Książka pod tytułem. Tom 1, Robert Trojanowski
Książka pod tytułem. Tom 1, Robert Trojanowski
Wydawnictwo: Kaktus
Rok wydania: 2015
Stron: 224
Nastały czasy, w których zachęca się młodych nie do czytania, a do zabaw kreatywnych z książkami. Być może ma to być bodziec zachęcający ich do dalszych książkowych poszukiwań, a być może nic ponad zwyczajną rozrywkę. Cokolwiek by to nie było, cieszy mnie, że dorośli i dzieci potrafią odnaleźć się w zabawach tego typu, przyczyniając się dzięki temu do sukcesów takich autorów jak Keri Smith. Śladami autorki Zniszcz ten dziennik podążył niedawno polski rysownik Robert Trojanowski, który zainspirowany jej działaniami, stworzył rodzimą odpowiedź na popularny dziennik do niszczenia – Książkę pod tytułem.
Publikacja, której każdy z nas sam może nadać tytuł, jest atrakcyjnie wydanym zbiorem zadań. Można ją potraktować na wiele sposobów – pomazać, pociąć, ugotować, oblać mlekiem – pełna dowolność. Obrazki narysowane przez Trojanowskiego są sympatyczne i miłe dla oka, zaś polecenia naprawdę różnorodne. Ich sporym mankamentem jest jednak jasne ukierunkowanie na młodziutkiego odbiorcę, ucznia. Mnie zniechęciło w nich także zbyt wiele odniesień do rzeczywistości internetowej – memy, wi-fi, kody QR i inne cuda. W ten sposób grono odbiorców jeszcze się zawęża, bo dla malucha będzie to tematyka zbyt poważna, zaś jego kilka lat starszego kolegę nie zainteresują już raczej rozrywki tego rodzaju. Mam w rodzinie dzieciaki w różnym wieku – pięcioletnie, ośmioletnie, czternastoletnie – i miałabym problem ze wskazaniem, któremu z nich rzeczywiście Książka pod tytułem mogłaby się spodobać.
Ideą publikacji tego typu jest pobudzanie kreatywności u „czytelników”. Dla mnie jednak Książka pod tytułem jest jedynie dowodem na to, że o ile Robert Trojanowski z pewnością należy do osób kreatywnych, to już ci, do których on swoją publikację kieruje – niekoniecznie. Źle się czułam z tym, że ktoś narzucał mi rozwiązania, ale domyślam się, że innych taki schemat może bawić. Szkoda tylko, że niewiele w tym pobudzania wyobraźni. A już pobudzania kreatywności – zero. Pojawienie się na rynku publikacji tego typu zrodziło wiele dyskusji na temat szacunku wobec książek. Dość śmieszna sprawa, to całe oburzanie się na targanie stron i zamalowywanie obrazków. To, że nadano tym wszystkim tworom ISBN, nie znaczy, że powinno się je traktować z takim samym namaszczeniem jak Prousta czy Joyce’a. Nie do wszystkiego trzeba podchodzić z pełną powagą, przecież nikt nie skarci „rasowego mola książkowego” za poparcie dla takich idei. W końcu nad kolorowankami albo blokiem technicznym jakoś nikt nie płacze, a ileż „złego” wyrządza się tam papierowi! Tak że – raz jeszcze – wrzucamy na luz, chwytamy Książkę pod tytułem, mazaki, kredki i nożyczki, a potem bawimy się. Oczywiście jeśli lubimy rozrywki tego rodzaju. Ja chyba ich nie polubiłam… Moja ocena: brak
]]>Ideą publikacji tego typu jest pobudzanie kreatywności u „czytelników”. Dla mnie jednak Książka pod tytułem jest jedynie dowodem na to, że o ile Robert Trojanowski z pewnością należy do osób kreatywnych, to już ci, do których on swoją publikację kieruje – niekoniecznie. Źle się czułam z tym, że ktoś narzucał mi rozwiązania, ale domyślam się, że innych taki schemat może bawić. Szkoda tylko, że niewiele w tym pobudzania wyobraźni. A już pobudzania kreatywności – zero. Pojawienie się na rynku publikacji tego typu zrodziło wiele dyskusji na temat szacunku wobec książek. Dość śmieszna sprawa, to całe oburzanie się na targanie stron i zamalowywanie obrazków. To, że nadano tym wszystkim tworom ISBN, nie znaczy, że powinno się je traktować z takim samym namaszczeniem jak Prousta czy Joyce’a. Nie do wszystkiego trzeba podchodzić z pełną powagą, przecież nikt nie skarci „rasowego mola książkowego” za poparcie dla takich idei. W końcu nad kolorowankami albo blokiem technicznym jakoś nikt nie płacze, a ileż „złego” wyrządza się tam papierowi! Tak że – raz jeszcze – wrzucamy na luz, chwytamy Książkę pod tytułem, mazaki, kredki i nożyczki, a potem bawimy się. Oczywiście jeśli lubimy rozrywki tego rodzaju. Ja chyba ich nie polubiłam… Moja ocena: brak
Kreatywa zbyt kreatywna na takie książki 😀
Haha, być może 😉
Nie wiem dokładnie, jak to jest z tym narzucaniem rozwiązania, nigdy nie widziałam tej książki, ale podobne zarzuty pojawiały się we wpisach o popularnych ostatnio nie-książkach i dziennikach do zniszczenia, które oglądałam (podobnie jak efekty pracy niektórych – naprawdę pomysłowych – osób). I tak sobie myślę: na plastyce pani też mówi "namalujcie labirynt" – są tacy, którym wyjdzie z tego niebanalny rysunek, i są tacy, którzy wykonają stereotypowe wyobrażenie labiryntu. Z takimi publikacjami jest podobnie, jeden widzi polecenie "wygnij grzbiet" i gniecie książkę, drugi kroi rzodkiewkę i układa ją w postać przeciągającego się lwa. 😉
Sama też mam mieszane uczucia, co do tych publikacji. Bo owszem, zabawa jest fajna i niejednokrotnie powstają dzięki nim prawdziwe cudeńka, ale te narzucanie zadań i rozwiązań nie ma nic wspólnego z kreatywnością. Z drugiej jednak strony, kiedy czytelnik zbuntuje się wobec nich, to i owszem, stworzy coś zupełnie nowego i wtedy o kreatywności możemy mówić z całą pewnością. Więc sugerowałabym traktowanie tych poleceń bardziej jako wskazówki i inspiracje niż zadania do wykonania jeden do jednego 🙂 A "Książka pod tytułem" jest całkiem ciekawa, niestety grupą docelową mimo wszystko będą dzieciaki w większym stopniu niż osoby starsze. Ale u siebie pisałam, że według mnie fajnie będzie pobazgrać, powyrywać, kiedy do dziecięcej zabawy dołączą też rodzice, wtedy spędzą trochę wartościowego czasu ze sobą 🙂
Dla mnie bezproduktywne zabijanie czasu i marnowanie pieniędzy. I jedno i drugie można wykorzystać na coś naprawdę fajnego.
Kupiłam sobie "Zniszcz ten dziennik", ale okazało się, że to zabawa zupełnie nie dla mnie. Dziennik rzuciłam w kąt i nawet nie wiem, gdzie teraz jest, dlatego na kolejną taką książkę się nie skuszę :/
O, to i tak, że kupiłaś 🙂 Ja obejrzałam w Biedronce i od razu się przeraziłam 😉
Powiem tak – zarówno Zniszcz ten Dziennik, jak i To Nie Książka bardzo mi się podobają. Rozumiem zarzuty, że to niszczenie książek i marnowanie kasy, ale dla dzieciaków to mnóstwo frajdy, rozruszanie mózgownicy i oderwanie od komputerów. I fajnie, że powstała też taka propozycja od polskiego autora, chociaż ciężko będzie mu pobić sukces Dziennika i Nie Książki 😉
Tego typu książki/projekty chyba powinny być odczytywane jako próba dostarcia do tych, którzy książki traktują jak wynalazek prehistoryczny. Czy rzeczywiście to się uda? Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że takie eksperymenty są cenne.
"Wynalazek prehistoryczny" – wspaniale ujęte 🙂