Boyhood, reż. R. Linklater
Boyhood
reż. R. Linklater • USA, 2014
Długo czekałam na sposobność, by obejrzeć film, o którym tak wiele mówiło się po jego sierpniowej premierze w naszych kinach. Blogosfera podzieliła się mniej-więcej po równo: część osób uznała projekt Linklatera za najbardziej przereklamowaną produkcję roku, część za dzieło wybitne i niepowtarzalne. Moje wrażenia sytuują się gdzieś pośrodku. Bo choć doceniam samą skalę projektu, który powstawał przez dwanaście lat, to jednak sądzę, że bez tego Boyhood niespecjalnie by się wyróżniał…
Na produkcję tę składają się: zwyczajni ludzie, zwyczajne życie, szara codzienność. Rozwody, problemy alkoholowe, niespełnione ambicje. Szkolne wyzwania, marzenia na przyszłość, pierwsze kontakty z płcią przeciwną. Takie tam zwyczajne sprawy. Nie ma w losach tej rodziny niczego, co wyróżniałoby ją na tle innych. Mimo tego oglądanie Boyhood jest naprawdę przyjemnym doświadczeniem. Odrobinę przydługim, ale przyjemnym…
Aby docenić produkcję Linklatera, należy lubić historie, które opowiadane są bez pośpiechu, w nieco przytłaczającej atmosferze. Ktoś uzna, że to wszystko to nuda, smęty i brak przesłania. Ktoś inny będzie rozkoszował się pięknie zrealizowanym pomysłem reżysera. Można doświadczyć znużenia podczas seansu, ale nie da się nie docenić tego, jak obraz ten został przedstawiony. Piękne, klimatyczne zdjęcia, dobry montaż i doskonała ścieżka dźwiękowa (moi ulubieńcy: Kings of Leon, blink-182, Bob Dylan, Coldplay i wielu innych) stanowią elementy, które zasługują na ogromne wyróżnienie. Ciekawym zabiegiem jest także umieszczenie w filmie symboli kluczowych dla poszczególnych lat – taniec à la Britney Spears, wojna w Zatoce Perskiej, premiera piątego tomu Harry’ego Pottera, teledysk Lady Gagi, Obama jako kandydat na prezydenta, hit Somebody That I Used To Know itd. itd. To właśnie te odniesienia, pozwalające usytuować akcję w szerszym kontekście, uważam za najlepszy element scenariusza. Scenariusza, który zasadniczo wypada raczej blado…
Choć historia przedstawiona w Boyhood nie porywa, interesujące jest obserwowanie, jak zmieniają się i dojrzewają jej uczestnicy. W tym miejscu ujawnia się największa siła pomysłu Linklatera – mrukliwy emo z ostatnich minut filmu jest tym samym słodkim chłopcem, którego poznajemy w pierwszych scenach. To robi wrażenie, trzeba to przyznać. Do tego nadaje obrazowi naturalności, jednocześnie podkreślając jeszcze jego zwyczajność. Zwyczajność, która nie do końca do mnie przemówiła, ale która z pewnością ujmie niejednego z Was. Ot, proza życia – jednych interesuje, drugich nudzi. W podsumowaniu musiałabym napisać, że powinniście obejrzeć Boyhood z uwagi na samą skalę projektu. To jednak sprowadziłoby ten film jedynie do roli intrygującego eksperymentu, na co Linklater i jego aktorzy nie zasłużyli. Nie jest to kino złe, ale na tego typu obrazy trzeba mieć odpowiedni nastrój. Prawie trzy godziny ciągłego obserwowania pięknie opakowanej nijakości. Sami oceńcie, czy Was to przekonuje. Moja ocena: 6/10
Film obejrzany w ramach wyzwania 1000 filmów, które muszę obejrzeć.
]]>Źródło: filmweb.pl |
Aby docenić produkcję Linklatera, należy lubić historie, które opowiadane są bez pośpiechu, w nieco przytłaczającej atmosferze. Ktoś uzna, że to wszystko to nuda, smęty i brak przesłania. Ktoś inny będzie rozkoszował się pięknie zrealizowanym pomysłem reżysera. Można doświadczyć znużenia podczas seansu, ale nie da się nie docenić tego, jak obraz ten został przedstawiony. Piękne, klimatyczne zdjęcia, dobry montaż i doskonała ścieżka dźwiękowa (moi ulubieńcy: Kings of Leon, blink-182, Bob Dylan, Coldplay i wielu innych) stanowią elementy, które zasługują na ogromne wyróżnienie. Ciekawym zabiegiem jest także umieszczenie w filmie symboli kluczowych dla poszczególnych lat – taniec à la Britney Spears, wojna w Zatoce Perskiej, premiera piątego tomu Harry’ego Pottera, teledysk Lady Gagi, Obama jako kandydat na prezydenta, hit Somebody That I Used To Know itd. itd. To właśnie te odniesienia, pozwalające usytuować akcję w szerszym kontekście, uważam za najlepszy element scenariusza. Scenariusza, który zasadniczo wypada raczej blado…
Źródło: filmweb.pl |
Choć historia przedstawiona w Boyhood nie porywa, interesujące jest obserwowanie, jak zmieniają się i dojrzewają jej uczestnicy. W tym miejscu ujawnia się największa siła pomysłu Linklatera – mrukliwy emo z ostatnich minut filmu jest tym samym słodkim chłopcem, którego poznajemy w pierwszych scenach. To robi wrażenie, trzeba to przyznać. Do tego nadaje obrazowi naturalności, jednocześnie podkreślając jeszcze jego zwyczajność. Zwyczajność, która nie do końca do mnie przemówiła, ale która z pewnością ujmie niejednego z Was. Ot, proza życia – jednych interesuje, drugich nudzi. W podsumowaniu musiałabym napisać, że powinniście obejrzeć Boyhood z uwagi na samą skalę projektu. To jednak sprowadziłoby ten film jedynie do roli intrygującego eksperymentu, na co Linklater i jego aktorzy nie zasłużyli. Nie jest to kino złe, ale na tego typu obrazy trzeba mieć odpowiedni nastrój. Prawie trzy godziny ciągłego obserwowania pięknie opakowanej nijakości. Sami oceńcie, czy Was to przekonuje. Moja ocena: 6/10
Film obejrzany w ramach wyzwania 1000 filmów, które muszę obejrzeć.
Zazdroszczę, że masz za sobą 😀
Hahah, spokojnie, naprawdę przyjemnie się go ogląda 🙂 Chociaż może zleciało mi tak szybko, bo w międzyczasie kombinowałam, jak urozmaicić czas Zońce, która zdecydowanie nie chciała spać 😀
Może jej się spodobał film! 😉 To ja sobie włączę i poćwiczę czy coś 😛
:))) bądź dzielna!
Mnie się "Boyhood" bardzo podobał, ale raczej nie jest to film na miarę prestiżowych nagród. Mam wrażenie,że nagradza się bardziej wkład Linklatera i fenomen kręcenia, powstawania filmu niż samą historię.
A mi się bardzo podobał, za wszystkie pozytywy, które wymieniłaś i za pomysł reżyserowi należą się ogromne brawa. A poza tym, ja potraktowałam to trochę jako podkładkę do porozmyślania o tym, że zmieniamy się sami tego nie dostrzegając. Ten film dał mi sporo do myślenia. 🙂
http://booklovinbypas.wordpress.com
Proza życia mnie nie nudzi, ale Boyhood już trochę tak. Pomysł był bardzo fajny, realizacja też ok, ale sam film trochę przydługi. Nie widziałam jeszcze kilku innych filmów nominowanych do Oscarów, ale Boyhood nie jest moim faworytem.
Mi tam się podobał i wcale nie miałam wrażenia, że jest przytłaczający (ani że Mason wyrósł na mrukliwego emo ;)). Ale ja uwielbiam takie właśnie historie, więc z góry wiedziałam, że to coś w sam raz dla mnie… Tylko ta córka reżysera jako siostra, uch! Widziałam na FW, że strasznie słabo ją oceniłaś i miałam nadzieję na jakiś komentarz do tego, a tu nic ;). Też tak działała Ci na nerwy?
A, bo szkoda nawet słów na tę dziewczynę. Drętwa jak nie wiem co, do tego z wiecznie obrażoną miną. Bardzo nie podobała mi się w tym filmie.
Film mi się podobał, o czym napiszę pewnie u siebie za kilka dni i nawet nie wiem kiedy zleciały mi te prawie trzy godziny. Ale żeby zaraz Oscar? Nieeeeeeee… 😉
Niestety, obawiam się, że kolejny raz może wygrać film, który niekoniecznie jest najlepszy. Akademia lubi doceniać takie kwestie jak poświęcenie do roli czy – jak w tym wypadku – nietypowo długa/ciężka/skomplikowana praca przy realizacji filmu.
Mnie się film podobał, ale bez przesady i zgadzam się z tym, że gdyby nie te 12 lat, przez które kręcili film, nie byłby taki interesujący. Fajnie było śledzić, jak zmieniali się aktorzy przez ponad dekadę.
Też mam mieszane uczucia na temat tego filmu – z jednej strony doceniam formę, eksperymentalność tego filmu (nic w tym złego moim zdaniem), chęć zbliżenia się do autentyczności, ale też zatrzymania uciekających i przemijających niezauważalnie chwil (np. scena biwaku z ojcem, podczas której się wzruszyłam 🙂 ), z drugiej – film jest przydługi i rzeczywiście przedstawiona historia nie jest niczym nowym. Mimo wszystko uważam, że warto go zobaczyć.