Lew, czarownica i stara szafa oraz Książę Kaspian, Clive Staples Lewis
Lew, czarownica i stara szafa oraz Książę Kaspian,
z cyklu Opowieści z Narnii, Clive Staples Lewis
Oryginał: The Lion, the Witch and the Wardrobe, Prince Caspian
Wydawnictwo: Media Rodzina
Stron: 183, 223
Gatunek: fantasy, dla dzieci i młodzieży
Nie jestem miłośniczką fantasy. W dzieciństwie ponad baśniami stawiałam przygody Tomka Wilmowskiego, a i dziś nieczęsto sięgam po przedstawicieli tego gatunku – tyczy się to zarówno literatury, jak i filmu. Może więc właśnie dlatego Opowieści z Narnii ujęły mnie, ale też do zachwytów trochę mi daleko…
Żeby z piekła przejść do nieba, opowiem najpierw o tym, co w książkach Lewisa mnie nie przekonuje. Na pewno rzuca się w oczy rażąca przewaga dialogu nad opisem. Młody czytelnik, do którego cykl jest adresowany, z pewnością prędzej przeczyta powieść, w której znajdzie więcej akcji, a mniej gadania o otoczeniu, ale i jemu przydałoby się nakreślenie tła, przedstawienie miejsca, głębsze wprowadzenie w akcję. Tymczasem tutaj narrator stosuje prosty zabieg: „opisałbym Wam to, ale szkoda papieru/czasu, więc lećmy dalej”.
Skupienie na dialogu (nierzadko mocno infantylnym, tak swoją drogą) przynosi również skutek w postaci marnego przedstawienia bohaterów. Czytelnik nie ma sposobności wniknąć w psychikę postaci, poznaje je dosyć powierzchownie i tak naprawdę nie może znaleźć żadnego punktu zaczepienia w tych historiach. Ot, przepływa przez nie szybko i gładko. Na szczęście – nie bezrefleksyjnie.
To, co podoba mi się w Opowieściach z Narnii to prosty, jasny przekaz oraz parę morałów i złotych myśli, ukrytych gdzieś między wierszami. Młodzi bohaterowie trafiają do świata pełnego magii i dziwów, biorą udział w niezwykłych eskapadach, poznają niesamowite istoty. Ich przygody śledziłam z wielkim przejęciem i wyobrażałam sobie, że gdybym tylko była młodsza, z pewnością marzyłabym o tym, aby znaleźć się wśród nich.
Ale jestem stara, niestety. I z dzieciakami i młodzieżą utożsamiać już się nie mogę. Nie zmienia to jednak faktu, że tęskno mi do takich przygód i uciech. Dałam się porwać opowieściom snutym przez klasyka, moja wyobraźnia nieustannie pracowała na pełnych obrotach i mam teraz pewność, że czekają mnie dziś… kolorowe sny.
Moja ocena: 8/10 i 7,5/10
Książki przeczytane w ramach wyzwań: ’Book-Trotter’ i ’Z półki’ (obie) oraz ’Pod hasłem’ (druga).
O tak, "Opowieści z Narnii" to książka mojego dzieciństwa 🙂 Do tej pory zastanawiam się, czy istnieje przejście przez szafę do tajemniczej magicznej krainy ^^ Zgadzam się również z Twoim zdaniem pod każdym względem 🙂 Opinia bardzo dobra, podoba mi się 🙂 Zawarłaś w niej wszystko, co potrzebne ^^ W ogóle podoba mi się Twój blog 😉
Moja ulubiona seria z dzieciństwa 🙂
Oj tak, Lewis ma talent do snucia opowieści…
Czytałam całą serię i podobała mi się;)
A ja uwielbiam wszystkie części Opowieści z Narnii odkąd tylko za nie chwyciłam 😉 Moimi faworytami zawsze będą "Podróż Wędrowca do Świtu" i "Koń i jego chłopiec", ale pozostałymi tomami nie pogardzę (no może troszeczkę "Siostrzeńcem czarodzieja", ale to ogólnie była najmniej lubiana przeze mnie część).
O ja! W moim przypadku było odwrotnie – najpierw przeczytałam "Opowieści z Narnii", a dopiero potem zaczęłam zachwycać się Tomkiem Wilmowskim! "Lew, Czarownica i Stara Szafa" to na prawdę fantastyczna powieść, którą czytałam te kilka lat temu z wypiekami na twarzy! 🙂
Ze mną było tak jak z Monią – pierwsze były "Opowieści z Narnii". Wciąż mam do nic sentyment i lubię powracać do tego czytadła po latach 😉
Sama się zastanawiam, jak dziś odebrałabym "Opowieści z Narnii " – w dzieciństwie byłam nimi absolutnie zauroczona 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
fajny blog
Obserwuję !
zapraszam do mnie :
amazing-life-girl.blogspot.com
Moja ulubiona książka z dzieciństwa, do dziś na półce trzymam całą serię 🙂 "Koń i jego chłopiec" to mój zdecydowany faworyt, nawet pierwszy tom, który musiałam wałkować w szkole na lekcjach języka polskiego, co zazwyczaj mi obrzydza lekturę, bardzo mi się podobał.
Pozdrawiam serdecznie!
Oglądałam filmy, więc po książki raczej nie sięgnę. Tym bardziej, że piszesz, że są raczej skierowane do młodszych czytelników… Może kiedyś poczytam ze swoimi dziećmi 🙂
Wychowałam się na tej serii. Dosłownie pochłaniałam każdą kolejną część. 😉
"Opowieści z Narni" to taki Harry Potter mojego dzieciństwa. Pamiętam jak znalazłam dwa grube tomiska leżące koło butów w Mikołajki i że od razu poleciałam czytać (nieważne było, że to był dzień szkolny ;)). Dlatego też czytając je ostatnio, nie potrafiłam być obiektywna (i pewnie już nigdy nie będę), bo każdy fragment ujawniał gdzieś na skraju świadomości wspomnienia z dzieciństwa.
Piszesz, że czytelnik nie ma sposobności wniknąć w psychikę czytelnika. Ale czy kilkuletnie dzieci w ogóle o tym myślą? Nie sądzę. Takim spaczeniem obrywamy dopiero w póżniejszym wałkowaniu lektur na lekcjach (a niektórzy pewnie nigdy nie będą się nad tym zastanawiać).
*"w późniejszych latach przy wałkowaniu" miało być, ale mi myśli uciekły do Narni 😉
I jeszcze jedna ciekawostka – moje wydanie sprzed wieków ma tytuł "Opowieści z Narni" (w sensie z jednym "i" na końcu), a widzę, że nowsze mają już podwójne "i".