[FILM] McFarland, USA, reż. N. Caro
Film sportowy. Bach! Miałam o tym nie wspominać na wstępie, żeby Was nie zniechęcać (bo wiem, że większość z Was od razu skrzywi się i wyłączy przeglądarkę), ale postanowiłam zaryzykować. Dałam temu filmowi rzadką u siebie ocenę 10/10 i chciałabym tym samym zachęcić Was, żebyście chociaż przeczytali tych parę słów ode mnie – dopiero wtedy, jeśli Was nie zaintryguję, możecie sobie ten film skreślać. Wcześniej – nie pozwalam.
Rety, jakie to było dobre…
Film Niki Caro opowiada o grupie latynoskich dzieciaków, których życie kręci się wokół pracy na polu, pomocy rodzinie i snuciu pesymistycznych wizji przyszłości – bo tej części Kalifornii nie dotyczy słynny „american dream”. Kiedy w ich świecie pojawia się nowy wuefista – Jim White (Kevin Costner), życie chłopaków zaczyna nabierać sensu – oto bowiem ktoś mówi im, że mogą wyrwać się z biedy, że mogą pójść na studia, że mogą zdobyć uznanie jako sportowcy. White zachęca ich do pracy, organizuje mordercze treningi i z podziwem patrzy, jak jego podopieczni nabierają wiary w siebie. Życie nie jest jednak sielanką. A przypominam, że to film o prawdziwym życiu właśnie. Dlatego też bieganie musi zejść o bohaterów na dalszy plan. Bo w tym świecie już dziesięciolatkowie muszą tyrać na polu od świtu, aby pomagać rodzicom. I – jak się pewnie domyślacie – nawet jeśli rodzice marzą o lepszej przyszłości dla swoich dzieci, to i tak ciężką pracę stawiają na pierwszym miejscu. „Książki na polach się nie przydają”, więc i do nauki nikt specjalnie nie zachęca. Ale Jim White ma wizję. Po zesłaniu do absolutnie beznadziejnego miejsca pełnego biedy i przestępczości, nareszcie odnajduje cel w życiu – chce grupę uzdolnionych biegaczy wyprowadzić na prostą. Dlatego też robi wszystko, by swojego teamu nie stracić i by wciąż krzewić w dzieciakach sportowego ducha.
W filmie znajduje się wiele scen sportowych – przedstawiających emocjonujące wyścigi i ciężką pracę młodych zawodników. Jednak to nie tematyka sportowa okazuje się w McFarland najważniejsza. W przeważającej mierze jest to film poruszający problematykę życia imigrantów. W piękny sposób zostaje tu przedstawiona kultura latynoska – podkreśla się wartość rodziny, celebracji rodzinnych posiłków, przyjaźni i życia w społeczności. Tutaj ludzie są sobie życzliwi, wspólnie spędzają czas, dzielą się tym, co mają. Ta ciemniejsza strona też się pojawia – dlatego nie brak w filmie dramatu rozgrywającego się gdzieś w tle. Ale to tło, zaledwie, bo McFarland to nieco ckliwa opowieść, która przede wszystkim ma nieć nadzieję, dawać ukojenie i udowadniać, że Ameryka rzeczywiście jest błogosławiona i że „amerykański sen” może spełnić się każdemu. Przepłakałam 1/4 tego filmu. Jest dobry, jest wzruszający, mądry i ciepły. Nie zaskakuje, to prawda. Miejscami popada w patos i przesadę, ale w swojej kategorii absolutnie zachwyca. Warto dać mu szansę – dla tych emocji, wzruszeń i pięknych momentów. I dla tej różnobarwnej kultury – i nie mówię tu o kulturze sportowej – którą warto poznać bliżej. Moja ocena: 10/10
]]>To nie jest film (tylko) dla kibiców
McFarland ma w sobie coś z kina familijnego. Być może dlatego, że film ten wyprodukowało studio Disneya. Już to powinno być dla Was jakimś sygnałem, że nie warto z góry go przekreślać. Historia tutaj opowiedziana oparta jest na rzeczywistych wydarzeniach. Ci ludzie istnieli i istnieją, te wydarzenia zdarzyły się naprawdę. Być może dlatego film nie zaskakuje. Ale za to z drugiej strony – wzrusza, rozczula i dostarcza mnóstwa emocji. A kiedy weźmie się pod uwagę autentyczność tej opowieści – McFarland jeszcze mocniej, jeszcze silnej i jeszcze bardziej porusza.© foto: Disney Enterprises, Inc. |
Film Niki Caro opowiada o grupie latynoskich dzieciaków, których życie kręci się wokół pracy na polu, pomocy rodzinie i snuciu pesymistycznych wizji przyszłości – bo tej części Kalifornii nie dotyczy słynny „american dream”. Kiedy w ich świecie pojawia się nowy wuefista – Jim White (Kevin Costner), życie chłopaków zaczyna nabierać sensu – oto bowiem ktoś mówi im, że mogą wyrwać się z biedy, że mogą pójść na studia, że mogą zdobyć uznanie jako sportowcy. White zachęca ich do pracy, organizuje mordercze treningi i z podziwem patrzy, jak jego podopieczni nabierają wiary w siebie. Życie nie jest jednak sielanką. A przypominam, że to film o prawdziwym życiu właśnie. Dlatego też bieganie musi zejść o bohaterów na dalszy plan. Bo w tym świecie już dziesięciolatkowie muszą tyrać na polu od świtu, aby pomagać rodzicom. I – jak się pewnie domyślacie – nawet jeśli rodzice marzą o lepszej przyszłości dla swoich dzieci, to i tak ciężką pracę stawiają na pierwszym miejscu. „Książki na polach się nie przydają”, więc i do nauki nikt specjalnie nie zachęca. Ale Jim White ma wizję. Po zesłaniu do absolutnie beznadziejnego miejsca pełnego biedy i przestępczości, nareszcie odnajduje cel w życiu – chce grupę uzdolnionych biegaczy wyprowadzić na prostą. Dlatego też robi wszystko, by swojego teamu nie stracić i by wciąż krzewić w dzieciakach sportowego ducha.
© foto: Disney Enterprises, Inc. |
W filmie znajduje się wiele scen sportowych – przedstawiających emocjonujące wyścigi i ciężką pracę młodych zawodników. Jednak to nie tematyka sportowa okazuje się w McFarland najważniejsza. W przeważającej mierze jest to film poruszający problematykę życia imigrantów. W piękny sposób zostaje tu przedstawiona kultura latynoska – podkreśla się wartość rodziny, celebracji rodzinnych posiłków, przyjaźni i życia w społeczności. Tutaj ludzie są sobie życzliwi, wspólnie spędzają czas, dzielą się tym, co mają. Ta ciemniejsza strona też się pojawia – dlatego nie brak w filmie dramatu rozgrywającego się gdzieś w tle. Ale to tło, zaledwie, bo McFarland to nieco ckliwa opowieść, która przede wszystkim ma nieć nadzieję, dawać ukojenie i udowadniać, że Ameryka rzeczywiście jest błogosławiona i że „amerykański sen” może spełnić się każdemu. Przepłakałam 1/4 tego filmu. Jest dobry, jest wzruszający, mądry i ciepły. Nie zaskakuje, to prawda. Miejscami popada w patos i przesadę, ale w swojej kategorii absolutnie zachwyca. Warto dać mu szansę – dla tych emocji, wzruszeń i pięknych momentów. I dla tej różnobarwnej kultury – i nie mówię tu o kulturze sportowej – którą warto poznać bliżej. Moja ocena: 10/10
Skutecznie mnie zachęciłaś do obejrzenia tego filmu. I nie ważne, że to film sportowy. Najważniejsze, że są emocje, że jest to mądra i ciepła historia. Poza tym jest Kevin Costner, którego bardzo cenię jako aktora.
Ja jakoś nigdy wielką Costnera nie byłam, ale jest tutaj świetny – taki normalny 🙂
Ciekawa propozycja 🙂
To prawda! Polecam 🙂