Martwy aż do zmroku, Charlaine Harris
Nie przejmując się ową modą na odrzucanie wszystkiego, co ma związek z wampirami, postanowiłam sięgnąć po serię książek Charlaine Harris. Po pierwszym tomie mogę z pewnością powiedzieć, że:
– na pewno nie było to nasze ostatnie spotkanie;
– zamierzam zaopatrzyć się w całą serię (drżyj, portfelu nieszczęsny!);
– regularnie będę śledzić True Blood – serial, nakręcony na podstawie tych książek;
a dlaczego?
Bo po prostu warto, ot co.
Oczywiście – umówmy się – nie jest to literatura wysokich lotów, a raczej dobre czytadło z najwyżej półki, które – w dodatku – zaczyna się naprawdę słabo. Przez ułamek sekundy żałowałam nawet, że wydałam pieniądze na tak mierną literaturę, ale wstrzymałam się z osądami i po kilkunastu stronach zauważyłam, iż złe wrażenie się zaciera, a po kilkudziesięciu – pojawiają się pierwsze objawy fascynacji i wciągnięcia. Znakomite uczucie, które lubi chyba każdy z moli książkowych, prawda?
Akcja poprowadzona została niezwykle sprawnie – wątki układają się w logiczną całość, choć pełne są fragmentów przeładowanych emocjami. Wszystko to za sprawą pierwszoosobowej narracji, za którą szczerze nie przepadam, gdyż znacznie ogranicza nam ona pole widzenia. Oczywiście taki sposób prowadzenia narracji ma również swoje plusy – pozostaje nam pewna nutka niepewności i aura tajemniczości, kiedy nie wiemy, co dzieje się poza umysłem i zasięgiem wzroku Sookie, z perspektywy której poznajemy tę historię. Pewna enigmatyczność jest nawet wskazana w literaturze tego gatunku, czyż nie?
Na kartach Martwego aż do zmroku poznajemy całą gamę barwnych postaci – od rozrywkowych kelnerek, przez tajemnicze wampiry, po podpitych brutali. Główna bohaterka – Sookie – nie potrafi uporać się z niezwykłym darem, otrzymanym od matki natury. Dziewczyna słyszy myśli innych, co doprowadza ją na skraj szaleństwa – wie, kiedy ktoś chce ją oszukać lub wykorzystać, wie, kiedy ktoś ma jej dość lub uważa za stukniętą. Zna grzechy innych i ich mroczne sekrety. Całą sobą odczuwa ich zmartwienia… To jednak nie jedyny problem młodej kelnerki – po pierwsze: wiąże się z wampirem, co nie podoba się ani jej szefowi, ani mężczyznom z miejscowej społeczności; po drugie: jej starszy brat okazuje się lowelasem, mającym skłonności do niebezpiecznego seksu, co sprowadza problemy na całą ich rodzinę; po trzecie: miasto zalewa fala morderstw. Po kolei giną wszystkie kobiety, oficjalnie zadające się z wampirami. Również Sookie nie znika z celownika napastnika. Co zrobi bohaterka, kiedy na szczycie listy podejrzanych znajdą się jej bliscy – ukochany Bill i brat, Jason? Czy podda się i zwątpi, a może zawalczy o dobre imię tych, których kocha? Tego oczywiście musicie dowiedzieć się sami. Powodzenia!
Tym, co niewątpliwie przemawia na korzyść Martwego… jest sposób kreowania postaci. Główna bohaterka – Sookie – nie jest sierotką, tępo zapatrzoną w „swego wampira” (swoją drogą… irytująco często pada w książce to określenie) – potrafi postawić się zarówno jemu, jak i tym, którzy ściągają na nią niebezpieczeństwo. Co prawda często hormony biorą u niej górę nad rozumem, ale czyż nie jest to u młodych, zakochanych kobiet naturalny stan rzeczy? 😉 Miejscami jej zachowanie bywało też mocno denerwujące, ale taki sposób konstruowania postaci lubię najbardziej – kiedy potrafią bawić i irytować, wzbudzać sympatię i doprowadzać do szału. Bardzo nie lubię bezbarwności i jednobiegunowości. A tego głównej bohaterce zarzucić nie można.
Gdybym miała krótko scharakteryzować klimat tej powieści, ujęłabym to w proste stwierdzenie – książka ta ocieka krwią i seksem. Nie brak w niej jednak romantyzmu (miejscami aż się rozpływałam z rozczulenia), a nawet humoru. Całość wypada więc autentycznie i szczerze. A to kolejny plus.
Traktując tę powieść nie jak arcydzieło, a raczej jako typowe czytadło, muszę stwierdzić, że nie mogę jej zupełnie niczego zarzucić. Czyta się dobrze, akcja przebiega sprawnie, bohaterowie są interesujący, a klimat książki naprawdę przyciąga i fascynuje. W swojej kategorii jest to na pewno powieść wyróżniająca się i warta uwagi. Bardzo jestem przy tym ciekawa, co Charlaine Harris zaoferowała czytelnikom w kolejnych częściach serii. Mam nadzieję, że niebawem będzie mi dane przekonać się o tym.
Moja ocena: 8/10
Zaczełam czytać, jednak nie mogłam skończyć. Serial jednak śledzę, mimo że odbiega od ksiązki;)
Re-we-la-cyj-na recenzja! Poważnie 🙂 Najbardziej zachwycił mnie wstęp.
Co do samej książki to również mam ochotę na tę serię. Być może któregoś pięknego dnia ładnie uśmiechnę się do MAG'a..? Kto to wie. 🙂
Bardzo staram się łamać swoje wewnętrzne uprzednie do literatury traktującej o wampirach, ale za każdym razem jak to robię (przeczytałam 2 części "Zmierzchu") dziwnie się czuję… Jeśli mogę coś polecić z literatury wampirzej to podobno niesłychanie dobrą książką jest powieść "Wampir" Reymonta, mało kto o niej wie, a wszyscy ci, którzy czytali, mają bardzo dobre opinie. 🙂 (Niestety, ciężko ją zdobyć :() Pozdrawiam!
Rudzielec,
obejrzałam wczoraj jeden odcinek i już zauważam pewne rozbieżności, ale mam nadzieję, że mnie nie rozczaruje 🙂
Ja też bym bardzo chciała w końcu poczytać o Sookie, bo inna seria Harris baardzo mi się podobała, ale w sumie czekam na większy przypływ gotówki, żebym mogła sobie właśnie pozwolić na całą serię od razu. Zawsze to wychodzi taniej za ksiażkę, bardziej się opłaca, a dzięki Twojej recenzji wiem, że i ja książki polubię ;). A Tobie polecam cykl o Harper Conelly 🙂
Naprawdę warto jest zagłębić się w tej serii. Co prawda czasami bywają momenty, które nużą czytelnika i sprawiają, że mamy ochotę odłożyć lekturę z powrotem na półkę. Ale czy nie jest podobnie także z innymi książkami?
Domi,
ale skąd to uprzedzenie? Każdy pisarz inaczej przedstawia wampiry, osadza ich w innych miejscach, poddaje innym próbom i otacza innymi ludźmi. To naprawdę bez sensu zamykać się na wszystkie postaci tego typu, tylko dlatego, że… No właśnie, dlaczego? Przez wzgląd na schemat wampira utarty w którejś z książek, czy w ogóle w popkulturze?
Hiliko,
to uśmiechnij się też w moim imieniu 😉
ja najpierw zakochałam się w serialu, to jedyna produkcja jaka sledze na biezaco i ktorej pozostalam wierna, natomiast pierwsze trzy czesci mimo ze jak napisalas, nie jest to literatura najwyzszych lotow, to bardzo wciagaja i sa najzwyczajniej w swiecie przyjemna i niewymagajaca lektura! 🙂
Podoba mi się bardzo początek tej recenzji! 😀
Ja już przeczytałam 10 tomów z tego cyklu i obejrzałam 3 sezony serialu 😛 jestem uzależniona 😀 😛
No właśnie, o tych wampirach na początku zgadzam się całkowicie, a jak ktoś zaczyna recenzje od "na fali Zmierzchu pojawia się wiele powieści tego typu" to sobie myślę "Odczepili by się w końcu"
A co do serii o Sookie – cały czas kibicuję Erikowi! 😉
Czytałam tę książkę, ale oceniłam ją troszeczkę słabiej niż Ty. Mimo to lubię ten cykl i po kolejne części na pewno sięgnę:).
Pozdrawiam!!
Byłam ciekawa Twojego odbioru tej książki (jak już wcześniej pisałam) i jest zupełnie inny niż mój. Ale w sumie to fajnie spojrzeć na jakąś pozycje z innej strony. Faktycznie postacie są ciekawe, ale dialogi, zasadniczo ich nie ma. Główna bohaterka nie zaskarbiła sobie mojej sympatii niestety.
A jeśli chodzi o same książki o wampirach, to dla mnie jest to trochę naciąganie czytelników naijanie kabzy wydawcom i autorom. Chociaz sama też czytam te książki.
Tak się zastanawiałam, jak Ci się spodoba ta książka. I przyznam, że jeszcze cierpię na resztki przesytu wampirycznego (może dlatego, że ani romansów specjalnie nie lubię, ani wampirów;)), ale "Martwego" chciałam przeczytać, choćby w celach poznawczych. Twoja recenzja daje mi nadzieję, że nie zanudzi mnie ta lektura.:)
podpisuję się pod zachwytem nad wstępem (rozwinięciem i zakończeniem też ;)) uderzyłaś w stół więc nożyce (ja) się odzywam 😉
Co do romansu z wampirami nie ciągnie mnie do Błękitnokrwistych, czy "ja Cię kocham a Ty śpisz wampirze" ale…
Miasteczko Salem (a ponoć o wampirach) na mur beton przeczytam tak jak chcę przeczytać, choćby z ciekawości pierwszy tom CH. Harris, czyli jak widzę, Martwy aż do zmroku. Poczytamy – zobaczymy 🙂
Ja tam uwielbiam ten cykl i kupuję wszystkie części 🙂
A pierwszą dostałam od siostry wieki temu, wydaną przez Zysk w 2004 roku. Wtedy nikt o niej nie słyszał jeszcze, a ja sama nie wiedziałam, że tego jest więcej ;]
A potem zrobili serial i oczywiście książki też już się stały super hitem. Ale lubię zarówno książki jak i serial.
W przypadku tego akurat zestawienia – jestem zdania, że korzystniej jest najpierw obejrzeć serial, dopiero potem uzupełnić doświadczenie książką, ale Ty już sobie zjebałaś frajdę! 😛
Fundamenty True Blood szoooł to właśnie szalone klifgengery, fantastycznie zaadaptowany scenariusz i cała promocja poza samą strukturą serialu. Bingo tkwi w kanale na jutjubie, gdzie znajdziesz wideoblogi postaci, panele telewizyjne między ligą wampirów a orientacjami konserwatywnymi, programy informacyjne dla społeczności krwiopijcze, spoty dla tolerancji itd. (np.
http://www.youtube.com/watch?v=PMfJLiL4T90
http://www.youtube.com/watch?v=GlFUedKO_l4
http://www.youtube.com/watch?v=8WmJtsMzgm0&feature=related
albo albo: najlepiej zacząć od tego, na tym się w końcu cały trik historii zasadza! -> http://www.youtube.com/watch?v=OVCoKJ4mkeQ&feature=related
Serial mega, książka jest fajna, ale Twoja – recenzja? – nie podoba mi się w ogóle. Nietrafiona analogia wampiry – wszystkie inne typy bohatera w literaturze. Problem symboliczny wampira w dzisiejszej kulturze ma dużo szersze konotacje niż wskazujesz. Plus w ogóle pominęłaś najistotniejszy element serii – który zapewnił jej poza dobrym odbiorem czytelników (wiadomo – czytelnicy to głupia bulgocząca masa, nietrudno ich zadowolić ;p) również uznanie ze strony solidnych krytyków. O czym mówię, o czym mówię – o syntezowaniu na wampirzym bohaterze sztandarowych uprzedzeń konserwatywnej Ameryki – tym bardziej to jaskrawe, że akcja rzucona jest na południe Juesej. Paralele rasowe, innoseksualne, innowiercze, innowszystko – są najmocniejszą storną TB na papierze i na ekranie. Poza czytadłem jest to zatem błyskotliwa analiza socjologiczna w ciekawej i przystępnej przeciętnemu szarakowi formie.
always with love,
j.
tutaj adres do tego kanału yt, który wygenerował wirtualną społeczność pozaekranową : http://www.youtube.com/user/BloodCopyCom#p/u
polecam!!
PSYT, przypominam jeszcze o 6 feet under!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! obiecałaś! ostatni raz Cię ponaglam – chcesz świadomie uniknąć interakcji z serialem, który jest epokowym Arcydziełem – Twój wybór!
dżej!
Justynko,
porównanie wampirów do ludzi użyte zostało wyłącznie dla podkreślenia, że oba te 'zjawiska' [tj. obecność ludzi i obecność wampirów w literaturze] są bardzo szerokie, w związku z czym tłumaczenie, że nie lubi się całości, nie poznawszy choćby kilku jej odmian, jest – moim zdaniem – sporym błędem.
A kwestie uprzedzeń na różnym tle zauważyłam bardziej w serialu [choć mam za sobą dopiero 4 odcinki], aniżeli w pierwszej części książki, choć i w niej oczywiście mają one miejsce. Spodziewam się jednak, że rozwiną się bardziej.
SFU obejrzęęęę na pewno, wiem, że zachęcasz 🙂 Prędzej, czy później nastąpi to, obiecuję.
Troszkę mi utarłaś nosa, bo dopiero teraz zauważyłam, że potraktowałam tę książkę bardzo surowo, a czytałam pobieżnie. Wydawała mi się totalnym streszczeniem serialu, ale kiedyś muszę znaleźć na nią czas i mimo jej łatwości i przyjemności spojrzeć na nią poważniej, a nie od razu nastawiać się na NIE 😉
@ Klaud
Ludzie WYNALEŹLI literaturę. Naczelną cechą tego wynalazku jest zwerbalizowanie rzeczywistości ludzi (!) otaczającej. Wampiry są wtórne. Bez ludzi literatura nie istnieje. Bez wampirów świetnie sobie radziła jeszcze trzy wieki temu. Odrzucając literaturę uobecniającą człowieka – odrzuca się literaturę w ogóle. Odrzucając literaturę uobecniającą wampira – tylko jej marginalny fragmencik.
Jasne – motyw wampira można wykorzystać i fajnie, i dupnie. Jednak jeżeli od wyraźnego re-boomu na kły w ostatnich latach liczne doświadczenia dotykania kolejnych bestsellków o krewpijących przynoszą częściej rozczarowania niż przyjemność, to dziwię się, że dziwisz się ludzkiej nieufności wobec kolejnych produktów tej mody. Produkt to tutaj słowo kluczowe, bo nie widzę nic zdrożnego w podejrzeniu, że mnogość kolejnych okładek z nieśmiętęłnymi jest w jako zjawisko odpowiedzią na potrzeby rynku. To już nie literatura, to przemysł. Pewnie, trafi się pośród tej masy komercyjnych tekstów jakaś perełka, ale to nie uprzedzeni czytelnicy ponoszą winę za postrzeganie tej perełki przez pryzmat banału-z-zasady, tylko wydawnictwa, które do banału ludzi przyzwyczajają. Kto się powinien w czoło pukać? Wydawcy. Wydawnictwo to kolejne słowo kluczowe, bo rozumiem dokonywanie pewnej selekcji przed-czytelniczej na podstawie instytucji, która przyczyniła się do publikacji konkretnego tekstu. Każdy średnio wrażliwy na literaturę człowiek ma pojęcie, że takie nazwy jak Wydawnictwo Dolnośląskie czy Wydawnictwo Mag zarabiają na zaspokajaniu potrzeb niepełnobystrego czytelnika bez solidnej świadomości literackiej. To nawet nie trzeba wrażliwego człowieka, żeby to ocenić. Taka jest otwarta polityka tych wydawnictw, nie ukrywają, że ich targetem są prości ludzie oczekujący niewyszukanej rozrywki. Banalny tekst – ładna okładka – dobrze obliczony przychód. A jakie wydawnictwa podpisują się pod większością wampirzej literatury w Polsce? Ano ano. Za Harris w życiu bym się nie zabrała, gdyby nie fanstastyczna (przynajmniej w 1 i 2 sezonie) produkcja HBO. I nie zamierzam pukać się w czoło za swoje uprzedzenia – bo zakładam istnienie miłych wyjątków od reguły gdzieś pośród błyszczących okładeczek z kiełkami – ale zwyczajnie nie chce mi się tracić czasu na przerabianie kilogramów stron mułu, żeby raz na dekadę dokopać się do czegoś fajnego. Wolę sięgać po zaufane wydawnictwa i pozycje wskazywane przez kilku krytyków, którym jestem wierna od lat i mam do nich niemal totalne zaufanie – zdarza mi się i w tym układzie rozczarka co jakiś czas, ale proporcja jest odwrotna do wcześniej opisanej.
Nie jest też prawdą, że nikt się nie czepia romansów, horrorów i kryminałów. Wszyscy chociaż minimalnie wyrobieni w poznaniu literackim się czepiają. Ja się czepiam. Literaturoznawstwo jako nauka się czepia. I nie jest to puste czepialstwo bez podstaw. Literatura gatunkowa – z samego założenia, z samej swojej istoty – jest literaturą targetową, rozrywkową, określoną, oczywistą. Literaturą niską, a w każdy razie niższą niż ta wyższa. (-; Każdy tekst – najlepszy nawet wobec norm gatunku, przodujący w swojej klasie, każdy fantastyczny kryminał i romans – jest wciąż miernotką wobec każdej literatury autorskiej, nawet tej nieudanej. Mam oczywiście ulubiony kryminał, ulubiony romans i ulubiony horror. Ale to są wszystko wyjątki, a co wyjątki robią z regułami – wiadomo. Anyways, cały mój bombastyczny wywodzik można by było streścić w jednym zdaniu: otóż Literatura przez wielkie L zawsze jest autorska, raz na tysiąclecie gatunkowa.
yours forever,
justtt
Ale widzisz Justynko… Setki razy w świecie blogowym natknęłam się na komentarze w stylu: "czytałam Zmierzch i więcej wampirów nie tknę, bo książek o wampirach jest za dużo" i inne takie ble-ble. Rzecz w tym, że ludzie często odrzucają coś 'dla zasady', nawet jeśli nie tknęli żadnej książki o danej tematyce. Ot, 'przesytem' się jakimś tłumaczą, a moim zdaniem jest to głupie. Przecież każdy wampir jest inny, ich historie nie są identyczne, ich światy są różne. Więc nie można mówić o tym, że każda kolejna książka będzie taka sama, jak 'Zmierzch', czy inne twory tego typu.
A 'literatura o ludziach' to naprawdę był tylko przykład, mający na celu w przerysowany sposób uwydatnić problem. Ktoś, kto dla zasady odrzuca literaturę o wampirach brzmi równie dziwacznie co ktoś, kto odrzuca literaturę z bohaterkami-blondynkami czy bohaterami-brunetami. Nie widzę sensu odrzucać ogółu w tym znaczeniu. Bo co innego odrzucać wszystkie romanse – bo się nie lubi takich historii, a co innego odrzucać opowieści o jakichś istotach, które można ulokować i w kryminałach, i w romansach, i w fantasy, i w czymkolwiek. Ale może to tylko dla mnie jest niezrozumiałe? Może dla kogoś logika odrzucania gatunków i bohaterów jest taka sama? Przydałyby się głębsze rozważania w tej kwestii.
Ale nie o tej porze 🙂
Co do wydawnictw zgadzam się w całej rozciągłości.
Nic w tekście literackim nie jest przypadkowe. Jako absolwentka kierunku, który ja też dawno temu praktykowałam lecz nie dopraktywkowałam (; – wiesz doskonale, że każdy most, przez który przechodzi bohater/ każde okno w opisie przestrzeni/ każdy kolorek, literka i pierdołek – ma przypisane konkretne symboliczne znaczenie. SZCZEGÓLNIE w tekstach gatunkowych. Jeżeli ktoś umieszcza w swoim tekście wampira – to umieszcza go nieprzypadkowo. Kłogryz jest bardzo konkretną alegorią i potrafię zrozumieć, że ktoś może odczuwać wobec tej figury przesyt. Można tego gryzonia włożyć w rozmaite konteksty, sytuacje i gatunki – jasne. Ale wampirza symbolika pozostaje niezmienna. Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że każda narracja z bohaterem-wampirem w pozycji centralnej (niezależnie od kontekstu, sytuacji i gatunku) będzie narracją o dekadenckim lajfstajlu, o konflikcie między kulturą (wartości absolutystyczne, moralność) a naturą (chućka na krewkę), o wieczności i samotności. W szybkim uproszczeniu oczywiście. Jeżeli zatem dopuszczasz możliwość odrzucania wszelkich romansów – "bo się nie lubi takich historii" – to powinnaś też przyjąć, że ktoś może nie lubić historii o metafizycznym konflikcie z nutką dekadencji pod literami.
Zatem nie widzę nic dziwnego w odrzuceniu literatury o wampirach, bo to ostatecznie tylko metafora, która zwyczajnie kogoś może nie przekonywać. Bohater wampir jest ze swojej kulturowej tradycji bardzo konkretnie określony. Bohater człowiek jest neutralny, symboliczne nacechowanie go przychodzi wraz z tekstem i narracją. Bycie człowiekiem to nasza przypadłość biologiczna i ma w sobie element pierwotności. Wampir to nasz produkt wtórny, metafora, którą wykminiliśmy sobie po to, żeby używać jej w konkretnym celu.
Jeżeli pokazuję komuś środkowy palec, to wysyłam bardzo jasny komunikat. Jeżeli autor informuje czytelnika, że bohaterem tekstu jest wampir, to też wysyła bardzo jasny komunikat. Wampir jest elementem czytelnego kodu. Człowiek jest elementem rzeczywistości.
W ogóle wszystkie Twoje argumenty miałyby sens, gdybyśmy żyły w świecie True Blood. Gdyby wampiry były w sposób naturalny obecne w naszej rzeczywistości – jak inni ludzie, zwierzęta i rośliny. Wtedy wampir mógłby funkcjonować w tekście neutralnie, bez symbolicznego obciążenia. Mógłby nawet być postacią epizodyczną, fragmentem świata przedstawionego. Mogłaby istnieć solidna kniga, w której słowo wampir pada raz jeden tylko, na przykład w opisie sąsiedztwa bohatera. Wiesz, mieszkał na przedmieściu wypucowanym niczym Wisteria Lane, miał super sąsiadów, małżeństwo lekarzy w średnim wieku, był też wdowiec prawnik, rozwódka pisarka i para malarzy wampirów. I można by tego wątku dalej nie pociągać. Ale coś takiego miałoby jedynie prawo bytu w świecie, w którym obecność wampirów jest tak oczywista jak obecność brunetów czy blondynów. (-; Niestety (albo setety) w świecie moim i Twoim wampir jest kulturowym symbolem, nie ma szansy pojawić się w tekście jako przypadkowy sąsiad bez wpływu na dalszy przebieg akcji. Formy mogą być rozmaite – mogę zaserwować wampira w scary horrorze, mogę upleść z jego udziałem porywający romans, albo wyrafinowany kryminał. Bo masz rację – wampiry są różne, kwadratowe i podłużne – ale łączy je zasadnicza płaszczyzna reprezentacji symbolicznej. Bohater blondyn w kryminale jest tylko bohaterem blondynem, nie oznacza nic więcej niż siebie samego. Bohater wampir w kryminale zapowiada kryminał z bonusowym wątkiem konfliktu wewnętrznego i kontroli instynktów. Jeżeli ktoś odrzuca bohaterów blondynów, to jest debilem, bo odrzuca coś co nic nie znaczy. Jeżeli ktoś odrzuca bohaterów-wampiry, to nie jest debilem, tylko człowiekiem, które niezależnie od rodzaju literatury, po który sięga, świadomie rezygnuje z przyjmowania symboliki, którą pociąga za sobą postać wampira.
Co do pory, to mnie się robi najlepiej w nocy – element iście wampiryczny!
J. :*
Chyba nie dla mnie takie klimaty;)
Ale widzisz Justynko,
tzw. odbiorca naiwny rzadko zastanawia się nad symboliką, nad znaczeniem i nad całą tą otoczką, oczywistą dla Ciebie. Nikt mi nie przedstawił dotąd argumentów, bliskich Twoim. Zazwyczaj jest to tylko hasełko, że się nie czyta, bo za dużo książek jest na dany temat, a nie dlatego, że ma się coś przeciwko samym wampirom i temu, co wynika z ich obecności… Stąd moja polemika z takimi właśnie nie-argumentami.
Serial uwielbiam, książek jeszcze nie czytałam. Niech no tylko ją dorwę w swoje ręce! 😀
I też sądzę, że książka książce nierówna – nawet w obrębie tego samego gatunku. Choćby powieści historyczne – jednych autorów lubię, ale z kolei inni piszą taką tandetę, że tego czytać nie umiem. Z wampirami zapewne jest podobnie 😉
Brawa za recenzje! 😉
Początek rewelacyjny 😉
Poluje na nią. Tak sobie myślę czy nie mam jakiegoś święta, żeby ktoś mi sprezentował, ale niestety 😉
Dla mnie było to pozytywne czytadło, jedyne co mnie raziło to beznadziejnie opisane sceny miłosne, no po prostu to woła o pomstę do Harris. Ogółem na plus bo wciąga.