KKD #18: Czytam, więc jestem… lepsza od Ciebie!
Trochę jesteśmy przemądrzali – my, ci którzy z upodobaniem oddajemy się czytaniu książek. Ileż to już razy trafiałam na słowa: „ci co nie czytają, są ciemni”, „czytanie rozwija umiejętności językowe i poszerza słownictwo” (guzik prawda, jak widać po niektórych blogerach), „dlaczego ludzie nie znajdą nawet chwili, żeby codziennie poczytać?”. Bo im się nie chce? Bo mają inne zainteresowania? Bo wolą w tym czasie odpoczywać/oglądać filmy/robić na drutach/prasować etc? Trochę mnie już to książkowe zarozumialstwo mierzi, bo choć uważam, że człowiek, który nie ma kontaktu z literaturą rzeczywiście wiele traci, to jednak nie głoszę haseł, że „jedyną słuszną” formą spędzania wolnego czasu jest gapienie się w litery.
Męczące jest to całe „nawracanie” nieczytających. Skoro ktoś twierdzi, że nie ma czasu na książki, choć po pięć godzin na dobę klika w głupawe gierki na fejsbuku, to znaczy, że tego czasu znaleźć nie chce. I niech sobie tak żyje, jego sprawa.
Bardziej boli mnie widok ludzi bez żadnych zainteresowań. Spotykam wiele osób, dla których jedynym tematem do rozmów są… inni ludzie. Co kto na siebie włożył, co kto zrobił, co kto inny powiedział. Jałowość życia części moich znajomych jest tak przytłaczająca, że aż razi. Książka? Ostatni raz w szkole (choć też nie zawsze). Film? Czasem to, co puszczą na TVN. Serial? Może jakaś telenowela, ewentualnie Trudne sprawy i inne wspaniałe życióweczki. Hobby? No jasne – kosmetyki (tj. zrobienie makijażu przed wyjściem do sklepu), fotografia (tj. strzelanie sobie półnagich samoje*ek na Instagrama), imprezy. Nie chcę tego poddawać ocenie, bo nie mam prawa twierdzić, że zaszywanie się w domu z książką jest lepsze od wyginania przed aparatem we własnej komórce, ale chciałabym, żeby takie osoby kiedykolwiek opowiedziały, co wartościowego oferują te ich zainteresowania. Bo ja mogłabym całą litanię wygłosić na temat tego, ileż wspaniałego może człowiek wynieść z obcowania z kulturą i sztuką.
Sprawa wygląda więc tak – nie uważam, abym była lepsza/mądrzejsza/bardziej światła od tych, którzy z literaturą kontaktu nie mają, ale jednocześnie twierdzę, że osoby takie naprawdę wiele tracą. I póki te braki nadrabiają w interesujący sposób, tj. oddają się jakiejś pasji bez reszty – to myślę, że jest to w porządku. Blogosfera udowadnia, że ze wszystkiego można zrobić interesujące hobby. Dawniej nie pokusiłabym się o wniosek, że miłość do ubrań czy kosmetyków jest czymś specjalnie pasjonującym, tymczasem wciąż znajduję blogi osób, które z taką pasją wprowadzają do tych nieznanych dla mnie (a przez wielu wykpiwanych) światów, że nigdy nie zdecydowałabym się na spojrzenie na taką osobę z góry, tylko dlatego, że ja siedzę w książkach, a ona w tuszach do rzęs.
Uciekłam od głównego tematu nieco, więc traktowałabym ten wpis po prostu jako luźne rozważania osoby rozżalonej sytuacją wokół. Ostatnio tyle dziwactw mnie zdumiewa – czytający, którzy obrażają nieczytających, ludzie teoretycznie wykształceni, którzy nie mają najmniejszego kontaktu z kulturą (chyba że weźmiemy pod uwagę obcowanie z hitami aktualnie granymi w dyskotekach), dorośli, którzy wyśmiewają swoje czytające dzieci itd. itd. Chciałabym, żeby coś się zmieniło. Może pora zmienić otoczenie? Może pora rzucić Internet? Na tę chwilę marzyłoby mi się jedno – spakować męża, psa i książki, i zaszyć się gdzieś tam:
Źródło: flickr/c@rljones |
…tyle tylko, że to nic nie da.
Mnie praktycznie każda pasja inspiruje. Nawet jeśli nie ma ona wiele wspólnego z moimi zainteresowaniami, to sposób jej realizowania mnie mocno interesuje. Poza tym pasje charakteryzują człowieka, tacy ludzie nie wtapiają się w masę, łatwiej o takich pamiętać. A jak to się przejawia? Sytuacja z życia wzięta, widzisz fajną koszulkę z rewelacyjnym nadrukiem lokomotywy, zaraz ci się nasuwa skojarzenie ze znajomym, który ma na tym punkcie niemałego bzika. Albo kupujesz mu ją bez okazji, z czystej sympatii i pamięci o nim, albo zapamiętujesz gadżet i czekasz np. na jego urodziny. I właśnie przeszłam do kolejnego pozytywu z posiadania pasji: łatwiej kupuje się takiej osobie prezent.
Łatwiej nawiązuje się z nią kontakt… I powiedziałabym, że życie z taką osobą jest łatwiejsze, ale po przemyśleniu stwierdziłam, że z nie każdą pasją dałabym radę "współżyć". 😉
Całkowicie się pod tym podpisuję – szczególnie to inspirowanie się cudzymi pasjami bardzo do mnie pasuje. Ludzie mają wiele do zaoferowania i w każdym hobby kryje się potencjał – trzeba tylko chcieć w tym świecie znaleźć coś dla siebie…
Zgadzam się z Tobą w kwestii zainteresowań – jesli ktoś lubi szydełkować, niech szydełkuje, niech rozwija swoje pasje, niech robi to, co kocha, dlaczego nie?
Co do samego czytania książek, nie zaprzeczam, jest to świetne zajęcie czasu, bardzo rozwijające. Jednak zauważyłam, że wielu tzw. książkoholików przekłada ilość czytania książek nad ich jakość. Nieważne, że sa to książki warte tyle co gry na facebooku, ważne że przeczytałem ich …dziesiąt w ciągu roku.
A poniższy obrazek najlepiej wyraża moje podejście do świata po przeczytaniu mądrych książek 😉
http://images2.bibsy.pl/jl7gWHUH/czytanie-ksiazek-przesyconych-wiedza.png
Coś w tym jest. Można przeczytać w roku 300 marnych romansów i wynieść z tego mniej niż osoba, która przeczytała dziesięć arcydzieł, bo nie ilość powinna mieć znaczenie, a to, na ile wartościową literaturę czytamy. O tym czytaniu "mniej a lepiej" dyskutowaliśmy nawet w poprzednim KKD – Czy coś się zmieni w książkowej blogosferze? (zachęcam do lektury).
Zgadzam się z Samarą w pewnym sensie. Czytanie nie zawsze wpływa na rozwijanie… no, w sumie czegokolwiek. Mam ciocię, ciocia czyta dużo, chodzi do biblioteki często i wraca z naręczami romansideł. Każdy z nich oparty na tym samym schemacie, właściwie podmieniane są tylko imiona i minimalnie zmienia się fabuła. Taka książka w mojej opinii nie różni się niczym od "Trudnych spraw" w telewizji, może tylko tym, że zajmuje trochę więcej czasu. Oczywiście to fajnie, że ciocia czyta, ale prawdę mówiąc daje jej to głównie rozrywkę. Dlatego daleko mi do generalizowania, że "czytający książki są lepsi w jakikolwiek sposób od nieczytających".
Inna sprawa, kiedyś (parę lat temu) nie mogłam sobie wyobrazić, co robią ci wszyscy ludzie, którzy nie czytają książek w systemie ciągłym. Miałam od zawsze mnóstwo różnych zainteresowań i pasji, uwielbiam uczyć mojego psa nowych rzeczy, uwielbiam malować i dłubać z masą solną, okresowo znajdowałam sobie też inne zajęcia, ale mimo to pochłaniałam książki jedna po drugiej, kończyłam opasłą powieść i krzyczałam, że nie mam co czytać, a przez te kilka dni, kiedy jeszcze nie zdążyłam kupić kolejnej, chodziłam w kółko i nie wiedziałam, co właściwie z sobą zrobić. Przyszłam gdzieś za wcześnie i nie mam co poczytać w przerwie? Horror! …Ale dzisiaj trochę się pozmieniało i od trzech dni nie umiem zmusić się, żeby przeczytać cokolwiek. Trzy dni temu przeczytałam dwie strony książki, którą męczę od kilku miesięcy i po prostu nie umiem jej skończyć. Nie umiem żadnej skończyć. Dopadł mnie kryzys czytelniczy i chętniej sięgam po inne formy, oglądam dobre seriale, szukam nowej muzyki. I tak od paru miesięcy. Mimo to nie czuję się gorsza, nie mam poczucia, że spada poziom mojej inteligencji czy przestałam umieć się wysławiać. Nie mogłam zrozumieć moich rodziców, którzy woleli wieczorem gapić się w jakiś film niż poczytać, a teraz ich doskonale rozumiem, bo mi też się nie chce. Nie chce mi się sztuki, arcydzieł, mądrych rzeczy. Nie wszystkim i nie zawsze musi się chcieć. Mogą robić inne rzeczy. Mogą sami dochodzić do różnych wniosków (kolejna sprawa, czy jeśli ktoś czyta za dużo książek, to nie jest przypadkiem tak, że trochę oducza się myśleć "na własny mózg", bo cały czas ktoś mu podaje różne fakty już gotowe, na papierze, wystarczy przeczytać i zakodować?). Mam cholernie inteligentnego kolegę, który raz powiedział mi, że nie lubi czytać. Wtedy trochę mi pękło serce ;), ale dziś myślę "okej, nie to nie". Choć, oczywiście, wierzę, że jeśli ktoś nie lubi czytać, to być może po prostu nie trafił na książkę, która zawładnie jego życiem. Ale ja też nie mam ochoty oglądać zbyt głębokich filmów, bo teraz nie chcę tego typu uczuć. I tyle. I to jest okej.
Ja wciąż się zastanawiam, co robią ci, którzy nie mają żadnych konkretnych zainteresowań i jak w ogóle nie szkoda im marnować życia na taką jałowość. Ot, taki mój brat – gdyby go zapytać, co robił cały dzień, nie będzie w stanie odpowiedzieć, bo po prostu nie robi nic sensownego – tu się snuje, tam coś zje, tam obejrzy i nic poza tym. Tak żyje wielu ludzi, których znam i jest to bardzo przykre, bo wystarczyłoby znaleźć jakąś pasję i choć godzinę dziennie jej poświęcić – przynajmniej miałby taki człowiek o czym mówić i czym się ekscytować…
Zgadzam się też z tym, że można czytać wiele, a i tak niewiele z tego mieć. Tony bzdurnych książek może i dostarczają rozrywki, ale niczego poza tym. Z drugiej strony – czy zawsze musi chodzić o coś więcej niż rozrywkę? 🙂
No i teraz muszę wyznać, że czytanie to dla mnie głównie rozrywka. Prawdopodobnie brzmi to skandalicznie i powinnam w te pędy (w ramach pokuty) pójść i zamknąć swojego bloga na wieki. Ale pewnie tego nie zrobię, bo prowadzenie go też jest dla mnie jakąś formą rozrywki. I mieszam tam sobie fantastykę młodzieżową z klasyką, pisząc na ten temat takie akurat bzdury, jakie mi akurat przyjdą do głowy. A czasem nawet popełnię tekst moralizatorski w stylu "czytajcie chociaż trochę", bo naprawdę uważam, że dzięki czytaniu człowiek zyskuje. Co nie znaczy, że czuję się lepsza od osób nieczytających. Jedna z moich najlepszych koleżanek nie czyta książek. W ogóle. W swoim życiu zaliczyła jedynie Harry'ego Pottera i parę lektur. Nie znam drugiej tak ogarniętej, zabieganej, ciekawej dziewczyny. Jak ją widzę to mam wrażenie, że powinnam wejść pod stół i nigdy stamtąd nie wychodzić, bo nie ma po co. Jej książki nie są potrzebne. Ale bądźmy szczerzy – ile jest takich osób? 🙂
Dokładnie – ile? Ja takich w swoim otoczeniu nie mam, a przynajmniej nikt taki nie przychodzi mi teraz do głowy. Ale to właściwie nic nie znaczy, bo ani literatura nie dodaje inteligencji, ani brak kontaktu z nią człowiekowi rozumu nie odbiera…
A czytanie dla rozrywki i przyjemności, to przecież nic złego 🙂
Zauważyłyście ostatnio paranoję, jaką jest wojenka między czytającymi "normalnie" a "e-czytelnikami"?
Zamiast tego, co się czyta, wśród ludzi zaczyna się dyskusja o tym "jak" jest czytać lepiej…
Albo "ile". Niestety, trochę smutno się dzieje teraz wśród książkoholików. Żadnych debat o samej literaturze, za to dużo pitolenia naokoło…
O, pisałam o tym posta parę miesięcy temu. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, Klaudyna, jeżeli na koniec tego komentarza dam link do niego?
A teraz do rzeczy. Mnie nie boli to, że ludzie nie czytają. Bo tak naprawdę z książkami jest tak jak z bieganiem, szydełkowaniem, pływaniem, rysowaniem. Po prostu: my uwielbiamy w czasie wolnym siedzieć i chłonąć świat wykreowany przez autora, a ktoś inny woli inne rzeczy porobić, i nie ma w tym nic złego, absolutnie.
Natomiast bardzo mnie boli stosunek wielu czytelników do nie-czytelników. To wywyższanie się, patrzenie z góry, nie raz wyzywanie. No ludzie, z jakiej to racji? Pomyślałby kto, że jak się czyta, to się powinno myśleć i trochę tolerancji posiadać…
Jasne, że jestem za tym, żeby ludzi zachęcać do czytania, bo uważam, że naprawdę gatunków jest tyle, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie, ale to tyle. Zachęcajmy, nie zmuszajmy. Zachęcajmy, a nie sprawiajmy, by ktoś przez nasze zachowanie będzie czuł się gorszy tylko dlatego, że ma inną pasję.
Więcej napisałam w poście, link do niego: http://internetowa-biblioteczka.blogspot.com/2013/08/kolumna-dyskusyjna-czytam-czy-to-czyni.html
Dokładnie tak – można zachęcać, jeśli ktoś tego chce, ale nachalne wciskanie ludziom książek jest dosyć żenujące. Czasem mam wrażenie, że niektórzy wręcz jakąś krucjatę przeciw nieczytającym prowadzą i samych siebie stawiają na śmiesznym piedestale, myśląc, że to czytanie [czasem byle czego] czyni z nich lepszych…
Dziękuję za linka, chętnie przeczytam!
Coś w tym jest, że ci "czytający" często mają się za lepszych i bardziej światłych, a – jak słusznie zauważyłaś – rzadko tak bywa. Hurtowe czytanie romansów czy lekkich kryminałów daje marną szansę na poszerzenie horyzontów czy wzbogacenie słownictwa. Dla mnie książki to przede wszystkim rodzaj hobby i patrząc na komentarze powyżej nie jestem w tym odosobniona. Mam znajomego, który czyta rzadziej niż sporadycznie, a jeżeli już po coś sięga, są to horrory czy niezbyt ambitne powieści sensacyjne, ale ma za to inne pasje, w których się spełnia i o których potrafi rozmawiać godzinami. I właśnie o to chodzi – żeby każdy robił to, co sprawia mu przyjemność i nie patrzył na to, czy inni oceniają go przez pryzmat zainteresowań. I to by było na tyle 🙂
Dokładnie tak! Przy czym chciałabym, aby każdy umiał odnaleźć w sobie pasję, bo tego mi u ludzi brakuje. Blogerzy przywracają wiarę w człowieka 🙂
Mojej koleżanki mama wyśmiewa się z książek, które ona czyta, uważa są są głupie i tylko traci czas, prawda, że nie zawsze są one jakieś wybitne, ale ja twierdzę, że żadnej książki nie powinno się skreślać, każda ma w sobie coś wartościowego, może przekazanego w zły sposób, ale zawsze można się tego czegoś doszukać:D Sama mam koleżankę, której za nic nie mogłam namówić do czytania, po prostu jej to nie kręci i nie uważam jej przez to za głupią, za to jestem dumna, że potrafiłam z dwóch upartych koleżanek zrobić książkoholiczki, a jedna z nich czyta teraz więcej niż ja, choć początkowo bardzo się przed tym wzbraniała:D pracuje też teraz nad jednym kolegom i prowadzę bloga, który ma zachęcać ludzi do czytania:D Nasze hobby jest bardzo wartościowe i wnosi dużo dobrego do naszego życia, więc warto do tego zachęcać, ale masz rację, nie zmuszać na siłę:D
A ja nie zgodzę się, że każda książka ma w sobie coś wartościowego. 😉
Fakt, nawet pod wpływem taniego romansidła ktoś może zmienić coś w swoim życiu, ale nie świadczy to o wartości książki, tylko o człowieku, który ją przeczytał.
To prawda. Tzn. z jednej strony uważam, że lepiej czytać cokolwiek niż wcale, ale z drugiej – nie każdego nazwałabym w takim wypadku "oczytanym", bo to co czytamy ma podstawowe znaczenie…
Lepiej czytać cokolwiek? Hmm. Jeśli ktoś faktycznie nie robi nic twórczego cały dzień, ot, skacze po kanałach w tv lub siedzi na facebooku, to ok. Ale jeśli ktoś ma pasję, to nie ma powodu, by czytał mało ambitne książki. Bo jeśli nie sprawia mu to przyjemności, ani nie wnosi to nic do jego życia, to po co? 🙂
Zgadzam się w kwestii "oczytania". 🙂
Właśnie o to mi chodzi – czasem niektórzy krytykowani są za to, że czytają słabe książki, same romanse albo literaturę niskich lotów, a tymczasem ja uważam, że liczy się to, że w ogóle czytają. Oczywiście – czytanie dla samego zabicia czasu, zamiast znalezienia sobie jakiegoś konkretnego hobby też nie jest niczym specjalnie mądrym… Ale lepszy rydz niż nic 😉
Jeśli takie osoby znajdują w tym przyjemność i się relaksują, to czemu nie. 😉
To też zależy co zakwalifikujemy do literatury niskich lotów. Dla wielu np. fantasy czy sf to jedna wielka bzdura, a przecież każdy, kto jest trochę obeznany z tym gatunkiem spokojnie jest w stanie wymienić zarówno książki podpadające pod kicz, jak i dzieła niczym nie ustępujące tzw.literaturze pięknej. Jestem przekonana, że podobnie jest z każdym gatunkiem, romansu nie wyłączając. Jako fanka popkultury uważam, że książka powinna być przede wszystkim źródłem rozrywki, a dopiero potem źródłem wiedzy o świecie, moralności etc. Zresztą dobry autor wyciągnie nawet z motywu zombie coś wartościowego, choć raczej krytycy nie okrzykną jego dzieła ambitnym czy klasyką literatury.
Kiedyś przeprowadziłam podobną dyskusję na swoim blogu: "Czytanie najbardziej wartościową formą spędzania wolnego czasu?" Nie zgodzę się, jeśli ktoś powie, że miłośnicy książek są w czymś lepsi lub mądrzejsi od innych osób. Mojej siostry nawet oferta płacenia jej za przeczytanie książki nie przekonała. 😀 A za to świetnie gra na gitarze i pianinie. I śpiewa. Mój chłopak lubi książki, ale woli gry. Sięgając po beletrystykę nie stajemy się mądrzejsi od innych w niczym – nawet od ludzi oglądających "Trudne sprawy". Bo może taka osoba świetnie gotuje? Albo jest cudowną mamą?
Mam przyjaciela, który nie lubi czytać, a fantastycznie zajmuje się końmi. Inna znajoma – robi świetne zdjęcia.
Moim zdaniem poniższy filmik genialnie – i kontrowersyjnie – podsumowuje tę dyskusję. Z autorem zgadzam się całkowicie, a przy okazji bardzo mnie bawi. 😀
http://www.youtube.com/watch?v=QwwWMXokm4Q
To jest właśnie to, o czym mówię – wystarczy, że człowiek ma pasję [konie, malowanie, śpiewanie, gotowanie], a już jego życie jest bogatsze. Nie do wszystkiego potrzebne są książki 🙂
Dokładnie. Fakt, że nie przestaje mnie zdumiewać jałowość życia ludzi bez jakiejkolwiek pasji. Ale książki nie są jedyną formą spędzania czasu, jedynym zainteresowaniem.
Przyczepię się do słówek: "Sięgając po beletrystykę nie stajemy się mądrzejsi od innych w niczym – nawet od ludzi oglądających "Trudne sprawy". Bo może taka osoba świetnie gotuje? Albo jest cudowną mamą?" – mądrość to nie to samo, co umiejętność robienia czegoś np. gotowania. Można być świetnym kucharzem, ale głupim jak but. A głupota, cóż, ja wolę ludzi mądrych… a czytanie się jednak przyczynia do tego, że człowiek jest mądrzejszy.
Trochę jest prawdy w tym co piszesz – sama notorycznie podsuwam Narzeczonemu książki i zachęcam go do czytania, mimo że ma wiele innych zainteresowań i nie uważam, że czytając mało, jest "gorszy". Nie ukrywam z drugiej strony, że kiedy rozmawiam z ludźmi i mówię im, że czytam średnio jedną książkę tygodniowo, to większość z nich jest pozytywnie zaskoczona i zazwyczaj mówi mi wprost, że to super, ze mnie podziwiają itp. Jest to przyjemne, ale wydaje mi się, że każda pasja (bo tym jest dla mnie czytanie / prowadzenie bloga) jest godna uwagi i nie można umniejszać innych niż literatura… Tyle ode mnie. 😉
Dziwi mnie to "podziwianie" czytaczy – sama często się z tym spotykam. Bo z reguły słyszę to od osób, które nigdy nie czytają, a nagle zgłaszają wielki podziw. Skoro tak im to imponuje, niech też czasem po coś sięgną 🙂
Fakt, można komuś polecić dobrą książkę ale jeżeli nie zechce jej przeczytać – trudno. Każdy ma swoje życie i rozporządza czasem według swoich możliwości. Nie każdy studiuje sobie spokojnie, wyrabia się z terminami a do tego czyta, ogląda, zwiedza itd.
Jak mniemam, tekst inspirowany krążącym po fb artykułem 🙂 Przeczytałam go i najpierw się zgadzałam, że czytanie jest teraz na pokaz, że niektórzy "szpanują" tytułami (wyciąganie w autobusie dzieła z biblioteczki babci – już widzę, jak w dziesięć minut można się skupić i całkowicie poświęcić tekstowi napisanemu jakieś 100 lat przed naszymi urodzinami – oczywiście cała stylizacja ubioru jakby dobrana do tej maleńkiej książeczki) ale przecież nie wszyscy. Nie wszyscy wzdychają przy czytaniu a gdy ja się zaśmieję do książki to potem ze wstydem sprawdzam, czy ktoś to zauważył (ach ta Rudnicka). Po za tym, co robić gdy jedzie się np. pół godziny do pracy? Ile razy można się gapić na te same ulice?
Ludzie będą się zawsze czepiać, bo chodzi o sensację, podsycanie emocji i przyciąganie uwagi. A tak jest najłatwiej… Dlatego trzeba przecierpieć i wrócić spokojnie do lektury 🙂 W moim przypadku będą to notatki z ekonomiki… brrr! Okropne.
O! Nie widziałam artykułu w tym temacie, jak masz gdzieś pod ręką linka, to podrzuć, chętnie przeczytam 🙂
Temat ten ostatnio zgłębiałyśmy z użytkowniczkami pewnego forum i to mnie natchnęło do napisania posta, bo zawsze z dyskusji forumowych wyciągam co się da i przenoszę na grunt blogowy :))
Co do czytania w środkach lokomocji – też praktykuję i nigdy nie brałam tego za szpan, ale też jakoś specjalnie nie wymachuję okładką, żeby świat widział, co czytam. Z reguły książka grzecznie na kolanach się wyleguje 😉
http://foch.pl/foch/1,132368,15313685.html proszę 🙂
W sumie taki trochę o niczym ten artykuł. Bo ani tematu "lepszy-gorszy" nie rozwija, ani specjalnie o tych autobusowych czytaczach nie opowiada. Trochę chyba osoba chciała być ironiczna i błyskotliwa, ale średnio wyszło – ot, koloryzuje sobie rzeczywistość. Też widuję czytających i jakoś nikt książek z westchnieniem nie maca i nie zamyka co pięć sekund, rozglądając się wokół. Więcej – niektórzy tak się zaczytują, że swoje przystanki mijają. Żadna tam pokazówa, po prostu hobby/pasja/zabijanie czasu.
Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy czują się lepiej od innych, bo czytają. Może to jest trochę spowodowane tym, że czytam od zawsze i od zawsze otaczają mnie osoby, które nie czytają (moi rodzice, rodzeństwo) i to jest dla mnie normalne. Jeśli ktoś chce głosić na lewo i prawo, że jest oczytany i czuć się lepszym od innych, to mogę się przyczepić do tego, co czyta. W innym wypadku, nie zaglądam ludziom do biblioteczek. Ktoś lubi zaczytywać się w klasykach, ktoś rozpływa się przy romansach. Ktoś lubi ser żółty, ktoś woli biały. Dla mnie to tak wygląda. Jak ktoś czyta dla szpanu, to mi to nie przeszkadza. Sam sobie szkodzi, ja mogę z tym żyć 🙂
Śmieszą mnie czasem rzucane stwierdzenia, że ktoś nie ma czasu na czytanie, bo głupio mu przyznać, że nie chce mu się czytać. Przecież ja nikogo nie zjem za nieczytanie.
Chyba wychodzimy na jakichś nawiedzonych [my, czytający], bo też często ktoś mi mówi, że wstydzi się przyznać, że po prostu nie chce mu się lub nie lubi czytać. Tak, jakby ktoś miał go za to na stosie spalić. Ja też np. nie szydełkuję, więc dlatego szydełkujące koleżanki miałyby mnie oskalpować? 😉
Swego czasu Karriba przeprowadzała ze mną rozmowę i już wtedy pisałam że jakoś nieszczególnie podniecają mnie zatrważające statystyki na temat czytelnictwa. Znam niesamowicie inteligentne i ciekawe osoby, które przez calutki rok nie sięgną po książkę. Robią za to dużo innych, bardzo rozwijających rzeczy. Posunę się nawet dalej. Jestem zdania że dla części (zaznaczam części, proszę nie zabijać) książkomaniaków lektura to tak naprawdę ucieczka od rzeczywistości. Wydaje im się, że są o niebo lepsi od osób które godzinami sadzą marchweki na fb, jednak ich działanie w gruncie rzeczy jest dość podobne. Można by wreszcie zabrać się za siebie, częściej wychodzić z domu, zacząć uprawiać sport – jednym słowem zamiast narzekać na wagę, zadbać o zdrowie. Jednak o wiele wygodniej rozsiąść się z lekturą w fotelu. Zamiast narzekać na beznadziejną pracę można by wreszcie zacząć szukać nowej, może zrobić dodatkowy kurs ale … czytać jest przecież wygodniej. Śledzimy wzloty i upadki fikcyjnych bohaterów zamiast zająć się własnym losem. Jasne, wszystko jest dla ludzi, czytanie to i dla mnie bardzo przyjemne zajęcie i nie zamierzam z niego całkowicie rezygnować, jednak trochę z autopsji, trochę z obserwacji wysuwam tezę, że część nałogowych książkocholików jest albo leniwa albo boi się prawdziwego życia. Pod pretekstem jakże "rozwojowego hobby" pozwala by prawdziwe życie mijało gdzieś obok. Tak łatwiej, przyjemniej, bezpieczniej…
A czy jest coś złego w ucieczce od tego, co nas boli? Nie wydaje mi się, każdy potrzebuje wytchnienia.
A to, że się nałogowo czyta, nie znaczy jeszcze, że absolutnie nic z problemami się nie robi.
Dario każdy przypadek jest inny dlatego napisałam że moja wypowiedź nie odnosi się do każdego. Są jednak sytuacje w których zamiast uciekać lepiej stawić sytuacji czoło, książka ich za nas nie rozwiąże. Przykłady przytoczyłam powyżej. Wytchnienie czy rozrywka – jak najbardziej. Jednak życie mamy tylko jedno i szkoda jeśli poświęcamy je wyłącznie papierowym bohaterom. Oczywiście można dużo czytać i żyć, moja wypowiedź dotyczyła osób które życie odkładają "na później", a czytanie staje się dla nich dobrą wymówką. To czy tamto mogę przecież zrobić jutro, dziś wolę poczytać. I tak w kółko.
Coś w tym jest. Fajnie jest czytać, ale co z tego, skoro wiedza, przemyślenia, idee, inspiracje wyciągnięte z lektury nie znajdują żadnego zastosowania w życiu, bo zamiast działać i zamienić wizję w czyn, zrobić coś dobrego dla świata, siedzimy w fotelu i tylko sięgamy po kolejną książkę?
Moje książki,
można by w Twoją wypowiedz zamiast słowa "książki" wstawić "wódka" (czy zamiast "czytac" np. "pic") i wyjdzie na to samo … Chodzo o to, ze ludzie czesto kompletnie nic nie robia albo robia rzeczy bezuzyteczne jak napisała zreszta wyzej Klaudyna.
Zgadzam się tez z Darią, ze kazdy potrzebuje wytchnienia, mnie czytania bardzo odpreza. A ludzie czytaja/ogladaja filmy/skupiaja sie na innych, bo chca wiedziec, ze nie sa sami. Ksiazki maja wartosc poznawcza, motywująco czy np. wspierajaca.
Mnie najbardziej mierzi traktowanie z góry przez ludzi wykształconych, oczytanych, światłych, inteligentów innych osób – szacunek dla innych, szczegolnie bez tytulow naukowych to dla nich abstrakcja, klasyczny przyklad to profesorowie w stosunku do studentów. Albo przez ta cala nauke zatracili umiejetnosc kontaktu z drugim czlowiekiem albo tacy sa natury. Ale to juz inny temat.
Oj, to też. A potem słyszę wiecznie: "no tak, wy studenciaki to jesteście tacyatacy". Tak jakby te studia czyniły z ludzi niewiadomokogo… Jedna strona się zbędnie obnosi, druga myśli, że wszyscy są tacy przemądrzali i stereotyp gotowy 😉
Zgadzam się z Tobą w tej kwestii, że jeśli ktoś nie czyta, bo mu się nie chce, albo ma inne rzeczy do roboty, to mnie nic do tego i nie mam prawa go "nawracać" na swój styl życia. Zresztą ten cały szum wokół czytania mnie dziwi – czytam od dziecka i nigdy nie czułam się z tego powodu ani lepsza, ani gorsza od innych. Nie uważam, że przeczytanie X woluminów to jakieś szczególne życiowe osiągnięcie. Zatrważa mnie jednak to, co się dzieje z ludźmi w efekcie nieczytania – wtórny analfabetyzm. Dla sporej części społeczeństwa przeczytanie (ze zrozumieniem) nawet kilku zdań staje się niewykonalnym zadaniem. Pisałam o tym niedawno na swoim blogu. W takiej sytuacji naprawdę należałoby się zastanowić, czy kwestia czytania jest tylko naszą prywatną sprawą. Czytanie jednak rozwija (oczywiście nie wszystkiego i pewnie nie seryjnych harlequinów) – bo mnie na przykład przeszkadza to, że ludzie głupieją i że potem rządzą nami tacy niedouczeni panowie, nie mający o podstawowych rzeczach pojęcia.
Cieszę się gdy uda mi się kogoś zachęcić do czytania – polecę jakąś książkę, a ktoś później stwierdzi, że faktycznie to była świetna lektura. Ale jeżeli ktoś nie widzi w czytaniu nic dla siebie – nic na siłę. Są inne pasje, inne zainteresowania i twierdzenie, że coś jest lepsze/gorsze mija się z celem. Fajnie by było żeby każdy potrafił w życiu znaleźć, coś czemu będzie się oddawał z sercem – czy to czytanie, gotowanie, majsterkowanie czy cokolwiek innego – nieważne. Fakt, że razi mnie jak niektórzy marnują czas gapiąc się całe dnie w tv, ale właściwie – co mi do tego? A co do wywyższania się to nie potrafię tego znieść w żadnej dziedzinie życia i starsznie mnie to irytuje. Nikt nie jest idealny i pewnie mi nie raz czy dwa zdarzyło się spojrzeć na kogoś z góry, ale staram się w porę zreflektować i tego nie robić.
Ja przeczytałam jeszcze raz swój komentarz, to przyznaję rację mojej polonistce z liceum, która kiedyś stwierdziła, że interpunkcja nie jest moją mocną stroną 😛
Ech i literówek masa – gapa ze mnie 🙂
Od urodzenia jestem niedosłyszący. Noszę aparaty słuchowe, słyszę w miarę dobrze, ale kontakt z drugą osobą jest czasem trudny. Nie zawsze rozumiem i nie nadążam dosłyszeć co druga osoba mówi. Musiałbym prosić osobę, żeby mówiła w wolnym tempie mowy. Dlatego przez całe życie nie wszystko słyszałem i z tego powodu miałem bardzo słaby zasób słownictwa. Kiedy zacząłem czytać wiele książek z różnych gatunków, to zauważyłem, że wzbogacałem zasób słownictwa i poprawnej polszczyzny oraz wiedzę. Dlatego książki są dla mnie niesamowicie ciekawe i bardzo pomocne.
Niedosłyszący