Jakim byłam dzieckiem?
Dzień dziecka to idealna pora na to, by trochę się na blogu wyluzować i poruszyć temat łatwy, lekki i przyjemny. Oddaję się zatem wspomnieniom na swój własny temat i zapraszam do sentymentalnej wycieczki w przeszłość, pod hasłem: „jakim dzieckiem byłam”. Może po lekturze podzielicie się swoimi opowieściami?
A teraz jestem mamą… Dzieciństwo uleciało tak błyskawicznie i teraz może być już tylko wspomnieniem. Mam nadzieję, że moja Zońka za kilkanaście-kilkadziesiąt lat będzie mogła z podobnym sentymentem i uśmiechem błąkającym się po twarzy wspominać swoje dziecięce lata. Bardzo żałuję, że świat zmienił się aż tak bardzo, bo każdemu życzyłabym wychowywania się w barwnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy dzieciaki spędzały 2/3 doby na podwórku – bez laptopów, tabletów, ajfonów i innych cudów, które tak bardzo je teraz absorbują. Mogę chcieć wychowywać dziecko bez współczesnych bajerów, ale wiem, że to się nie uda – tak jak ja byłam dzieckiem swoich czasów, tak i Zońka będzie dopasowana do miejsca i czasu, w którym przyjdzie jej dorastać. Mam tylko nadzieję, że odziedziczy po mnie choć odrobinę ciekawości świata i chęci nieustannego poszerzania wiedzy, a po tacie niebywałe umiejętności rysunkowe. To takie fajne móc chłonąć wszystko, co oferuje nam świat… Jeżeli chcecie więcej sentymentalnych wycieczek w przeszłość, przypominam o bardzo dawnym rankingu: Top 10: ulubione symbole dzieciństwa i przygotowanej przeze mnie playliście Best of ’90 – najlepsze piosenki lat dziewięćdziesiątych. Teraz Wasza kolej! Jakimi byliście dzieciakami?
]]>- Mały geniusz – nie miałam skończonych czterech lat, gdy nauczyłam się płynnie czytać, grać w szachy i rozwiązywać zadania matematyczne. Zamiast godzinami oglądać bajki, wolałam odpalać na Commodore gry edukacyjne, czytać encyklopedie i słowniki, „bawić się” mikroskopem itd.
- Wojownik – regularnie tłukłam się z bratem, raz nawet odgryzłam mu kawałek skóry z przedramienia. Podobno wszczynałam również awantury o to, kto jest panią piaskownicy. Oczywiście miałam nią być ja, a nie jakieś małolaty.
- Łobuz – wspinanie się na drzewa i płoty, wkradanie na działki i pola budowy, podkradanie gum w sklepach, straszenie dzieci satanistami i „diabłem z czarnej limuzyny” – mhm, tak, to wszystko ja.
- Poszukiwacz przygód – organizowanie zabaw w podchody, przeszukiwanie „niezbadanych” terenów, budowanie szałasów, poszukiwanie zwierzątek, którym można nieść pomoc – wymyślałam tego całe mnóstwo, o nudzie nie mogło być wtedy mowy.
- Kaczkofan – od gazety „Kaczor Donald” byłam wręcz uzależniona. Kiedy wyjechałam na wakacje w kioskach pojawił się numer z mapą układu słonecznego i rodzice zapomnieli go dla mnie kupić. To, że do dziś pamiętam szczegóły tego okrutnego zdarzenia niech będzie dowodem na to, jak bardzo Donald był dla mnie ważny.
- Człowiek z misją – w którymś momencie swego dziecięcego życia nabrałam przekonania, że dorośli potrzebują przygody i radości. Wtedy też zaczęłam tworzyć mapy osiedla z oznaczonymi na nich miejscami, w których ukrywałam małe skarby. Te mapy podrzucałam ludziom na balkony i do skrzynek na listy, licząc, że ochoczo wyruszą na poszukiwania skarbów.
- Tancereczka – moje wywijanie w rytm przedstawionej poniżej piosenki stało się w rodzinie już legendarne:
A poza tym to z miłości do tańca nie wyrosłam nigdy – na szkolnych i kolonijnych dyskotekach zawsze robiłam megashow! - Przedsiębiorcza bestia – już w podstawówce dorabiałam sobie handlem perfumami własnej roboty (woda, trawa, płatki roślin, odrobina maminych perfum i takie tam) albo wydawaną przez siebie gazetką. Kasę trzeba było trzepać od małego, a co!
- Zbieracz – jak większość wychowanych w cudownych latach dziewięćdziesiątych zbierałam, co się dało: karteczki z notesików i karteczki do segregatorów, naklejki z lizaków, historyjki z gum, karty telefoniczne, bilety i wiele innych cudów.
- Marzycielka – na przestrzeni lat wymarzyłam dla siebie różne zawody: projektantka mody, archeolog, botanik, piłkarka, nauczycielka polskiego, dziennikarka – coś tam z tego w głowie zostało, skoro skończyłam polonistykę i robię to, co robię.
- Ściemniacz – miałyśmy z przyjaciółką dość dziwne zajęcie. Notowałyśmy w kalendarzach mnóstwo aktywności fizycznych w stylu zawodów jeździeckich, turniejów piłkarskich/siatkarskich/tenisowych itd., po czym opowiadałyśmy o nich na głos w tłumie ludzi. Tak, jakby ktokolwiek miał uwierzyć w prawdziwość dialogu: „Karolino, musimy się dziś spakować, coby jutro o 10 być na korcie tenisowym, o 15 na turnieju siatkówki, a wieczorem zaliczyć ten zaległy trening karate”, „Masz rację Klaudyno, szczególnie, że w środę o 12 czeka nas nasz wielki wyścig kolarski, a o 16 zajęcia z szermierki”. Hihi, haha!
- Kibic – miłość do sportu jest u nas rodzinna, zatem kibicowaniem trudniłam się od małego. Mieszkanie w sąsiedztwie stadionu żużlowego pozwalało na ciągłe bywanie na treningach i meczach. Niesamowite, ale do dziś pamiętam, jak zachowywałam się na stadionie i jak silne emocje już wtedy to u mnie wywoływało.
- „Pływak” – do dziś nie mam pojęcia, dlaczego weszłam do gigantycznej kałuży i pływałam w niej, m.in. by podawać ludziom rzucane przez nich puszki… /w tym momencie zaśmiewam się i przybieram pozę 'facepalm’/
A teraz jestem mamą… Dzieciństwo uleciało tak błyskawicznie i teraz może być już tylko wspomnieniem. Mam nadzieję, że moja Zońka za kilkanaście-kilkadziesiąt lat będzie mogła z podobnym sentymentem i uśmiechem błąkającym się po twarzy wspominać swoje dziecięce lata. Bardzo żałuję, że świat zmienił się aż tak bardzo, bo każdemu życzyłabym wychowywania się w barwnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy dzieciaki spędzały 2/3 doby na podwórku – bez laptopów, tabletów, ajfonów i innych cudów, które tak bardzo je teraz absorbują. Mogę chcieć wychowywać dziecko bez współczesnych bajerów, ale wiem, że to się nie uda – tak jak ja byłam dzieckiem swoich czasów, tak i Zońka będzie dopasowana do miejsca i czasu, w którym przyjdzie jej dorastać. Mam tylko nadzieję, że odziedziczy po mnie choć odrobinę ciekawości świata i chęci nieustannego poszerzania wiedzy, a po tacie niebywałe umiejętności rysunkowe. To takie fajne móc chłonąć wszystko, co oferuje nam świat… Jeżeli chcecie więcej sentymentalnych wycieczek w przeszłość, przypominam o bardzo dawnym rankingu: Top 10: ulubione symbole dzieciństwa i przygotowanej przeze mnie playliście Best of ’90 – najlepsze piosenki lat dziewięćdziesiątych. Teraz Wasza kolej! Jakimi byliście dzieciakami?
Bardzo pomysłowy post! 🙂
Jakim ja byłam dzieckiem? Prawdę powiedziawszy nadal nim jestem, bo mam dopiero szesnaście lat. Jednak już, bym mogła powiedzieć, co robiłam te siedem lub dziesięć lat temu 🙂
Na pewno byłam wielką marzycielką, naprawdę ogromną i pozostało mi to do dziś. Potrafiłam wyłączyć się na świat i żyć w świecie stworzonym w głowie. Ta umiejętność również pozostała, teraz gdy czytam umiem się wyłączyć, by w spokoju poczytać. Nie straszny mi hałas i chaos 😉
Na pewno byłam pisarką od urodzenia, jestem tego pewna, bo pisałam mnóstwo rzeczy. Nie ważne, czy pisałam dobrze czy z błędami. Zawsze miałam miliardy historii do opowiedzenia ludziom.
Z tego, co mi wszyscy mówią to jestem bystra, jednak tego nie jestem taka pewna.
Z pewnością czytanie książek mam we krwi, bo uwielbiałam zaczytywać się w książkach.
Zdecydowanie zawsze rozśmieszałam innych, czy to żartami, czy swoim głupkowatym zachowaniem.
Żywa również byłam, cały czas rower, ganianie się z rodzeństwem, czy też walki z nimi – podobnie jak ty.
Miło sobie przypomnieć jakim dzieckiem się było (nawet jeśli nadal się nim jest).
Naprawdę świetny post! 🙂
O, ileż fajnych wspomnień 🙂 Widzę, że pisarstwo, żywotność i rozśmieszanie innych mocno nas łączy.
Zazdroszczę Ci trochę tych szesnastu lat. Niby wolę dorosłą wersję siebie, ale czasem aż chciałoby się cofnąć trochę w czasie.
Ale z ciebie gagatek był… 😀
Diabeł z czarnej limuzyny? 🙂
Sprzedawałaś perfumy? To dobrze, ze nikt z dorosłych tego nie odkrył…
U mnie kolega na początku podstawówki sprzedawał śliczne książeczki z domu – niemalże za darmo, a że ja uwielbiałam książki od zawsze, to wszystkie od niego kupiłam. Dowiedzieli się o tym nauczyciele i rodzice. Wylądowaliśmy z rodzicami u dyrektorki i mieliśmy straszne nieprzyjemności. Ale była jazda…
Do dziś pamiętam ten mój wstyd. Byłam czerwona jak burak!
😀
Ale tak ogólnie, to byłam na początku normalna, spokojniejsza, tak do 7 klasy SP. Później byłam wichurą, bardzo przebojową i fajną dziewczyną, no i tak mi zostało. Chociaż teraz jestem już bardziej… stonowana :).
Z siostrą (o 2 lata starszą i niestety ode mnie silniejszą) ciągle się tłukłyśmy. Miałyśmy wspólny pokój i spałyśmy razem na wersalce, na waleta. Raz, w nocy podczas snu, tak mnie kopnęła w nos, że potem przez kolejne 6 lat miałam krwotoki z nosa :D. Ach, rodzina… bezcenne.
Ależ Cię urządziła! 🙂
Swoją drogą, nie dziwię się, że uległaś tym książeczkom. Kolega miał niezłe pomysły, nie ma co!
Jakbym o sobie czytała, czytać nauczyłam się przed trzecimi urodzinami, parę miesięcy później nauczyłam się pisać i bardzo, ale to bardzo nudziłam się w przedszkolu i zerówce.
Szachy to też i moje dzieciństwo, dużo starszy brat nauczył mnie grać jak miałam niecałe pięć lat.
Dodałabym do zestawienia jeszcze małą artystkę, bo zawsze interesowałam się sztuką, lubiłam rysować, rzeźbić i malować, zostało mi to do dziś, tylko czasu brak.
Dekadę temu, w pięknych, licealnych czasach, gdzie wszystko było jeszcze całkiem proste marzyło mi się, że mając lat dwadzieścia-parę będę zarabiać na życie malowaniem obrazów w Paryżu, a miniaturowe, "ciasne ale własne" mieszkanko na poddaszu starej kamienicy gdzieś na Montmartre będę dzielić z jakimś równie rozmarzonym młodym człowiekiem, nieziemsko przystojnym, oczywiście, który rozumiałby moją artystyczną duszę 😀
Nic nie wyszło ani z pięknego Paryża, który nie był ani odrobinę taki, jakim zapamiętałam go z dzieciństwa, ani z rozmarzonego przystojniaka, bo ten, z którym jestem od kilku lat jest z tych twardo stąpających po ziemi i do artysty mu bardzo daleko, ani z malowania, ani z pisania, bo mój zapał jest często słomiany, ale gdzieś po drodze zakochałam się w kinie.
Właśnie gdzieś w liceum na zabój zakochałam się w starych filmach i nowszych, niezależnych produkcjach, od tamtej pory pochłaniam filmy w ilościach hurtowych i z odrobiną wstydu przyznaję, że owszem, kocham książki i staram się czytać sporo, ale jednak bardziej kocham kino.
Nie ma wstydu! Miłość do kina rozumiem całkowicie, sama czasem wybieram film ponad książkę i nie widzę w tym niczego złego 🙂
Co do umiejętności artystycznych – ja akurat miałam ich niewiele. Aż żal, że Twe marzenia się nie spełniły, taka piękna to wizja była…
Człowiek z misją mnie rozczulił 😀
Haha, cóż zrobić :)))
Hej, nominowałam Cię właśnie do pewnego tagu, który znajduje się na moim blogu. Przeczytaj o co chodzi i liczę na to, że na niego odpowiesz 🙂 Pozdrawiam :*
http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
Dzięki 🙂 Chociaż to raczej nie moje klimaty.
Człowiek z misją jest rozbrajający. 😀
Ja byłam zdecydowanie grzeczniejsza, ale niemal równie kreatywna i ciekawa świata. I też lubiłam tańczyć (co nie znaczy, że umiałam :D). Nie chciałabym się wychowywać w innych czasach.
Sugerujesz, że byłam niegrzeczna? 😛
Po dwóch latach Twój wpis nadal mnie bawi. 😛
Haha, dzięki! :)))
Ja na każdym przyjęciu śpiewałam, brałam mój dziecięcy mikrofon, stawałam na kanapie i się darłam wniebogłosy, głownie hity typu: "Puszek, okruszek". Poza tym wierzyłam, że jak śpiewam, to wychodzi słońce 😛
Och, jaka to piękna myśl z tym słońcem :))
Byłaś uroczym dzieckiem 🙂 U mnie zgadza się łobuz,człowiek z misją,tancereczka i kibic 😉
Super, to duże podobieństwo! 😀
Myślisz, że ludzie te nasze mapy znajdowali? Chciałabym wierzyć, że ktoś kiedyś ruszył po skarb…
Może ktoś tam znalazł ;DD Chociaż nie wiem,czy ktoś ucieszyłby się z takich skarbów po intensywnych poszukiwaniach ;3 😉
Hehe, słodki dzieciaczek z Ciebie z iskierką w oku 😀
Ja jako najmłodsza (5 lat) dostałam własną kartę w bibliotece, bo uwielbiałam czytać od zawsze 🙂
Lubiłam też rysować, ale zaprzepaściłam talent, niestety.
I też miałam smykałkę do interesów – kiedyś na wsi były takie worki nylonowe (czy coś w ten deseń) splecione z takich pasków/nitek, a ja w mieście w szkole sprzedawałam właśnie te nitki twierdząc, że to specjalne materiały do robienia bransoletek 😀 O dziwo dzieciaki to kupowały 😀
No i oczywiście szał zbieractwa 😀
Kiedyś miałam mnóstwo pomysłów, wierzyłam w swoje ideały, ale życie to wszystko zweryfikowało niestety. Póki co przygniata mnie szara i ponura rzeczywistość.
Warto pielęgnować w sobie dziecko i nie dać się tej szarej rzeczywistości 🙂
Niezły miałaś pomysł z tymi workami, podziwiam i przyklaskuję 😀
Wojownik, łobuz, poszukiwacz przygód, zbieracz, marzycielka… cóż, chyba połowa dzieciaków tak ma, ale czuję się podobnie wyjątkowa jak Ty 😀 No i tylko tego kibica mi żal, bo zostałam nim chyba z Małyszomanią (czyli w sumie jeszcze w podstawówce), ale na dobre dopiero, gdy na studia trafiłam do Olsztyna, a tam na pierwsze mecze siatkówki ligowej na żywo.