[KSIĄŻKA] Dziewczyna z rewolwerem, Amy Stewart
Opowiem Wam dzisiaj o książce, która wzbudza skrajne uczucia. Niby zachwyca, ale jednak nudzi. Niby przyciąga, ale jednak odpycha. Niby jest dobrze napisana, a jednak wywołuje ziewanie. Dziś będzie o Dziewczynie z rewolwerem. O dziewczynie, która istniała naprawdę… Powieść Amy Stewart oparta została na rzeczywistych wydarzeniach z 1914 roku, kiedy to trzy siostry Kopp brały udział w wypadku, którego skutkiem były liczne problemy i prześladowania ze strony winnego – właściciela miejscowej farbiarni – oraz jego kolegów-zbirów. W czasach, w których kobietom nie wypadało popadać w konflikty i wdawać się w dyskusje z mężczyznami, najstarsza z sióstr – Constance Kopp postanowiła zawalczyć o dobro swojej rodziny, czym na stałe zapisała się na kartach historii.
Co poszło nie tak?
- Przede wszystkim czego innego od tej książki oczekiwałam. Reklamowana była jako „prawdziwa i niezwykła opowieść o pierwszej kobiecie szeryfie”, zatem spodziewałam się, że poznam kulisy pracy szeryfa w spódnicy. Tymczasem główna bohatera tym szeryfem, a właściwie jego zastępcą, zostaje na ostatniej stronie powieści. Nie byłoby to oczywiście wielkim problemem, gdyby książka okazała się doskonała, ale niestety taka nie jest.
- Akcja niekiedy mocno się dłuży, a autorka umiłowała sobie rozwlekłe opisy osób, miejsc i zdarzeń, których nie powstydziłaby się sama Eliza Orzeszkowa, a które ja miałam ochotę przelecieć wzrokiem i całkiem wyciąć z książki.
- Przeszkodą w odbiorze może być też niechlujność tekstu, tj. nadmiar rzucających się w oczy literówek. Dawno nie spotkałam książki, która miałaby ich aż tak dużo.
Źródło: amystewart.com |
Zbiór zalet
- Niezwykły klimat retro, który obiecuje okładka i który znaleźć można wewnątrz książki. Widać go nie tylko w kreacji świata przedstawionego, ale też w wyszukanym, staromodnym języku, którym operuje autorka. Uwielbiam taki szacunek dla słowa i cieszę się, że również tłumaczka doskonale poradziła sobie z odzwierciedleniem specyfiki mowy początku XX wieku.
- Interesujące kreacje bohaterów. Szczególnie trzech panien Kopp, z których każda jest inna, a przy tym każda niezwykła. Poważna Constance, która szuka sprawiedliwości i nie waha się stanąć w szranki ze zbirami, rozsądna i nieco mrukliwa Norma, która jednym słowem potrafi zwalić wszystkich z nóg oraz czupurna Fleurette – śliczna kokietka, która gdyby tylko miała taką sposobność, podbiłaby świat.
- Fakt, iż autorka postanowiła do rzeczywistych wydarzeń dołożyć kilka interesujących wątków pobocznych, które nieco podkręciły akcję i sprawiły, że opisane w książce zdarzenia były dużo bardziej emocjonujące, niż mogło to mieć miejsce w rzeczywistości.
- Wierne oddanie rzeczywistości, w jakiej osadzona została opowieść. Autorka zadbała nie tylko o odpowiedni język, ale także o wierne odzwierciedlenie panujących wówczas obyczajów (uśmiechałam się pod nosem, ilekroć ktoś dziwił się, że siostry Kopp mieszkają same i „nie opiekuje się nimi żaden brat czy ojciec”). Oczami wyobraźni widziałam opisywane stroje i wnętrza i cały czas jestem pod wrażeniem, że autorka tak dobrze oddała specyfikę tamtych czasów. Jak sama przyznaje – przestudiowała w tym celu całe mnóstwo artykułów z tamtych lat i w wielu miejscach to na nich oparła swoją opowieść.
Chyba nie trafiłam jeszcze na książkę, która wzbudzałaby we mnie tak sprzeczne odczucia 😉
Ha, no właśnie, rzadko się coś takiego zdarza.
Książka, książką ale okładka świetna 🙂
O tak! Powiedziałabym, że to jedna z najlepszych okładek tego roku.
Ja w takim razie raczej ją sobie odpuszczę 😉
nie znoszę literówek w książkach… zawsze mnie rażą
Mnie tak samo. Aż za bardzo rzuca się to w oczy.
Ja jeszcze nie trafiłam na tę książkę. Ale niestety w tym roku, na przestrzeni tygodni trafiłam na dwie bardzo złe książki. Byłam załamana. Bałam się, że już nie ma dobrych książek. A literówki mnie drażnią, przy czym wiem, że czasem są nieuniknione. Sama wydałam debiutancką powieść w tym roku, a pod koniec wychodzi moja druga. I mimo że książka została poddana do wielu korekt i przeczytało ją wiele osób, czasem jeszcze znajdę błąd. Może nie literówkę, ale np. złą datę. Najgorszą wpadką było to, jak Wydawnictwo zmieniło nazwisko mojego patrona. Myślałam, że umrę ze wstydu. Pozdrawiam 🙂
Ojej, to już jest duża wtopa, w dodatku bolesna i przykra.
Zgadzam się, co do tego, że literówki i wszelkie inne błędy są nieuniknione. Praca korektora nie jest łatwa i nasze mózgi skonstruowane są tak, że w doskonale nam znanym tekście zawsze coś przeoczą.