"Dlaczego nie masz normalnej roboty?", czyli o tym, jak otoczenie postrzega pracę freelancerów
Słyszałam już, że jestem utrzymanką. Że nie umiem znaleźć sobie normalnej roboty. Że mam klawe życie, skoro mogę sobie całe dnie w domu siedzieć. „To co ty właściwie robisz?”, pytają się ciągle, mimo regularnych tłumaczeń. Nie rozumieją, nie ogarniają, nie czają i nie kumają. No bo skoro nie pocę się na produkcyjnej hali ani nie jestem korposzczurem w garsonce i ołówkowej spódnicy, to znaczy, że nie robię nic, nie przepracowuję się i na relaksie siedzę sobie w domu na dupie, pieniądze to mi z nieba lecą, dom sprząta się sam, a dziecko wychowuje bez mojego współudziału. Naprawdę, gdybym żyła tak, jak ludziom wydaje się, że żyję, byłabym szczęśliwą, leniwą bułą, która może leżeć i pachnieć dwa cztery na dobę, a wokół niej śmigają zaklęcia rodem z Harry’ego Pottera. Fajnie, prawda?
A z bajek to my już wyrośliśmy, drogie dzieci?
Rzeczywistość matki pracującej w domu
Najcudowniejsze były te dni, kiedy latorośl miała główkę wielkości mojej dłoni, przesypiała 2/3 doby i większość dnia spędzała w pozycji leżącej. Przyzwoite były dni, kiedy młoda już chodziła, ale jeszcze sypiała za dnia, dając matce 2-3 godziny swobody, które można było wykorzystać na leżenie, spanie, kąpiele i masaże gotowanie, zmywanie, prasowanie i blogowanie. Ciężkie okazały się dni, kiedy to pierworodna uznała, że spanie za dnia jest dla cieniasów, a najlepszym zajęciem jest śledzenie matki na każdym kroku, towarzyszenie jej przy klozecie i przy zlewozmywaku, przy wannie i przy komputerze. Krótko mówiąc – wszędzie i zawsze.
Kiedy Zośka skończyła dziewięć miesięcy, na dobre wróciłam do pracy. Do pracy wykonywanej w domu. Lub – jak kto woli – z domu. Tak zresztą było od zawsze – jako nastolatka zaczynałam od pisania tekstów na zlecenie, projektowania stron www, promowania firmy rodziców w Internecie. Po studiach, głównie dzięki blogowi, zostałam redaktorem i korektorem książek, pisałam kolejne teksty za pieniądze, zajęłam się marketingiem internetowym i na dobre wkręciłam w blogowanie.
Nie wstawałam o siódmej, by dojechać do pracy. Nie miałam nad sobą szefa. Nie musiałam przed nikim się tłumaczyć, dlaczego pracuję w dresie. Polubiłam takie życie i nigdy nie planowałam tego zmieniać, nawet jeśli od siedzenia w domu czasami fiksuję. Jestem wolnym strzelcem, niespokojnym duchem i kreatywną duszą, która nie nadaje się do uwiązania na etacie.
No, ale wiecie, praca w domu, to nie praca.
Dlaczego nie masz normalnej roboty?
Freelancer zawsze będzie słyszał, że ma klawe życie, bo siedzi w domu i robi, co chce. Freelancer zawsze będzie postrzegany jako ktoś, kto jest wolnym, szczęśliwym człowiekiem bez zmartwień i zobowiązań. Jeżeli freelancingiem zajmuje się matka, to ta jej praca zauważalna raczej nie jest. Matka nie jest żadnym tam freelancerem. Matka, to matka. A jeśli coś tam sobie robi, przycupnąwszy czasem do komputera, to z pewnością są to niewarte uwagi pierdoły.
Matka, która siedzi w domu, to matka, która leży i pachnie, która jest utrzymanką męża, która ma lekkie życie, która cały dzień nic nie robi, która przywiązuje się do dziecka, zamiast znaleźć sobie normalną robotę.
Matka-freelancer to jakiś wymysł. Nikt nie rozumie, czym właściwie się zajmuje, bo przecież siedzi w domu. A skoro siedzi w domu, to jej działalność ogranicza się do kursowania od przewijaka do zlewozmywaka, od zlewozmywaka do pralki itd. Szczególnie dla starszych pokoleń zrozumienie jej roli jest niemalże niemożliwe. No bo praca to praca, a dom to dom, nie łączy się tego w jedno, prawda?
Większym zrozumieniem wykazują się za to znajomi. Ci to potrafią freelancera docenić i podbudować, dostrzegając same plusy jego sytuacji: „Z pewnością śpisz całe do południa”, „Znalazłaś sobie pracę marzeń”, „Fajnie, siedzisz w domu i jeszcze ci za to płacą”, „Robisz co chcesz i nikt ci nad głową nie stoi”, „Masz tyle wolnego czasu”. No właśnie, musicie wiedzieć, że skoro freelancer siedzi w domu i całymi dniami surfuje po sieci albo po prostu stuka w klawisze, to znaczy, że tak właściwie, to zawsze jest wolny, zawsze ma na wszystko czas, zawsze może przerwać swoje klikanie i do niego wrócić.
Komentarze osób z zewnątrz to jednak nic, w porównaniu do tego, co usłyszeć może matka-freelancer od swojego partnera. „Cały dzień w domu siedzisz i nie miałaś czasu posprzątać?”, „Czemu tu nic nie jest zrobione?”, „Tak właściwie, to co ty robiłaś przez cały dzień?”. Ewentualnie: „Po co on(a) ma iść do żłobka/przedszkola, skoro ty i tak siedzisz w domu?”, „Dziecko cały dzień w szkole, a ty nic nie robisz?”.
Nikt, kto nie musiał łączyć ze sobą pracy, zajmowania się domem i wychowywania dziecka nie zrozumie tego, jak wygląda rzeczywistość matki na freelansie. Tutaj, moi mili, nie ma czasu na leżenie i pachnienie, na surfowanie po sieci i bezsensowne klikanie w klawisze. To jest codzienna walka o wyciśnięcie z siebie jak najwięcej. O zaplanowanie idealnego dnia, w którym nic nie będzie zaniedbane – ani obowiązki domowe, ani dziecko, ani praca. To codzienna walka o siebie i swoją godność. Walka, której efekty nie każdy widzi i nie każdy docenia.
A tak normalnie, to czym się zajmujesz?
Skoro pracujesz w domu, to jest to hobby, nie praca. Nieustannie musisz odpowiadać na pytania, czym „tak normalnie” się zajmujesz, no bo tak na serio, to nie pracujesz. Praca w domu nie jest pracą. Blogowanie nie jest pracą. Praca przy komputerze też pracą nie jest. Prawdziwa praca to przerzucanie węgla, kopanie rowów albo tyranie na magazynie, a w domu to się co najwyżej sprząta i pieluchy zmienia.
Lubię swoją pracę, wiecie? Nie jest lekka, wymaga samodyscypliny i trzymania bata nad samą sobą, ale daje mi mnóstwo satysfakcji. Wciąż słyszę, że jestem utrzymanką i że nie dorosłam do poważnej pracy, nieustannie muszę odpowiadać na pytania w stylu: „To co ty właściwie robisz?”, „Da się z tego jakoś wyżyć?” albo „Nie nudzi ci się, takie siedzenie ciągle w domu?”, ale zaczęłam mieć to gdzieś. Ja też nie muszę rozumieć, czym zajmuje się operator CNC czy programista Java, więc jeśli czyjeś rozumowanie nie jest w stanie pojąć, czym zajmuje się bloger, copywriter albo wirtualna asystentka, to mnie nic do tego. Mam wspierającego męża i wspierających rodziców, robię coś, co kocham i cieszę się, że sama sobie szefuję, sama układam plan dnia i nie muszę przez osiem godzin dziennie siedzieć na tyłku w cudzym biurze albo skakać wokół klientów.
Wiem, że jutro znów ktoś palnie do mnie głupie pytanie albo rzuci śmieszny tekst w stylu: „Fajnie tak nic nie robić”, ale przymknę na to oko, uśmiechnę się i nie będę na siłę tłumaczyć, jak wygląda życie matki pracującej w domu, bo szkoda na to mojego czasu. Lepiej zajmę się robotą… tą normalną, zarobkową, prawdziwą. Wykonywaną z domu, sprzed komputera. Wykonywaną w dresie. Bo kto mi tego zabroni? Jestem BlogerMamą na freelansie, świat należy do mnie!
Przeczytaj również:
- Jak zarabiać na wypełnianiu ankiet?
- Otworzyłam firmę na siódme urodziny bloga
- O tym, dlaczego mąż nie pomaga mi ani w domu
- Dlaczego młode matki kochają centra handlowe
W nawiązaniu do powyższej publikacji postanowiłam nagrać film o tym, jakie teksty słyszą matki-freelancerki:
Ciekawy wpis 🙂 Też jestem mamą-freelancerką i choć odkąd moje dziecko zaczęło mnie śledzić na każdym kroku uciekłam do biura, to nadal słyszę jak mi dobrze, że mój czas zależy ode mnie i raz siedzę całą noc, a raz mam dzień wolny. Myślę, że to wynika z niewiedzy i zwykłej poczciwej zazdrości 🙂 Wiem jednak, że na etacie nie wytrzymałabym ani sekundy, więc jako bloger-mama na freelansie też mogę powiedzieć, że świat należy do mnie 😉 Pozdrawiam!
Cieszę się bardzo! Ja również nie umiałabym pracować na etacie, więc cieszę się ze swojej obecnej sytuacji i ogromnie ją doceniam.
Masz rację, że takie teksty z reguły wynikają z niewiedzy i zazdrości, szkoda, że takie negatywne odczucia muszą towarzyszyć czemuś, co uwielbia się robić.
A wiesz co ja zawsze myślałam? Że jak Ty pomimo właśnie tych wszystkich domowych obowiązków i pracy jako freelancerka znajdujesz czas na te wszystkie seriale, książki i gry :).
Nie ma sie co przejmować glupim ludzkim gadaniem i robić swoje.
Ja chciałabym jak Ty "siedziece w domu i nic nie robić".
Pozdrawiam 🙂
Dominika
Odkąd ruszyłam z firmą mam problem z czytaniem i oglądaniem, ale staram się zawsze znajdować czas jeszcze na rozrywkę i relaks, bo bez tego można zwariować 😉
Masz rację, nie warto się przejmować, ludzie zawsze będą mieli problem.
eee tam, część społeczeństwa zawsze będzie miała "ale" do ludzi nie zajmujących się "normalną pracą" Od tego nie da się uciec, bo pewne przekonania i schematy są tak głęboko zakorzenione w rozumowaniu, że zmiana ich jest wręcz niemożliwa. Moja mama pracuje na produkcji z magistrami, za bardzo marne pieniądze, ale nadal twierdzi, że powinnam obronić magistra Z każdej strony ma potwierdzenie, że studia często przydają się tylko do zwiększonej liczby akapitów w CV, jednak dalej uparcie powtarza mi, że powinnam iść tą drogą.
Co nam pozostaje? Wysłuchać, uszanować zdanie i nadal iść swoją drogą, bo nikt nie osiągnie tego co sobie obraliśmy za cel! 🙂
Świetny artykuł.
O tak, o studiach myślę podobnie. Na nic już się te dodatkowe litery przed nazwiskiem nie przydają. Ba! Czasem zdarza się, że człowiek musi usuwać informację o wykształceniu z CV, bo jest niemile widziane, by pracownik produkcji miał wyższe wykształcenie niż kierownik – znam to życia 😉
Świetny tekst! Zrobiłaś mi dzień! <3
Dzięki, cieszę się! 🙂
Co prawda (jeszcze) mamą nie jestem, ale to nie jest warunek konieczny, by ludzie nie ogarniali, że praca z domu wcale nie musi być łatwiejsza (że o fakcie, iż nie jest zabawą nie wspomnę). Na szczęście obracam się wśród ludzi, którzy sami często są freelancerami albo co jakiś czas pracują zdalnie i wiedzą, z czym to się je.
Trochę mnie przeraziłaś tym akapitem o partnerze, ale na szczęście potem dodałaś, że Twój taki nie jest (uff). Jakby mi się taki trafił, to bym pogoniła na drzewo. Na szczęście M. sam ma doświadczenie z pracy jako freenlancer i niczego mu tłumaczyć nie musiałam 😉
Dlatego w tytule wspominam ogólnie o pracy freelancerów, bo rzeczywiście problem nie dotyczy tylko matek, a wszystkich uprawiających wolne zawody 😉
Mój Marcin jest, na szczęście, bardzo wspierający. Niestety, nie wszystkie kobiety mają szanujących je partnerów i przytoczone teksty słyszą nagminnie, nawet w obecności innych osób. Dlatego np. moim kolegom często wyjaśniam swój punkt widzenia, żeby zrozumieli, jak to wszystko wygląda z perspektywy ich partnerek.
Fajnie, że masz zrozumienie ze strony znajomych. U mnie jest raczej odwrotnie, bo w towarzystwie jestem jedynym freelancerem 😉
Postrzeganie pracy w domu jest okropnie smutne, nie da się większości przetłumaczyć, że praca w domu jest normalna. Najgorzej chyba jest ze starszymi pokoleniami, nie są w stanie tego ogarnąć.
To prawda. Jeszcze młodzi czasem ogarniają temat, natomiast starszym osobom nie mieści się w głowie taka "nieprawdziwa praca". Rzeczywiście jest to bardzo smutne.
Mój brat boryka się z tym przez cały czas. Jest grafikiem, zarabia tyle, że niejeden musiałby tyrać na to ze dwa albo i trzy etaty, ale wciąż zdarza mu się słyszeć od rodziców czy obcych ludzi, że może czas iść do normalnej pracy.
Uuu, takie coś dodatkowo musi ludzi wkurzać – nic nie robi i kasę trzepie, a inni muszą tyrać w prawdziwej pracy 😉
Co prawda praca w domu jest dla mnie tylko dodatkiem do pracy na etacie, ale kiedyś było inaczej i doskonale znam te spojrzenia pełne politowania, no bo "ileż można siedzieć w tym internecie!" :)Lepiej zająć się czymś "pożytecznym"!
O to to – też ciągle o tej pożyteczności słyszę. Nagle wszyscy wokół utylitaryzm promować zaczęli 😉
Znam to z innej perspektywy. Wszyscy mnie się pytają, co będę robić po studiach (bo oczywiście, gdzie znajdę pracę po kulturoznawstwie? – najbardziej znienawidzone przeze mnie pytanie, słyszane od 5 lat) i nawet moja przyjaciółka nie rozumie, że właściwie nie zamierzam wiele zmieniać w życiu, że nie marzy mi się praca na etacie (bo bym zwariowała), że wolę postarać się o więcej zleceń (których obecnie ze względu na dwa kierunki muszę trochę ograniczyć) i pracować wtedy, kiedy jest zadanie do wykonania, a nie spędzać dwie godziny w biurze bezczynie albo na pogaduchach z koleżankami z pracy, by dotrwać do tej 16 bo 8 h musi być – a kiedy przyjdzie realizacja projektu, do którego przygotowywali się cały rok, siedzieć nadgodziny. Totalnie bezsensowny układ godzin pracy, w tym spędzasz w biurze wiele bezproduktywnych godzin. Nie dla mnie.
Nie mówiąc o tym, że należę do tej grupy ludzi, którym lepiej pracuje się w godzinach wieczornych i nocnych – do biura na nocną zmianę raczej nie pójdziesz (chyba, że robić nadgodziny…).
O tak, robiłam specjalność "edukacja kulturowa", więc ludzi też nieustannie fascynowało, czy można cokolwiek po tym robić 😉 Te same pytania tyczyły się polonistyki. Podobnie jak Ty – nienawidziłam odpowiadać na takie pytania, bo uważam je za głupie.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile czasu marnuje się przy pracy w biurze, ale masz całkowitą rację – ja również nie umiałabym działać w takim trybie. I również jestem po stronie tych, którzy lubią pracować nocą 🙂
Praktyki studenckie w biurze organizującym targi różnego rodzaju pozwoliły mi zaobserwować, że przychodząc na 8 (z kilkoma minutami spóźnienia) do 9 robiło się herbatę i śniadanie, do 10 planowało się rzeczy do zrobienia dziś, od 11 praca (zwłaszcza ta polegająca na komunikowaniu się w innymi firmami), ok. 13 lunch, po 14 nie było sensu dzwonić do innych, więc dorabianie komputerowej pracy i robienie notatek, co zrobić jutro (by mieć co robić), a potem gadanie do 16. Tak więc w pracy nudzili się nie tylko praktykanci. A jak przyszły targi, to tydzień wcześniej siedzieli po 12 h, w zamian mogli wziąć tylko dzień wolnego. Pod tym względem praca przy taśmie wydawała mi się bardziej (i też dosłownie) produktywna, choć na pewno nie wymarzona ;-).
Poza tym studiując kulturoznawcze kierunki, trudno ludziom uwierzyć, że oglądanie filmów, seriali czy czytanie komiksów może być zadaniem domowym, ekwiwalentem nauki do kolokwium. Owszem zgodzę się, że jest to przyjemne połączone z praktycznym, tylko mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że potem czasem trudno relaksować się na jakimś filmie, kiedy od razu zaczynasz go odbierać przez pryzmat jakichś teorii i interpretacji. Ostatnio złapałam się na tym, że miałam ochotę obejrzeć jakiś film, potem uświadomiłam sobie, że od kilku dni głównie oglądałam filmy, ale to albo festiwalowe niezależne pod recenzje, albo na zajęcia, albo seriale do mgr… A jednak ciągle mi brakowało takiego niezobowiązującego kina, no i udało mi sprecyzować potrzeby: to ma być amerykańska komedia romantyczna.
W każdym razie nie wszystko, co wydaje się takie lekkie, łatwe i przyjemne, rzeczywiście takie jest. A jeśli inni nie wierzą, że nasze sielankowe życie wcale takie nie jest, to dlaczego nie zrobią tego samego? Kto broni im zostać freelancerami? Podobnie jest z ambasadorkami Avon czy Oriflame, ja wiem, że do tego się nie nadaję, nie mam odpowiedniej charyzmy i nie udałoby mi się z tego utrzymywać, ale widzę, że dzięki aktywności na tym polu da się osiągnąć wiele, w tym niezależność finansowość i zarobki na takim poziomie, o jakich etatowy pracownik mógłby tylko pomarzyć.
Rzeczywiście, jak sobie wyobrażam pracę w biurze, to właśnie tak to wygląda – sporo bezproduktywnie wykorzystanego czasu. Podejrzewam, że za bardzo coś takiego by mnie rozleniwiło – ja cały czas muszę działać, żeby jakoś funkcjonować 🙂
Twoje pytanie – "A jeśli inni nie wierzą, że nasze sielankowe życie wcale takie nie jest, to dlaczego nie zrobią tego samego?" – chodzi mi po głowie od dawna, w odniesieniu do wielu życiowych sytuacji. Ludzie sieją zazdrość, ciągle są z czegoś niezadowoleni i porównują się do innych, a jednak wcale nie mają ochoty zmieniać tego, jak żyją. To takie po prostu puste gadanie, byle gadać.
A mimo tych wszystkich uwag, ja i tak też chciałabym tak pracować, bo tak ja ty lubię sobie szefować i układać plan dnia, choć nie zawsze mi się wszystko udaje zrealizować, ale nad tym pracuję. Co prawda nie mam takiego startu w przyszłość, jak ty i na razie nie ma mowy o freelansowaniu całkowitym. Właściwie na razie nie ma żadnego freelansowania, bo mnóstwo rzeczy muszę jeszcze dopracować, ale nie wykluczam tego w przyszłości i będę do tego dążyć. Na razie jest po prostu hobbystyczny blog. Z czasem może uda się zrobić coś więcej, a na razie zrobię studia i popracuje gdzieś w wyuczonym zawodzie.
Ciężko utrzymać dyscyplinę, ale to musi być naprawdę fascynujące. 🙂
W takim razie życzę Ci powodzenia! Ja zaczynałam od niczego, od bloga, który zamknęłam po tygodniu i reaktywowałam po paru miesiącach 😉 Bez niego nie byłoby mnie w tym miejscu.
Z dyscypliną rzeczywiście jest tak, jak mówisz – nie każdy jest sobie w stanie z czymś takim poradzić.
Ja zawsze podziwiam Mamy, które pracują w domach. Właśnie za samodyscyplinę, ogarnianie wszystkiego i radość, którą potrafią z tego czerpać. Może i mi się to kiedyś uda:)
Oby tak było 🙂
Wspaniały wpis. Ludziom zawsze coś nie pasuje. Nie potrafią zrozumieć, że normalna praca nie musi polegać na wychodzieniu z domu. Najważniejsze to robić to co się lubi i nie patrzeć na docinki innych 🙂
Masz rację – i tego właśnie się trzymam 🙂
Świetny wpis! Niech teraz przeczyta go każdy, kto kiedykolwiek miał "wątpliwości" wobec Twojej pracy i generalnie pracy osób takich jak Ty. Chociaż należy też wziąć pod uwagę fakt, że niektórym nigdy się tego nie przetłumaczy i złośliwe komentarze będą zawsze.
Otóż to – niektórym można prawdę pokazać jak na dłoni, a i tak będą mówić, że czarne jest białe 😉
Gratuluję i zazdroszę 🙂
Zazdroszczę samodyscypliny 🙂 Wiem że mam z nią problem – i nawet gdybym była na Twoim stanowisku – musiałabym wyjść z domu żeby zacząć pracować 🙂 A jeszcze dziecko w domu. No po prostu podziwiam.
A gratuluję wytrwałości do tych wszystkich osób komentujących i próbujących wsadzić Cię w sobie znane ramki. Ciężki chleb do zjedzenia. Nie wiem czy starzyłoby mi cierpliwości na tłumaczenie czym sie zajmuję
Ja już przestałam tłumaczyć – szkoda czasu i energii. Natomiast bywa, że wciąż mnie to wkurza – tej reakcji chciałabym się pozbyć.
Czasem też mam ochotę wyjść z domu, dobrze by było odetchnąć i popracować trochę wśród istot innych niż dwulatka i pies. Nie można mieć wszystkiego, niestety 😉
Dla mnie jesteś mistrzem. Podziwiam umiejętność połączenia macierzyństwa z pracą. Praca w domu jest o tyle cięższa, że jednak trzeba dużo determinacji żeby pracować,bo wychodząc do pracy, jednak wychodzisz i pracujesz, mimowolnie. A będąc w domu zawsze jest "coś jeszcze". Obiad, spacer, pranie, itd. Super. Jesteś mistrz 🙂
Dziękuję bardzo! Masz rację, praca w domu często kończy się tym, że "aaa, pobawię się z młodą", "aaa, pozmywam sobie" – zawsze coś się znajdzie 😉
pozdrawiam z mojego freelancowego poletka 😉 na razie jakoś uniknęłam uwag i "typowych" pytań, ale poświadczam, że praca w domu z dzieckiem (moje jeszcze śpi w dzień) to połączenie wyznaczania priorytetów i samodyscypliny a także cierpliwości, elastyczności, kreatywności i paru innych drobiazgów. pozdrowienia dla mam pracujących w domu 😀
Masz całkowitą rację 🙂 Zazdroszczę śpiącego dziecka!
Czytałam ten wpis już wcześniej i cieszę się, ze trafiłam na niego ponownie 🙂 To chyba wypisz wymaluj realia większości z nas – mam pracujących w domu i z domu.
Otóż to 🙂
Zasmucające, że praca freelancera okazuje się być pożywką cudzej zjadliwości, ostrych drwin i zazdrości. Wiem, że w większości zasilają je źródła zazdrości i ignorancji, lecz przykro, że ludzie wciąż trwają w takim zaślepieniu. Według mnie właśnie praca w domu wymaga ogromnej samodyscypliny, umiejętności organizacji czasu i dotrzymywaniu kroku wyznaczonym przez siebie samego priorytetów. A przecież codzienność nie ogranicza się do pracy, lecz stanowi nieustanne lawiracje pomiędzy codziennymi, najpowszedniejszymi powinnościami, do których jeszcze dokłada się rola mamy i żony. Choć opis poszczególnych stadiów dorastania Zosi jest momentami zabawny, to jednak pozwala dostrzec, jak idealistyczne są wykreowane wizerunki pracujących w domach mam.
Klaudyno, jesteś imponująca w swojej determinacji, ujmujesz szczerością i wypowiadasz na głos to, co utajone w myślach wielu. Jestem dla Ciebie pełna podziwu i zawsze w moich oczach będziesz wirtuozem organizacji, elastyczności, a także – aniołem cierpliwości i duchem inspiracji <3
Bardzo Ci dziękuję za ten piękny potok ciepłych słów. Miło zostać tak podbudowaną 🙂
Masz rację, że postawa niektórych ludzi jest zasmucająca, ale nic na to nie poradzimy – zawsze komuś coś będzie przeszkadzać.
Zbyt dobrze wiem, jak wygląda taka PRACA. Kiedyś mnie bawiły komentarze, jak Ci dobrze. Dziś odpowiedziałabym – kto Ci broni
Dokładnie tak! To samo mówię, gdy ktoś jęczy, że można żyć z blogowania. Skoro to takie proste, dlaczego wszyscy tego nie robią? 😉
Podziwiam każdą osobę, która decyduje się na zajmowanie się domem/rodziną/pracą z własnej kanaoy na pełny etat. Po pierwsze to najlepszy sposób na sprawdzenie siły charakteru, bo nie ma szefa, który zmusiłby do roboty, nie ma określonych godzin do odsiedzenia, a jedynie własna silna wola, która zmusza (albo i nie) do roboty. Po drugie 24/7 spędzone w domu, który jednocześnie jest miejscem pracy, to niezła pralnia mózgu, bo zamiast oazy spokoju, ma się nieustanne pole bitwy, bo ciągle coś/gdzieś/ktoś.
O tak, masz całkowitą rację. Momentami czuję, że fiksuję od tego nieustannego przebywania w czterech ścianach. Często słyszę od męża: "chcesz, to się zamień", ale on nawet nie zdaje sobie sprawy, jakim komfortem jest to, że wychodzi do ludzi, rozmawia z kimś więcej niż z dwulatką i spędza czas poza domem.
Najważniejsze to rzeczywiście lubić to, co się robi 🙂
Słusznie 🙂
Mam podobnie. Na pytania, kiedy wracam do roboty, po prostu nie odpowiadam 🙂
Bardzo dobra taktyka 🙂
znam to doskonale, od partnera zamiast wsparcia mam te same pytania, jestem o tyle w lepszej sytuacji ze jestem na "urlopie" macierzynskim. Czyli leze, pachnę i nic kompletnie w domu nie robie. Wkońcu to URLOP! A to, że mogę dzięki temu co robię dodatkowo zarobić, czy jak zgadzam się na współpracę barterową i dzieci mają nowe zabawki czy książki to przecież zabawa przy komputerze
Och, no tak, "wspaniale" wspominam urlop macierzyński – śniadania o 13, zimna herbata i zero wolnych chwil 🙂
Ja pracuję zdanie, w bardzo konkretnych godzinach i w trakcie pracy nie mogę robić przerw,a i tak od partnera słyszę pomruki, że siedziałam w domu i nic nie zrobiłam – w sensie prania zmywania etc. Ręce opadają.
No tak, jakie to typowe dla niektórych facetów. Współczuję!
Widać masz bardzo zdystansowane podejście i do pracy, i do codziennych obowiązków, a przede wszystkim do opinii innych ludzi. I dobrze! Dodam wyświechtane, ale prawdziwe: Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził 😉
Otóż to! Tego się trzymajmy 🙂
Nie każdy się też nadaje do freelancingu, bo nie każdy potrafi, jak sama trafnie zauważyłaś, tego bata nad sobą trzymać. Ale szczęśliwi ci, którzy potrafią się zdyscyplinować i nie potrzebują do tego szefa nad głową. A praca w domu, wychowywanie dziecka i blogowanie to tak naprawdę trzy etaty, których nie wszyscy uznają, niestety.
To prawda, nie każdy się do tego nadaje. Dlatego mocno doceniam to, że jednak daję sobie z tym radę, mimo że nigdy nie byłam dobrze zorganizowana, a i słomiany zapał trochę męczy.
Podziwiam samodyscyplinę a także to co udało Ci się stworzyć przez kilka lat – mam na myśli Twojego bloga (którego śledzę w zasadzie od początku) i własną firmę. Sam nie jestem „domowym freelancerem”, ale także współprowadzę firmę i muszę zorganizować sobie czas, tak aby zostało go jeszcze na studia dzienne, które kontynuuję (nie mam takiej motywacji jak Ty do samo-nauczania) oraz na wychowanie mojego małego synka. Także rozumiem doskonale i mam nadzieję, że będę mógł nadal czerpać inspiracje z Twojego przykładu.
Pozdrawiam
Bardzo mi miło czytać takie słowa, dziękuję!
Podziwiam, że łączysz pracę ze studiami i wychowaniem dziecka – to jeszcze więcej niż ja mam na głowie. Choć marzą mi się jeszcze jedne studia, wiem, że nie dałabym sobie z tym rady. Powodzenia w dalszym działaniu! 🙂
Kurczę, praca z domu to ciężka sprawa. Ja pracuję w korporacji za dnia, a bloga prowadzę wieczorami w ramach hobby. Mam możliwość okazjonalnej pracy z domu, ale nie korzystam, bo w moim przypadku chyba nic bym nie zrobiła – kupa rozpraszaczy w tym największy: dziecko. Dodatkowo młoda chce robić wszystko to, co ja, więc jak w weekend próbuję siąść przy komputerze, to wdrapuje mi się na kolana i z radością stuka w klawiaturę. W praktyce posty piszę w drodze do i z pracy, czasem parę minut w porze lunchu, jak mi zostanie chwila, a ostatecznie redaguję je po północy, czyli po położeniu młodej spać i ogarnięciu domu. Więc absolutnie Ci nie zazdroszczę 😉 Jasne, że praca z domu ma swoje plusy: nie tracisz na dojazdy, możesz biegać we wspomnianym dresie czy wyskoczyć z dziećmi na basen wcześniej niż o 19, ale w ogólnym bilansie oba typy pracy nie są łatwe 🙂
Nie dziwię się, że nie korzystasz z możliwości pracy w domu. Na Twoim miejscu również wolałabym działać w ustalonym rytmie, tym bardziej, jeśli Twoja córa nie pozwala Ci na swobodną pracę przy komputerze. U mnie też jest bardzo ciężko, ale staram się to jakoś ogarniać. Inaczej całkowicie bym zwariowała 🙂