dla branży wydawniczej. Zaczęło się od recenzenckiej współpracy, skończyło na prowadzeniu działu promocji całej grupy wydawniczej. Jak wspominam te lata i ile wyciągnęłam z nich dla siebie – możesz przeczytać w niniejszym artykule lub posłuchać w podcaście.

W tym odcinku usłyszysz:

  • jak się zaczęła moja praca w branży wydawniczej
  • jakie role pełniłam w wydawnictwach
  • co należało do moich obowiązków
  • które wydawnicze doświadczenia przydały mi się w przyszłości
  • czego w tej pracy nie lubiłam
  • co wspominam najlepiej
  • w jakich projektach uczestniczyłam
  • jak zmieniała się branża na przestrzeni lat
  • kto spełnia marzenia pracując w wydawnictwach
  • dlaczego nie żałuję, że odeszłam z pracy i co dzięki niej zyskałam.

Praca w wydawnictwie – jak to się zaczęło?

W roku 2010 odkryłam, że istnieje coś takiego, jak współpraca z wydawnictwami. Był lipiec, a ja od dwóch miesięcy prowadziłam bloga recenzenckiego. Wówczas blogi książkowe miały się świetnie – nie mieliśmy jeszcze booktoków, booktubów i bookstagramów i internetowi miłośnicy książek gromadzili się właśnie wokół blogów.

I kiedy w lipcu 2010 roku odezwało się do mnie wydawnictwo Muza, a niedługo po nim Papierowy Księżyc – byłam w gigantycznym szoku, że mogę otrzymywać darmowe książki w zamian za recenzję na moim małym, raczkującym blogasku.

13 lat temu blogosfera nie była sprofesjonalizowana, nie rozmawialiśmy nawet o tym, żeby na recenzowaniu zarabiać – po prostu cieszyliśmy się tym, że nie musimy płacić za książki, a nasze biblioteczki mogą puchnąć w oczach.

I to był mój pierwszy kontakt z wydawnictwami. Wydawnictwami, które były już wtedy bardzo otwarte na blogerów, chętnie zamieszczały na okładkach ich rekomendacje i zapraszały do kontaktu podczas targów książki. Do dzisiaj zresztą bardzo dużo osób współpracuje barterowo z mniejszymi i większymi wydawnictwami, choć istnieje też spore grono książkowych influencerów, którzy z recenzowania książek i pokazywania ich w social mediach – bo już mniej na blogach – uczynili swój sposób na życie.

Zanim przejdziemy dalej, zapraszam na krótki blok reklamowy –sponsorem dzisiejszego odcinka – jest KorektorTekstu.pl. Fantastyczne narzędzie wspierające twórców w publikowaniu treści bez błędów i bez zawiłych struktur. Korektor poprawia pisownię i interpunkcję, zwraca też uwagę na zbyt zawiłe fragmenty i oferuje sugestie poprawiające czytelność tekstu. Sprawdź stronę: KorektorTekstu.pl i twórz lepsze i czytelniejsze teksty, korzystając z bezpłatnego wsparcia tego świetnego narzędzia.

O pracy dla wydawnictw

Współprace współpracami, ale to jeszcze nie jest to, o czym dzisiaj chcę opowiedzieć. Moja „prawdziwa” praca dla wydawnictw rozpoczęła się w styczniu 2013 roku, kiedy zostałam redaktorką i korektorką w nieistniejącym już wydawnictwie Anakonda oraz w Papierowym Księżycu.

Z tym drugim zresztą związałam swoje życie na dłużej. Zaczęliśmy od współpracy recenzenckiej w 2010, redaktorką zostałam w 2013, a dwa lata później rozpoczęłam już super-ważną i super-poważną pracę, jaką było prowadzenie działu promocji wydawnictwa. I wiążą się z tym dwie interesujące historie, które sprawiają, że przez lata nazywałam Artura, właściciela Papierowego Księżyca, swoim Aniołem Stróżem.

[O szczegółach usłyszysz w nagraniu od minuty: 04:30]

Czym się zajmowałam pracując w wydawnictwie?

Moja ponad 4,5 letnia przygoda z działem promocji Papierowego Księżyca wiązała się z mnóstwem ciekawych zadań. Gdyby zebrać to w całość, lista obowiązków prezentowała się następująco:

• kontakty z mediami, blogerami, bibliotekami, księgarniami itd.;

• przygotowywanie materiałów promocyjnych (teksty, plakaty, banery, ulotki, grafiki, foldery);

• zarządzanie profilami w mediach społecznościowych (Facebook, Instagram, Twitter);

• odpowiadanie na wiadomości klientów;

• obsługa księgarni internetowej;

• opracowywanie kampanii reklamowych;

• udział w uruchomieniu trzech nowych marek wydawniczych.

[O szczegółach usłyszysz w nagraniu od minuty: 07:40]

Najciekawsze doświadczenia z pracy w wydawnictwie

Najciekawiej wspominam właśnie ten ostatni punkt, czyli uruchomienie trzech odrębnych marek wydawniczych – dla literatury młodzieżowej, dla literatury obyczajowej (nazywanej też kobiecą, ale nie jestem fanką tego stwierdzenia) oraz dla biografii.

Swoją drogą w 2018 roku niektórzy wydawcy mieli już swoje imprinty, czyli „marki w marce”, ale dopiero kilka lat później zrobił się prawdziwy szał na tworzenie przez wydawców odrębnych marek dla literatury young adult. Obecnie takich wydawnictw mamy już prawdziwe zatrzęsienie – niektóre funkcjonują lepiej, inne gorzej, ale ich działalność znajduje odzwierciedlenie w statystykach czytelnictwa. Według ostatnich badań – ponad 70% dzieciaków w wieku 15-18 czyta książki. I to jest coś, z czego powinniśmy się cieszyć.

Ale wracając do tematu najciekawszych doświadczeń: otwieranie tych trzech imprintów pozwoliło mi zobaczyć proces budowania świadomości wokół nowej marki od samego początku. Ba, nie tylko obserwować, ale aktywnie w nim uczestniczyć. Z punktu widzenia mojej późniejszej pracy również poza branżą wydawniczą – to były supercenne doświadczenia.

Ale oczywiście takich wartościowych momentów było dużo więcej:

  • fantastycznie wspominam współprace blogerskie – i do dzisiaj utrzymuję relacje z twórcami, których poznałam przy okazji tamtej pracy;
  • oczywiście mogłabym powiedzieć też bardzo dużo o ciemnej stronie takich współprac – i nawet lata temu nagrałam kilka filmów na ten temat, wciąż do znalezienia na moim YouTubie, gdzie poruszam tematy związane z niefajnymi zachowaniami zarówno blogerów, autorów, jak i wydawców;
  • cudownym doświadczeniem były też dla mnie współprace przy okazji premier filmowych – kilka z naszych książek – „Więzień labiryntu”, „The Hate U Give”, „Siedem minut po północy” czy „Simon oraz inni homo sapiens” doczekało się ekranizacji, a my w związku z nimi współpracowaliśmy z dystrybutorami, kinami i szkołami – organizowane były prelekcje, przygotowywane materiały edukacyjne i naprawdę działo się wokół tych tematów mnóstwo świetnych wydarzeń;
  • czymś jeszcze odrębnym były Targi Książki i moim absolutnie niezapomnianym wspomnieniem już zawsze będzie dzień spędzony z Hugh Howeyem, autorem cyklu „Silos” – pierwszy raz miałam okazję doświadczyć tej słynnej amerykańskiej otwartości i serdeczności – i też pierwszy raz musiałam używać języka poza szkołą – stres ogromny, sukces raczej średni, ale cieszę się, że nie uciekłam z krzykiem i zrobiłam, co do mnie należało, przy okazji ciesząc się miłym towarzystwem;
  • ostatnim supercennym doświadczeniem, jakie teraz tak na szybko przychodzi mi do głowy, była organizacja viralowej akcji #wszyscyjestesmyinni, w którą zaangażowali się twórcy internetowi i kilka osobowości medialnych, plus dużo dzieciaków – akcja powiązana była z premierą filmu „Twój Simon”, a jej przesłanie głosiło, że wszyscy jesteśmy inni – dzieliliśmy się tam historiami o wykluczeniu i przypominaliśmy, jak ważna jest tolerancja wobec, no właśnie, „inności”, którą wszyscy w jakiś sposób w sobie mamy. Wtedy zresztą zaczęła się moja przygoda z YouTubem – od opublikowania filmu Oto moja historia wykluczenia, w którym opowiadam o tym, jak czuje się osoba doświadczająca wykluczenia i gnojenia za to, jak wygląda.

Ach, no i jeszcze – zredagowałam parę książek, napisałam wstęp do polskiego wydania biografii Novaka Djokovicia, parę razy opowiadałam o książkach w radiu i na niektórych z wydań wylądowały moje rekomendacje, bo w tamtych czasach ja wciąż recenzowałam książki na blogu.

Oczywiście obok cennych, pozytywnych i pokrzepiających doświadczeń mam z tej pracy także dużo wspomnień mniej miłych, żeby nie użyć bardziej dosadnych słów. Przede wszystkim wydawnictwo funkcjonowało bardzo „na luzie”, co wiązała się z przyjemną atmosferą pomiędzy nami, ale średnimi reakcjami odbiorców.

W ten sposób to mnie się obrywało za ciągłe zmiany terminów premier, bo to ja stałam na pierwszej linii frontu w mediach społecznościowych, gdzie ludzie potrafili pod życzeniami świątecznymi napisać, że życzą nam wszystkiego najgorszego (obrzydliwe szczegóły pominę). Na inne kryzysy w sieci – takie zupełnie niezwiązane z moimi kompetencjami, jak np. dyskusje o wynagrodzeniach tłumaczy – także ja musiałam reagować, a że bardzo się tym wszystkim przejmowałam, to momentami psychicznie było mi bardzo ciężko. Cały czas pamiętam, co czułam w swoje 32. urodziny, gdy usuwałam się z fanpage’a wydawnictwa – to było tak duże poczucie ulgi i zrzucenia z siebie ciężaru, że aż płakałam, tak bardzo miałam tego dosyć.

A samą pracę mocno kochałam – miałam świetny kontakt tak z właścicielem, jak i osobami, które przewinęły się przez te moje 4,5 roku przez wydawnictwo. Do dziś w moim topie najważniejszych książek życia jest sporo takich, które poznałam właśnie dzięki Papierowemu Księżycowi – „Motyl” Lisy Genovy, „Magiczne lata” Roberta McCammona, „Siedem minut po północy” Patricka Nessa czy „Simon oraz inni homo sapiens” Becky Albertalli – a to zaledwie część tego fenomenalnego grona. Cudownie było pracować przy takich książkach, bo promowanie ich było prawdziwą przyjemnością i absolutnie fantastycznym doświadczeniem.

Ja zresztą rozstałam się z wydawnictwem tylko dlatego, że otrzymałam propozycję pracy dla Pani Swojego Czasu – wówczas mojej ulubionej polskiej marki. Oczywiście, męczyły mnie te dyskusje z często bardzo chamskimi odbiorcami, frustrowałam się opóźnieniami, na które nie mogłam mieć wpływu, ale poza tym spełniałam jedno ze swoich marzeń – pracowałam w książkach.

I zresztą nie tylko ja miałam takie marzenie – i je spełniłam. Do dziś w wielu wydawnictwach mam znajomych, których poznałam w blogosferze, a którzy potem z recenzentów zamienili się w pracowników działów promocji i redaktorów. Co ciekawe, również nowa fala recenzentów – z TikToka, Instagrama czy YouTube’a – dość szybko weszła do tego wydawniczego świata i już się tam zadomowiła. Czy zawsze z korzyścią dla czytelników i świata literatury – nie jestem o tym przekonana – ale też taka jest specyfika rynku wydawniczego, że się on zmienia. I ja mogę się irytować na aktualne zagrywki marketingowe wydawnictw, ale póki to funkcjonuje, to z biznesowego punktu widzenia jest to najważniejsze.

Aha, i jeszcze o moim pożegnaniu z branżą – rozmowa, w której musiałam ogłosić, że odchodzę, była dla mnie jedną z najtrudniejszych w życiu. Na odwagę napiłam się czegoś mocniejszego – dzisiaj byłoby to niemożliwe, bo od prawie 1,6 roku nie piję w ogóle alkoholu – i powiedziałam, że otrzymałam zawodową propozycję życia – taką, której się nie odrzuca.

I chociaż drastyczny upadek firmy, dla której później pracowałam, był i nadal pozostaje dla mnie czymś przykrym, to cieszę się, że poszłam tą drogą. Wykorzystałam doświadczenia z branży wydawniczej najlepiej jak umiałam i wykorzystuję je też podczas prowadzenia własnego biznesu. Czy bym wróciła? To jedno z pytań, które zadawała mi społeczność na Instagramie. W chwili obecnej nie. Nie dlatego, że branża wydawnicza czymś mnie zraziła – przede wszystkim dlatego, że jestem obecnie w takim położeniu, że nie zależy mi na stałej pracy.

Kilka pytań o pracę w wydawnictwie

Na pytanie o zarobki nie jestem w stanie odpowiedzieć, ponieważ nie mam do czynienia z branżą już ponad 3 lata. W międzyczasie zwiększała się płaca minimalna, zmieniały się też rynkowe realia i nie jestem w stanie nawet zgadywać, ile to może być.

Trochę ciężko jest mi też odpowiedzieć na pytanie o to, co mnie w pracy w branży wydawniczej zaskoczyło. A to dlatego, że ja nie miałam co do niej jakichś wielkich wyobrażeń. Oczywiście, bazując na filmach, spodziewałam się, że to praca za biurkiem, gdzie przewala się mnóstwo maszynopisów i gada o książkach, ale ja pracowałam zdalnie, zza własnego biurka, i zajmowałam się zupełnie innymi rzeczami. Na pewno jednak zaskakuje mnie to, jak rozwija się branża i jak niewiele się zmienia w tym jej nieco patologicznym obszarze, jakim jest kontakt z dystrybutorami. Wciąż najwięcej na książce zarabia pośrednik, a bardzo mało autor – to nie powinno tak wyglądać i jestem tym straszliwie zażenowana. Tym bardziej że mogłam z bliska zobaczyć, jak dobrze może funkcjonować wydawnictwo niezależne od zewnętrznych dystrybutorów – bo tak działało wydawnictwo Pani Swojego Czasu. Bardzo wysokie prowizje autorskie, pełna niezależność i, owszem, brak obecności na półkach w Empiku, ale to przecież nie jest jeszcze żaden gwarant sukcesu.

Na koniec mam taką refleksję, że chociaż nie planuję wracać do pracy w wydawnictwach, poza tym że prowadzę własne w obrębie swojej jednoosobowej działalności, to bardzo mnie ten świat wydawniczy interesuje. Bardzo chętnie o pracy w książkach rozmawiam i cieszę się, że wciąż mam bliski kontakt tak z wydawnictwami, jak i blogerami – to wartościowe znajomości, których nie chciałam stracić, odchodząc z branży, i na szczęście ich nie straciłam.

Tyle, jeżeli chodzi o moje wspomnienia z pracy dla wydawnictw – powspominałam, łezka w oku się zakręciła i cieszę się, że moi obserwatorzy z Instagrama @klaudynamaciag poprosili o poruszenie tego tematu w podcaście – bo naprawdę świetnie się bawiłam, przeglądając swoje archiwa i na nowo wsiąkając w ten świat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *