Wrogowie publiczni
Wrogowie publiczni (2009)
reż. M. Mann
Historia o najsłynniejszych amerykańskich gangsterach lat 30tych – Johna Dillingera, Baby’ego Face’a Nelsona i Pretty Boya Floyda. Kierowana wówczas przez J. Edgara Hoovera FBI z małej agencji stała się potężną organizacją o światowej sławie miedzy innym przez swoje wysiłki zmierzające do schwytania przestępców.
Mamy więc film gangsterski pełen napadów, pościgów, karabinów i testosteronu. Czego było w nim za dużo? Napadów, pościgów i karabinów. Jedynie duża dawka testosteronu w niczym mi nie przeszkadza – zwłaszcza, kiedy dodana do niej zostaje bomba kobiecości pod postacią obłędnej Marion Cotillard (widzieliście film Niczego nie żałuję – Edith Piaf? Jeśli nie – natychmiast nadrabiać!). A jak już duet Depp-Cotillard połączy się na ekranie, nie ma się co dziwić, że serce zaczyna bić szybciej:
Z bólem jednak muszę przyznać, że nawet największa i najlepsza dawka piękna, talentu i testosteronu nie przyćmi nudy i wszelakich złych wrażeń, jakie może pozostawić po sobie film. Wrogów publicznych co prawda nie oceniam najgorzej, ale prawda jest taka, że wiele scen było tak ociekających nudą, że aż zdarzyło mi się kilkanaście razy spojrzeć z utęsknieniem na zegarek. Fakt: byłam zasapana i zmęczona, nie lubię kina akcji, a do tego ostatnie dziesięć minut filmu znałam na pamięć, ale nie wydaje mi się, aby miało to aż tak wielki wpływ na odbiór filmu. Po prostu trochę pan reżyser przesadził, ot co. Zwłaszcza, że biografia Dillingera przedstawiona została szczątkowo i najeżona była błędami. A to już grzechy niewybaczalne i nie da się przejść obok nich obojętnie – niezależnie od tego, czy się dany gatunek lubi, czy nie.
Michael Mann ma w dorobku wiele znakomitych filmów, ale tego do czołówki jego obrazów bym nie zaliczyła. Względnie podobał mi się – a i owszem, ale bardziej wytrawnego widza mógłby nawet odrzucić. Miłośnicy rasowego kina gangsterskiego zachwyceni nie będą – ja, jako 'laik’ w tej dziedzinie szukałam we Wrogach publicznych czegoś zupełnie innego. Dostałam to – to prawda, ale czy to czyni ów film lepszym? Obiektywnie – absolutnie nie. Subiektywnie? Oczywiście! 🙂
Zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl
Zauważyłam, że Depp to magnes na widzów. Nie tylko płci żeńskiej, co ciekawe. Ale wiesz, widziałam trzy filmy z jego udziałem – Nożycoręki, Piraci z Karaibów, pierwsza część, i Alicja – i odniosłam przykre w sumie wrażenie, że dysponuje on ograniczonym zapasem grymasów, która wciąż powtarza. Tak więc, jego nazwisko mnie nie przyciąga. 😉
Pozdrawiam serdecznie! (I sennie, prawdę mówiąc).
Bluźnisz! 😛
Polecam obejrzenie filmów: 'Blow', 'Marzyciel', 'Sweeney Todd', 'Sekretne okno' i wieeelu innych.
Depp dawno nie wyglądał w filmie tak zwyczajnie:)
Znalazłam w domu "Marzyciela". Jeśli będę miała trochę wolnego czasu, obejrzę go dzisiaj. Dam znać, jak poszło. 😉
Co do "S. Todda": znam musical Sondheima i już w tej wersji historia golibrody mnie nie przekonała (a trzeba wiedzieć, że jestem ogromną entuzjastką musicali). Poza tym – Depp, zdaje się, dostał główną rolę w filmowej wersji. On… śpiewa? Być może niepotrzebnie, ale jestem sceptycznie nastawiona.
Wiem, że narażam się bardzo, ale… jakoś nie lubię Johnny'ego Deepa 😛
W "Piratach z Karaibów" – owszem, ale tam nie jest za bardzo podobny do siebie. Inne zaś jego filmy nie przypadły mi do gustu.
Ale "Wrogów publicznych" mimo to chciałabym obejrzeć, bo uwielbiam lata '30 ubiegłego wieku.
Pozdrawiam 🙂
Widzę, że nie tylko ja mam mieszane uczucia. Dla mnie wabikiem był Christian Bale i ciekawość jak Deppowi pójdzie granie prawie normalnego człowieka bez tony charakteryzacji. Film nie powalił na kolana, ot zobaczyłam i zapomniałam.
Lubię Johnny'ego, ale nie maniakalnie i obłędnie bo ostatnie role dziwaków irytują. Lubię "Edwarda Nożycorękiego", "Sleepy hollow", pierwszą część "Piratów". Inne mniej czy bardziej, ale "Sweeney Todda" raczej nie polecamm.
Film rzeczywiście był taki sobie… lepszy niż gorszy, ale szału nie było 🙂 oko za to było na czym powiesić… 😉 miłego dnia!