Kochanowo i okolice, Przemek Jurek

Kochanowo i okolice, Przemek Jurek

Wydawnictwo: Anakonda
Rok wydania: 2013
Stron: ok. 350
Gatunek: społeczno-obyczajowa, komediowa
Premiera: maj 2013

Let’s rock and roll!

Jakże fajne jest to, że nagle niezamierzenie sięgasz po książkę o której niewiele wiesz, a która okazuje się czymś miłym, wyjątkowym, frapującym i urzekającym. Kochanowo i okolice może nie przyciąga uwagi nazwiskiem autora czy samym tytułem, ale pod tą niepozorną kurtyną kryje się coś naprawdę wartego uwagi. I ja Wam dzisiaj o tym opowiem!

Rzecz dzieje się w malowniczej wiosce, gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej. Narrator powieści – Marcin – przeplata ze sobą wspomnienia z dzieciństwa i młodości z opisem aktualnych wydarzeń. Historie te elegancko zazębiają się ze sobą, bowiem osią całej opowieści jest działalność marcinowej kapeli deathmetalowej – Exterminatora. Raz spoglądamy na nią z dzisiejszej perspektywy, kiedy jej członkowie – w wyniku splotu dziwnych zdarzeń – muszą grać „ugrzeczniony pseudometal” na wiejskich festynach, innym razem zaglądamy w daleką przeszłość – tam na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rodziły się i rozwijały muzyczne fascynacje członków grupy Exterminator. Gdzieś w tle przewijają się jeszcze wątki polityczne i społeczne, szkolne wspomnienia czy dziecięce marzenia, ale przeważającą część Kochanowa stanowią opowieści z muzyką w tle. O tym, jak nagrywało się kawałki z radia na kaseciaki, o tym, jak wymieniało się plakatami, zdobywało pierwsze płyty, uciekało z domu na koncerty i podrywało dziewczyny na gitary. Jest lekko, wesoło i nostalgicznie.

Ale, ale! Powieść Jurka to nie tylko prosta historyjka o komediowym zabarwieniu. Można się przy niej porządnie uśmiać, ale również parsknąć ze zgrozą czy podumać. Za całą tą lekką opowieścią o grupie ambitnych metalowców w średnim wieku kryje się coś więcej. Nie brak tu wątków poważnych, zmuszających do refleksji czy stawiania niełatwych pytań i poszukiwania jeszcze trudniejszych odpowiedzi.

Historia Marcina, jego ekipy, rodziny, sąsiadów i znajomych zmusza do zastanowienia się nad tym, ile jesteśmy w stanie zrobić dla godnego życia; ile znaczy dla nas „mała ojczyzna”; jaki wpływ na przyszłość człowieka ma to, w jakim środowisku się wychowywał; ile z dziecka i jego pragnień zostaje w nas w późniejszych latach czy jak wiele znaczy męska przyjaźń. Ta historia to również ciekawe spojrzenie na dokonujące się w Polsce zmiany – począwszy od lat osiemdziesiątych, na dniu dzisiejszym skończywszy. A przede wszystkim – prawdziwa kopalnia muzycznej wiedzy i udana satyra na wiejskie życie społeczno-polityczne. Że ciekawie opowiedziana, dobrze napisana i odznaczająca się humorem na poziomie – dodawać już nie trzeba.

Oj, jest się w czym zatracić!

A zatracą się na pewno wszyscy ci, którzy kochają dobry humor, dobrą literaturę, dobrych ludzi, dobrą muzykę i… zespół Kombi. Ach! I jeszcze wszyscy ci, którzy z nostalgią wspominają dorastanie w czasach, w których nie było komputerów, nie było DVD, a dwadzieścia godzin na dobę spędzało się z kumplami na podwórku.

Moja ocena: 8,5/10

PS. Warto dodać, że Anakonda przyszykowała dla czytelników nowe wydanie Kochanowa, które w przeszłości zebrało parę entuzjastycznych recenzji i wystawiane jest na deskach kilku teatrów (choć ja uważam, że to świetny materiał na film). Bardzo się cieszę, że po tym, jak poprzedni wydawca Przemka Jurka zwinął działalność, pojawiło się wydawnictwo, które jego powieść chce wypromować na nowo.

literatura polska | recenzja | Przemek Jurek | literatura | recenzje książek

0 komentarzy

  1. Uśmiechnęłam się na widok nazwy w tytule, ponieważ śp. dziadek mojego M. właśnie z Kochanowa pochodził i za życia często tam jeździł i wnuka ze sobą zabierał. Dziś wnuk, już dorosły (czyli mój M.)z wielkim sentymentem wspomina tamte miejsca i klimaty. 🙂
    Pozdrawiam!

    1. 8,5 to najwyższa ocena, jaką daję książkom, które nie są dla mnie arcydziełami albo sentymentalnymi przygodami z dzieciństwa, więc nie wiem skąd pomysł, że to niska ocena 🙂

  2. Po okładce nie spodziewałbym się takiego tytułu! Jednak te pozory to trochę mylą! Co do książki, wydaje się być naprawdę fajną historią. Ma pomysł na siebie! Pomyślę nad jej przeczytaniem 😉

    1. No właśnie! Kiedy pierwszy raz usłyszałam tytuł, byłam pewna, że chodzi o jakąś typową prozę kobiecą i kolejną historię i pani, która osiągnęła spełnienie na prowincji 😉

  3. Oj, mam wielki sentyment do muzyków maści wszelakiej, szczególnie tych, którzy grają na gitarze… 🙂
    To się rozmarzyłam. 😉

  4. Hm, autora nie znam, a tytuł faktycznie niepozorny. Jest to przykład tego, że nie warto sugerować się okładką czy samym tytułem. 😉

    Pozdrawiam,
    Klaudyna

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *