Jeszcze trochę i kalendarz wskaże jasno: Klaudyno, skończyłaś dwadzieścia osiem lat. Nie żebym czuła się staro, ale to już prawie trzydziestka, a ja moich rodziców pamiętam z czasów, gdy mieli po trzydzieści parę lat i – co tu kryć – wydawali mi się wtedy kosmicznie starzy (nie z wyglądu, nie z zachowania, tylko tak po prostu – z metryczki). No więc, ustalamy, że jestem już trochę stara, i mimo tego wieku mogę powiedzieć, że nigdy nie wybrałam się na imprezę do klubu, nigdy nie byłam w dyskotece i zasadniczo to nigdy nie polubiłam imprezowania.
W porządku, to w sumie żadna wielka rzecz – wiele spokojnych osób woli zaszyć się w domu z książką niż gibać w tłumie w rytm hitów lata, ale musicie wiedzieć, że nawet ci, którzy znają mnie od dwudziestu lat, wciąż nie mogą tego pojąć. Bo że niby ta imprezowa niechęć do Klaudyny w ogóle nie pasuje. Aha.
Mogłabym powiedzieć, że wyszumiałam się jako nastolatka, bo istotnie sporo wówczas wywijałam, ale nawet wtedy, w tych szalonych czasach, nigdy nie kombinowałam jak moje przyjaciółki, by w wieku trzynastu lat wyskoczyć na dyskotekę czy wielką bibę na działce znajomych. Raz czy dwa napomknęłam staruszkom, że marzy mi się wielki wyskok na okoliczność szesnastych urodzin, ale ci to mnie wiecznie tak gasili, że nawet jak ze swojej dwudziestki wracałam po dwudziestej drugiej zebrałam niezły ochrzan. Przez wiele lat zatem mogłam marudzić otoczeniu, że nie pójdę na imprezę, bo mi rodzice nie pozwalają, ale prawda jest taka, że w pewnym momencie ten ich opór zaczął być mi bardzo na rękę. Wraz z początkiem liceum odkryłam bowiem, że imprez to ja tak naprawdę nie lubię i to zniechęcenie do dziś mi pozostało.
Dlatego, nawet na długo przed urodzeniem Zońki, stawałam okoniem, gdy znajomi wyciągali nas na huczne Sylwestry, weekendowe wypady na miasto czy wielkie posiedzenia w lożach najmodniejszych klubów. Bo mimo że jestem wyluzowana szalenie, mimo że wspaniale bawię się bez alkoholu i doskonale tańczę, nie umiem odkryć niczego fajnego w odbijaniu się na parkiecie od tłumu spoconych ciał czy w paskudnej muzyce dudniącej w uszach. Luźna domówka w gronie paru znajomych – do przełknięcia. Wałęsanie się od lokalu do lokalu – nigdy.
Nikt nigdy nie powie, że jestem spokojną osobą, ale wieczory i weekendy to ja właśnie spokojnie spędzać lubię. Jak stare panny zaczytane w Jane Austen, starsze panie albo stateczne żony. I ten stan utrzymuje się od lat – włożenie na palec obrączki w sierpniu dwa tysiące trzynastego nie miało na to wpływu. Najgorsze jest jednak to, że choć wszyscy wokół są w tej kwestii uświadomieni – że wieczorem to ja film, serial albo książkę wolę, i tak regularnie potrafią truć dupę, że „impreza przecież fajniejsza”, „na dicho będzie lepiej” i w ogóle to ja nie wiem nic o życiu przez tą swoją nieznajomość częstochowskich dyskotek.
Jako książkolub albo kibic nie uszczęśliwiam nikogo na siłę i nie truję mu, że powinien koniecznie podniecać się Manchesterem United albo nową powieścią Murakamiego, dlatego też życzyłabym sobie, żeby ludzie dobiegający trzydziestki pojęli wreszcie, że nie samą cosobotnią popijawą człowiek żyje i że można lubić spędzać czas inaczej.
Dlatego powiem krótko: nie, nie pójdę z Wami na imprezę. Chyba wiecie już dlaczego.
Przeczytaj również:
Haha, też nigdy nie byłam na dyskotece i zawsze stroniłam od różnych imprez. Miałam też podobnie nadopiekuńczych rodziców jak Ty, ale po części to po prostu mnie nie ciągnęło do dyskotek. Zdecydowanie nie moja muzyka. I z tańcem u mnie kiepsko 😉 Domówki za to lubię, ale nie jestem duszą towarzystwa więc i tak baaardzo rzadko mi się zdarzają (chyba jedynie w Sylwestra ;)). Jak dobrze wiedzieć, że nie jestem sama 😉
No to wirtualnie przybijam piątkę 🙂
Dla mnie domówki są w porządku. A raczej – były, bo teraz, przy niemowlaku, trudno myśleć o tak przyziemnych sprawach, jak rozrywki poza domem 😉
Ja też przybijam. Jestem teraz w momencie, że mnie już to zaczyna śmieszyć. Kiedyś mnie denerwowały te ciągłe namawianie mnie, a teraz nie zwracam uwagi i chyba reszcie też się znudziło. Co oczywiście nie znaczy, że mamy się teraz zamykać w domu i stronić od ludzi. Poprostu wszyscy zaczynają rozumieć, że mi się nie chce hehehehe
Jak ja Cię dobrze rozumiem! 🙂 Też nigdy nie lubiłam dyskotek, domówek, a na szkolne imprezy trzeba było mnie siłą zaciągnąć. Na studniówkę poszłam, bo mnie rodzice naciskali. Mimo że byłam z ukochanym, to impreza jak impreza, tylko bardziej elegancka. W gronie kilku znajomych potrafię się bawić, kiedy wiem, że to są "moi" ludzie i mogę się wyluzować, z każdym z nich mam tematy itd. Ale same weekendy już wolę spędzić w samotności z książką, grą komputerową albo rysowaniem. Ewentualnie w parze z kotem lub ukochanym. O, tak nawet lepiej, siedzieć obok siebie i czytać książki, czy grać lub patrzeć, jak druga osoba to robi. A więc impreza jako alternatywa czytania, grania, rysowania i wielu innych przyjemnych rzeczy? Hehe. Hehehe. Hehehehe. Nope.
Ja też bardzo lubię spędzać czas we dwoje w ten sposób. Oboje z książką, oboje przed telewizorem albo ja z książką, on przy konsoli. Niby osobno, a jednak razem, bo obok siebie – i jakoś tak od razu fajniej 🙂
Hahaha, uwielbiam 🙂 Też nie jestem i nie byłam nigdy party girl. Owszem, potańczyć lubię. Zawsze lubiłam. Ale nie co czwartek, piątek i sobotę 😀 I tak oto teraz, w wieku 27 lat, w piątkowy wieczór zakładam dresowe spodnie i idę na fitness… Łosz, ale będę parkiet zamiatać 😀
No i po co Ci ten fitness, szkieletorku mój? 🙂 :*
Mnie takie imprezy cieszyły w liceum,na studiach wolałam usiąść ze znajomymi w pubie, choć bywało, że szliśmy też potańczyć. Teraz wolę spokojniejsze wieczory. 🙂
Dla mnie wizyty w pubie w czasie studiów kończyły się tym, że się ze mnie podśmiewali, bo zieloną herbatę zamawiałam ;))
Jak dobrze spotkać bratnią duszę 🙂 O ile w liceum lubiłam sobie pójść raz na czas na jakąś większą imprezę o tyle teraz jestem stanowczo na nie, a nawet jeśli już na takową pójdę to lubię szybko się zmywać. Zwyczajnie mnie to męczy, a masa pijanych ludzi, których nie znam lekko odstrasza 🙂 Też wolę domek, film, książkę, kotka, domowe jedzonko i przytulanie się do chłopaka 🙂
Pewnie zrobiłabym podobnie, gdybym na jakąś się wybrała – wróciłabym do domu szybciej niż z niego wyszłam 😉 Zdecydowanie dom wygrywa ze wszystkim.
Mam prawie 35 i nie czuję się stara. Wręcz przeciwnie. 🙂
Co nie jest oczywiście tożsame z lataniem po imprezach.
I słusznie! 🙂 Ja z wiekiem też nabieram przekonania, że to, co dawniej brałam za starość, wcale starością nie jest.
Mam 17 lat. Powinnam teoretycznie teraz ukrywać przed rodzicami fakt, że tknęłam alkohol przed swoimi 18. urodzinami i wymykać się na imprezy. Ale jakoś.. Nie czuję takiej potrzeby. Dodatkowo moi rodzice są z typu "wróć zanim zrobi się ciemno", co o pewnym czasie zrozumiałam. Mieszkam w lesie i jadę przez pola, więc rowerem bym nie przejechała tych 3km nawet za 10tys. zł. Wyszumię się pewnie dopiero jak się wyprowadzę, ale na pewno nie będzie to chodzenie od klubu do klubu.
Po pewnym*
W takim razie jeszcze wszystko przed Tobą. Najważniejsze to rozumieć rodziców w takich sytuacjach, wtedy ewentualne poczucie krzywdy znika i człowiek po prostu wie, że jest jak musi być 😉
Prawdziwy post! I zgadzam się 😉
Pozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
Cieszę się 🙂
Pozdrawiam również!
Tak tylko moi rodzice są dziwni ,,, Ale idź na piwo, nie chcesz iść gdzieś na imprezę, wypij wódki a nie stale czytasz. A ja nie lubię imprez głośno i jacyś dziwni kolesie zagadują. No kilka razy byłam bo mnie zaciągnięto ale z własnej woli to nie bardzo.
Haha, no cóż, bywa i tak. Obawiam się, że też mogę być takim rodzicem :))
O rany, mam tak samo! W tym roku skończyłam 25 lat i też w życiu nie poszłam na imprezę do klubu czy czegoś w tym stylu. Nie liczę osiemnastek koleżanek, które namiętnie organizowały takie imprezy, a ja po 2 godzinach zmywałam się po angielsku 😛 I przepis na udany wieczór to dla mnie zdecydowanie nie impreza, na szczęście nikt mnie nie namawia na szalone tańce.
Wiadomo, osiemnastki to trochę inny klimat. Sama urządziłam epicką w wielkim klubie i wspaniale wspominam, aczkolwiek to jedna taka impreza na całe życie. Nigdy więcej 😉
Piona, Klaudyna! Ostatnie dyskoteki, na których byłam, to te szkolne (skrępowanie i równocześnie radość, gdy poprosił cię do tańca chłopak, tańczenie, będąc odsuniętym od siebie na długość ramion) i te na obozach wakacyjnych (robienie pogo z grupą metali). W życiu nie wybrałam się na dyskę do klubu, nie lubię imprez, na których jest więcej niż 5-6 dobrze mi znanych osób, a wieczorem, tak jak Ty, wolę wskoczyć w piżamę i kapcie i poczytać książkę, czy coś obejrzeć. Tylko że ja mam w ogóle wizerunek spokojnej, więc chyba to do mnie "pasuje" i nikt mnie już raczej na siłę nie nagabuje, bym wyszła gdzieś wieczorem 😉
Ano właśnie. Skoro zawsze miałaś taką naturę i akurat spokojny wieczór pasuje do spokojnej Tanayah, to przynajmniej nie masz problemu z niedowierzającym tłumem głoszącym hasła: "ale co ci odbija? Ty nie lubisz imprez?!" 😉
Ano, szczęśliwie się raczej nie zdarza. Jak ktoś mnie jednak próbuje wyciągnąć, to grzecznie odmawiam, a jak jest upierdliwy i nagabuje dalej, to robię się niegrzeczna 😛 Raczej nie da się mnie przekonać do czegoś, na co nie mam ochoty.
Ej znowu piona! 😀 Najpierw było: "dlaczego nikt mnie nigdzie nie zaprasza?!?!?!?", a potem "aledajciemispokójosochozi". Teraz na przykład mam tak koszmarnie dużo pracy, że jak zaczynam od 6, to kończę po 22. CODZIENNIE. To cudowne, uwielbiam swoją robotę, ale w piątek po południu marzę już o tym, żeby nadeszła sobota, a wtedy trochę świeżego powietrza, dobry obiad, a wieczorem wino do serialu lub filmu… Gdzie by mi się tam jeszcze chciało iść na imprezę, chyba bym zasnęła w połowie 😛
Wiesz, teraz to w ogóle inne klimaty trochę, odkąd jesteśmy starymi, zapracowanymi matkami 😉 Takim jak my to teraz szkoda czasu, zdrowia i energii na balowanie.
Nie lubię imprez: na dyskotece byłam z dwa razy ( w tym na swoją osiemnastkę), cenię zaś domowe wieczory z książką czy oglądając serial. Ludzie są jednak różni, niektórzy żyją jednak od imprezy do imprezy: ważne jest to, co napisałaś: nie uszczęśliwiajmy nikogo na siłę. Niech każdy robi to, co lubi. Pozdrawiam 🙂
Otóż to. Szkoda tylko, że ludzie lubią narzucać innym swoje preferencje wręcz do bólu 😉
Piona! 🙂 Ja nie lubię nie tylko dyskotek i tanecznych imprez, dla mnie na tym samym poziomie znajdują się wieczorne wyjścia do pubu, nawet z dobrymi znajomymi i gadki-szmatki nad piwem. Sama nie piję i mi z kolei przeszkadzają pijący obok ludzie. Sylwestry, niesylwestry spędzam w piżamie, zawsze. Ale to ciekawe, że "zasługę" takiego podejścia widzę właśnie z wychowaniu, zupełnie innym niż Twoje. Mi zawsze wszystko było wolno, od najmłodszych lat nikt nie sprawdzał moich zeszytów ani nie dopytywał, czy odrobiłam lekcję. Z politowaniem więc patrzyłam na moich kolegów-gimnazjalistów, którzy na pierwszej wycieczce byli zafascynowani, że się napiją piwa. Nigdy nie było u mnie momentu buntu, chęci udowodnienia dorosłości, bo nie miałam się przeciwko czemu buntować ani niczego udowadniać, gdybym chciała się napić – mogłabym to zrobić w domu. W rezultacie nigdy w życiu nie zapaliłam nawet papierosa. Ba! Uważam, że to genialna metoda wychowawcza i sama zamierzam ją stosować w przyszłości. 🙂
W liceum moi rodzice bardzo się nawet dziwili i namawiali na pójście na imprezę, nie rozumieli czemu omijam wszystkie osiemnastki, własną studniówkę (!) i uważali za dziwaka. 🙂
Zgadzam się, że metoda wychowawcza ma wielkie znaczenie, chociaż to też zależy od wychowywanego. Moi rodzice z podobnym jak Twoi podejściem wychowywali mojego brata i nie przyniosło to zbyt dobrego efektu 😉 Ale znam też przypadki takie jak Twój, gwarantowana wolność ludzi w ogóle nie kusiła, więc żeby być na bakier, upierali się przy byciu w domu i to rodzice ich wypychali do świata 😉
To ja się wyłamię 😉 Bardzo lubiłam chodzić na dyskoteki, zwłaszcza kiedy miałam te 16-25 lat. Mam z nich mnóstwo miłych wspomnień. Wcale mi to nie przeszkodziło w zarywaniu nocy z książką, chodzeniu po górach czy malowaniu. To był ważny etap w moim życiu. Potem jakoś mój entuzjazm opadł i obecnie jestem startym, prawie trzydziestoletnim grzybem, który woli wyjść z koleżankami na kawę niż do klubu 😉 Cieszę się, że wybawiłam się, kiedy miałam jeszcze na to ochotę.;)
Wiesz, ja też czuję, że się swego czasu porządnie wybawiłam. Nie na dyskotekach, trochę inaczej, ale swoje wyszumienie odbębniłam. Dobrze, że mam to za sobą, ale też dobrze, że to przeżyłam 😉
Jakbym czytała o sobie. Jota w jotę. Nigdy nie ciągnęło mnie do imprez: tłum, hałas, hektolitry alkoholu, myzyka której nie da się słuchać (:P). Dodać jeszcze tylko do tego, że nie przepadam za tańcem (ok, za tańczeniem w miejscu publicznym). Zamiast na imprezę do klubu, wolę pójść na koncert. Ileż lepsza atmosfera i muzyka.
O tak, koncerty to już bardziej moje klimaty. Dobra muzyka, dobra energia, ludzie o podobnych zainteresowaniach 😉 Szkoda, że rzadko mogę się wybrać.
Haha 🙂 Ja też! Długo mi jednak zajęło zrozumienie, że nienawidzę dyskotek i modnych klubów z całego serca. Jeszcze gdy byłam na studiach były dwa miejsca w których się czułam dobrze, ale to raczej kameralne puby z możliwością tańczenia, a nie duże imprezownie. A teraz? Po 22 nie ma piękniejszego miejsca niż moje łóżko 😀
Najwyraźniej z wiekiem i preferencje, i priorytety się zmieniają. Mam tylko nadzieję, że to nie jest efekt zmęczenia życiem albo starości 😉
Dla mnie ważne jest "z kim" – jak jest z kim się pobawić, to nawet taneczne imprezy lubię, ale przyznaję, że zdarza mi się to rzadko, bo generalnie to nigdy nie przepadałam i nie rozumiałam co w tym jest takiego fajnego, zwłaszcza jak napotyka się na tłum obcych ludzi.
To też fakt, ekipa to podstawa, ale i tak myślę, że lepiej potańczyć na domówce, zamiast wśród wspomnianych przez Ciebie obcych 😉
Nigdy nie rozumiałam ludzi próbujących wyciągać na imprezy tych, którzy najzwyczajniej tego nie chcą. Sama jestem typową osobą pół na pół. W liceum lubiłam gdzieś wyjść, ale np. niedziele zawsze starałam się spędzić w samotności. Teraz wolę kolację w restauracji, albo wieczór z książką, chociaż dobrym koncertem też nie pogardzę.
O to właśnie chodzi – nigdy nikogo siłą do biblioteki nie ciągnę i nie robię sprawy z czyjegoś nieczytania, tymczasem temat omijania imprez zawsze wywołuje niezdrowe dyskusje 😉
Ja też szczerze mówiąc preferuję spokojny wieczór z książką, filmem, ewentualnie wyjście do restauracji lub kawiarni – z zastrzeżeniem, że ma być tam na tyle cicho, żeby dało się normalnie porozmawiać, bo jak już wychodzę z moją drugą połówką lub znajomymi, to po to, żeby z nimi spędzić czas, pogadać, a nie przekrzykiwać muzykę 😉
O tak, spokojne tło to podstawa. Parę razy miałam okazję być w megagłośnych lokalach i zawsze źle się bawiłam. Zamiast pogadać ze swoimi ludźmi, musiałam albo się drzeć, albo słuchać darcia innych. Bezsens.
Ja też nie lubię imprez. Wyszumiałam się w liceum, wytańczyłam na dyskotekach i mi przeszło. Zaczęłam szukać powodu, żeby gdzieś nie iść. Kiedyś na kolejne pytanie kolegi czy idę do pubu (nie kręci mnie siedzenie w knajpie po pracy do północy gdy następnego dnia trzeba wstać o 6) powiedziałam, że dziękuję ale nie to usłyszałam " to co ty masz z życia? Zaprosiłem cię bo ty nie masz znajomych" 😀 Nie wiem skąd te wnioski ale stwierdziłam, że każdy spędza czas jak lubi 😀 A ja uwielbiam leżeć na łóźku i pykać w jakąś grę albo spędzać pół dnia przy planszówkach 😀 A i książką nie pogardzę. Pozdrowienia!
Fajnie, że nie robisz nic wbrew sobie, bo znam osoby, które też nie lubią imprez i posiadówek w pubach, a jednak robią to na pokaz, dla sympatii otoczenia itd. Bezsens, szkoda by mi było czasu. A gry i planszówki też uwielbiam 🙂
Za to ze mną na kawę pójdziesz 😛 Ze mnie się śmieją, że na własnym weselu zasnę o 22:30, także wiesz, nie jesteś sama 😀
Pod warunkiem, że mnie zmusisz [kawę mam na myśli, a nie samo spotkanie ;)].