O tym, dlaczego mąż nie pomaga mi ani w domu, ani przy dziecku i o tym, dlaczego nawet niepracujące matki potrzebują chwili luzu
Tytuł nie kłamie. Mąż mi nie pomaga. Pomyślicie, że się żalę? Nic bardziej mylnego. Uważam, że tak właśnie powinno to wyglądać w normalnej rodzinie, w normalnym domu. Facet ma pomagać w zamiataniu, zmywaniu albo karmieniu dziecka? A niby po co i dlaczego?
Co to w ogóle jest ta „pomoc”?
Wniosłam ostatnio zakupy sąsiadce, pomogłam starszemu panu w wyborze koszuli na święta i innemu w wyborze książki dla wnuczki; jak co miesiąc przekazałam darowiznę na rzecz WWF i wsparłam zwierzaki z dlaschroniska.pl. To jest pomoc – coś niezobowiązującego, coś dobrowolnego, coś, czego nikt ode mnie nie oczekuje i co nie jest moim obowiązkiem. Coś, co robię dla przyjemności, coś, co robię dla własnej satysfakcji, coś, co robię, by okazać komuś serce.
Śmieszy mnie ciągłe pytanie: „a mąż to ci pomaga przy dziecku?”, „pomaga ci ten twój chłop w domu?”. No, jasna cholera, nie bardzo. Jeżeli pokiwam ochoczo głową i z dumą zawołam: „taaak, pomaga mi!”, automatycznie przyznam, że wszystkie obowiązki z automatu należą do mnie, a luby tylko dobrowolnie i z łaski czasem coś zrobi. Jak wolontariusz.
Tymczasem to tak nie działa. Wypełnianie obowiązków domowych przez domowników nie ma nic wspólnego z pomaganiem. A jeżeli jesteś jedną z tych kobiet, które głaszczą swych facetów po główkach, gdy ci łaskawie „pomogą” w zmyciu po sobie talerza i kubka, zastanów się, czy czasem nie krzywdzisz jego i samej siebie.
Mój mąż potrafi posprzątać, uprać i ugotować, nie woła mnie histerycznie, gdy zostawiam go z córką. Dzielimy się obowiązkami – może nie równo, ale uczciwie i z sensem. Na pytanie, czy mi pomaga, mogę śmiało odpowiedzieć, że „nie”, bo to nomenklatura nieadekwatna do sytuacji. Za to raduje mnie bardzo, że na normalnych zasadach funkcjonujemy w jednym gospodarstwie domowym i ani ja nie robię z siebie bohaterki akcji charytatywnej, ani on nie zgrywa superbohatera, bo zrobił to, co do niego należało. Prosta sprawa.
Te współczesne księżniczki…
Ilekroć któryś ze znajomych skarży mi się, że partnerka oczekuje od niego, iż zajmie się dzieckiem, wytrzepie dywan i skosi trawnik, słyszę nieśmiertelny tekst: „dzisiejsze laski to rozpuszczone księżniczki, nasze matki robiły wszystko i nie narzekały”. Na samą myśl o tych sytuacjach uśmiecham się pod nosem.
Dzisiejsze dziewczyny mają w zwyczaju wiele spraw załatwiać na forum publicznym – krytykują faceta otwarcie, przy świątecznym stole, podczas spotkania ze znajomymi, na Facebooku. Te „nasze matki” nie miały ku temu sposobności, więc narzekanie na mężów odbywało się zazwyczaj w babskim gronie podczas dyskretnego posiedzenia w kuchni. I trzeba być naprawdę naiwnym, by wierzyć, że kobiety, które pracowały, gotowały, prowadziły dom, wychowywały dzieci, płaciły rachunki i latały na wywiadówki, nigdy na swoją sytuację nie narzekały. Dawniej po prostu inaczej się to odbywało.
Efektem tego, że wychowywały nas Matki Polki często jest to, że młode kobiety buntują się przeciw znanemu z rodzinnego domu schematowi, z kolei młodzi faceci nie potrafią pojąć, że jednak tworzenie gospodarstwa domowego powinno wyglądać trochę inaczej. Nie tylko dlatego, że mamy XXI wiek, ale też dlatego, że wszyscy zasługujemy na uczciwe partnerstwo a nie na bycie Panią Robot i jej Panem.
Pełnoetatowe Kury Domowe
Fakt, iż pracuję zdalnie, często wiąże się z tym, że przez osoby postronne jestem traktowana jako „bezrobotna” i „nicnierobiąca”, która ma bardzo dużo wolnego czasu na domowe obijactwo. Dlatego też w jakiś sposób integruję się ze wszystkimi kobietami, które nie pracują i które wspólnie z partnerami podjęły decyzję o tym, że przez pierwsze lata życia dziecka przestaną być aktywne zawodowo i całkowicie poświęcą się domowi i rodzinie.
Takie kobiety spędzają niemalże całą dobę z dzieckiem – w domu lub poza nim, zaś ich partnerzy – jak to się ładnie mówi – „zarabiają na utrzymanie rodziny”. I to właśnie zarabianie automatycznie zwalnia ich z obowiązku robienia w domu czegokolwiek. Ba, zwalnia ich nawet z obowiązku spędzania czasu z dzieckiem.
Skoro słyszę, że „dzisiejsze laski to księżniczki”, mam ochotę powiedzieć, że „dzisiejsi faceci to leszcze, które płodzą dzieci, a potem się od nich izolują”. Jedno i drugie jest niesprawiedliwą generalizacją, ale ze smutkiem muszę przyznać, że znam całe mnóstwo mężczyzn, którzy przy dziecku nie zrobią absolutnie nic – obojętnie czy jest to wymagający ukołysania do snu noworodek czy proszący o chwilę zabawy trzylatek. Pracują, więc po pracy odpoczywają. Kobieta przecież „cały dzień nic nie robiła”, więc dalej to swoje „nicnierobienie” przy maluchu, przy garach i przy mopie może kontynuować.
W ten oto sposób kobieta staje się robotem. Niektóre się na to skarżą, inne przyjmują to na klatę i płyną z prądem. Przykre jest jednak to, że ponieważ facet nie pobawi się z dzieckiem ani nie zmyje brudnych garów (bo przecież „do jasnej cholery był dzisiaj w pracy!”), jego kobieta nie ma absolutnie żadnej chwili dla siebie.
A wiecie jak to jest – wszyscy są chętni do komentowania, że młode matki się zapuszczają, że tyją, że o siebie nie dbają, że chodzą w dresach po domu i zapomniały już, jak to jest być kobietą. Ciekawe tylko, kiedy taka „szczęściara” ma tą kobietą być. Wyjście na siłownię, pójście do kosmetyczki, głupia kąpiel w wannie – to wszystko wymaga czasu, a nie każdej ten czas jest dany. Staram się to tłumaczyć wszystkim moim kolegom, którzy uważają, że skoro pracują, to przysługuje im bezterminowe zwolnienie z pozostałych obowiązków, ale chyba rzadko coś do nich dociera. Pewne kwestie mają już po prostu zakodowane w genach i w umysłach.
W tym miejscu pozostaje więc wystosować dwa apele – do niektórych kobiet, aby doceniały tych facetów, którzy się angażują i współuczestniczą w obowiązkach domowych (bo niestety, znam kobiety, którym i tak zawsze będzie „za mało”) oraz do niektórych facetów, aby zastanowili się, czy chcą dzielić małżeńskie łoże z robotami czy z kobietami.
Przeczytaj również:
świetnie ujęte. wychodzę z podobnego założenia. brawo Klaudyna, za świetne podsumowanie problemu. wyjęłaś mi to z ust. yyy… z klawiatury. 😉
Ha! No to bardzo się cieszę, że mamy takie samo podejście do tematu 🙂
Kiedy słyszę, że "dzisiejsze dziewczyny to księżniczki", odpowiadam, że przecież mężczyźni zgrywają się na księciów od setek lat, choć nic ich do tego nie uprawnia.
Haha, pięknie powiedziane! 🙂
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że jesteśmy bratnimi duszami, a przynajmniej w wielu kwestiach mamy identyczne poglądy. Szlag mnie trafia, kiedy słyszę od mamy czy ciotek, że mój mąż jest dobry, bo mi czasami pomaga. Owszem w zimowych miesiącach jest w domu, to przekazuję mu swoje codzienne obowiązki, ale kiedy jest ciepło, widujemy się z godzinę dziennie, bo pracuje na dwa etaty – wtedy nikomu nie jest mnie żal, iż wszystko jest na mojej głowie i jestem całe dnie, a nieraz noce sama. Co najlepsze wszyscy dziwnie na mnie patrzyli ostatnio, gdy powiedziałam, że nie będę męża chwaliła za przewinięcie Jasia, nakarmienie go czy odkurzenie, bo tak samo jest rodzicem/domownikiem jak ja – mam dziękować za coś, co powinno być zasranym obowiązkiem? O nie, nie. Owszem, młodzi ojcowie teraz (w większości) pomagają żonom (porównując to, co działo się za czasów naszych ojców), ale jednocześnie oczekują za to pochwał – tylko szkoda, że nas nie chwali się za robienie prania, obiadu i siedzenie 24h na dobę z dzieckiem. Męża mogę pochwalić za zabranie mnie gdzieś czy zrobienie mi niespodzianki, ale nie za coś, co powinno być normalnym zachowaniem.
Otóż to! Chwalić drugą osobę można za naprawdę wiele, ale nie za coś, co jest jej obowiązkiem, bo w końcu na tych samych prawach korzysta z nami z jednej przestrzeni i dokładnie na tych samych zasadach jest rodzicem. Tymczasem poprzednie pokolenia mają wpojone, że chłopa to trzeba pochwalić, jak łaskawie zwolni nas z obowiązku robienia czegoś za niego. Chore.
Amen!
A ja z kolei uważam inaczej – że chwalić warto, bo to bardzo motywujące – szczególnie dla mężczyzn (którzy chcą być w oczach swoich kobiet superbohaterami). A jak nie chwalić, to przynajmniej docenić zwykłym „dziękuję”.
Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem z wieloletnim stażem, więc pewnie się nie znam, ale staram się zawsze docenić to, co mój partner dla mnie robi, nawet, jeśli oczekuję, że powinien to zrobić – wtedy też staram się mu zawsze powiedzieć: „dziękuję, że to zrobiłeś” – to nie tylko miłe, ale i z psychologicznego punktu widzenia wzmacnia takie zachowanie. I szczerze mówiąc to lubię, jak i on mi dziękuje za np. dobry posiłek czy poskładane ubrania. Fajne jest też mówienie „dobra robota”. Oczywiście, kiedy coś jest rutyną, trudniej o docenienie czegoś takiego, natomiast nadal sądzę, że takie „dziękuję, że jesteś” jest miłym akcentem.
Ładny clickbait 😀
Oj tam, oj tam – nie ma w tym żadnej nieprawdy. A że brzmi przewrotnie – o to chodzi 😀
U nas też jest równouprawnienie w domu i jest zdrowo. W rodzinnym domu również tak było:) I nadal jest. Ale przerażają mnie przede wszystkim faceci, którzy nic nie zrobią w domu i jeszcze mają pretensje do żony, że źle posprzątane… Ech.
Oj tak, współczuję kobietom, które się z takimi jaśniepanami zadały i zastanawiam się, czy matki są dumne, że ich tak wychowały. Gorzej, jeśli same miały takich mężów i schemat poszedł dalej – to po prostu przykre.
Ten temat zawsze podnosi mi ciśnienie bo niestety zawsze(!) spotykam się z opinią, że skoro siedzę w domu to się nudzę i powinno wszystko być zrobione, podane. Na początku dziekowalam za umyte naczynia itp. Teraz? Już się to skończyło 😉 rozwalił mnie kiedyś facet występujący w "ugotowanych" mówiąc:" no trochę mi doskwiera samotność nie ma kto ugotować, zająć się domem.." to w takim razie pomoc domowa niech zatrudni! A nie, jej trzeba płacić partnerce nie;)
A widzisz, możesz błędnie rozumować – partnerce też się "płaci", w końcu się ją "utrzymuje" 😉 Paru facetów z takim myśleniem znam i, oj, często dochodzi między nami do spięć. Bo co to w ogóle jest za partnerstwo, kiedy traktuje się kobietę w taki sposób?
Jeden z lepszych tekstów, jakie ostatnio czytałam, brawo, świetnie ujęte!
Ach, dziękuję, bardzo mi miło! 🙂
Brawo, brawo, brawo 🙂 już dawno nie czytałam takiej samej prawdy 🙂 pozdrawiam 🙂
Bardzo się cieszę, dziękuję!
ja również dawno nie czytałam tak sensownych słów 🙂 super 😀 !
Dzięki! 🙂
Byłam bardzo zdziwiona tytułem postu, ale już rozumiem, o co chodzi. 😉
Ja pamiętam, że kiedyś mój chłopak coś zrobił sam z siebie. Już nie pamiętam co, pozmywał naczynia, umył łazienkę czy coś. Miałam mu podziękować, ale w końcu powiedziałam "chciałam ci podziękować, ale w sumie nie wiem czego, skoro to nasze wspólne obowiązki domowe". 😉 Lekko się sfoszkał. 😉 Ale faktycznie nigdy nie oczekiwał, że to ja będę sprzątać, gotować i robić zakupy, a pracujemy na etat oboje. Wręcz powiedział mi kiedyś, że widzi po rodzicach (są na emeryturze), jakie spięcia tworzy żona dbająca o dom i mąż siedzący na kanapie, i on czegoś takiego nie chce.
I w związku z tym jeśli robimy generalne sprzątanie, to wspólnie. Ja odkurzam podłogi i je myję, bo on tego nie lubi, on sprząta w kuchni, bo tego z kolei ja nie lubię. Jeszcze nie jest idealnie, bo często pyta mnie, gdzie coś odłożyć, ale dojdziemy do tego. 😉 Podział mamy też w kuchni – ja kroję warzywa, on mięso. Mamy potrawy, które gotuję ja i które przygotowuje on. Bo ja bardziej idę w gotowanie, a on np. w podawanie tortilli. 🙂
Super układ! Musisz mieć bardzo mądrego faceta, skoro sam z siebie zauważył, że schemat zaprezentowany w domu rodzinnym się nie sprawdził. Niestety, mało który ma na tyle wyobraźni, dlatego z reguły kobietom stawia się takie oczekiwania, jakie stawiało się matkom, a to przecież nie powinno działać w ten sposób.
U nas podział działa podobnie – każdy robi to, co lubi bardziej [ja kuchnia, on łazienka], a pozostałe pomieszczenia ogarniamy różnie – chociaż najczęściej ja odkurzam, a on myje podłogi. W kuchni bywam częściej, bo pracuję w domu, więc zawsze witam męża ciepłym posiłkiem, ale jak przychodzi weekend – dostaję śniadanie do łóżka a w sobotni wieczór wspólnie pracujemy nad pizzą. Zdrowy, fajny układ – bez wzajemnych pretensji, na luzie.
Skoro wszyscy się zgadzają to ja mogę być tą złą, która będzie polemizowała 🙂 Odnoszę wrażenie, że "punkt widzenia zależny jest od punktu siedzenia". Z domu wzorców nie wyniosłam, gdyż zawsze były w nim same kobiety. To co zajmowania się dzieckiem i zabawy z nim to się nie wypowiem, ponieważ niechęć do takich czynności od razu kojarzy mi się z brakiem miłości oraz patologią. Nawiążę jednak do obowiązków domowych.
Przykładowo, jeżeli kobieta nie pracuje zarobkowo i zdecydowała się na wychowywanie dziecka w domu, to moim zdaniem ogromną niesprawiedliwością jest oczekiwanie od męża, który pracuje jako pracownik fizyczny np na budowie, że wróci do domu i będzie gotował czy sprzątał. Prawdopodobnie po tych ośmiu czy nawet dwunastu godzinach ledwo na oczy widzi. Siedzenie w domu, nawet przy rocznym lub dwuletnim dziecku jest zdecydowanie pracą mniej męczącą. Moja babcia nie dla stereotypów zajmowała się domem, a z chęci i zamiłowania do tej czynności. Miała pięć córek, które jej w tym bez protestów pomagały, a dziadek pracował i całą tą ferajnę utrzymywał. Nie miał przy tym najmniejszych problemów, żeby z nimi wychodzić na spacery, zbudować im piaskownicę, bawić się z nimi itp itd. Do kuchni jednak nieproszony nie wchodził. Dlaczego taki układ nie miałby być zdrowy? Tylko dlatego, że "zmieniły się czasy"?
Inaczej sprawa się ma, kiedy mąż jest pracownikiem biurowym i przez 8 godzin siedzi przed komputerem na tyłku. Wtedy męczy się raczej psychicznie niż fizycznie i taki ruch jest dla niego jak najbardziej wskazany 🙂
Kiedy pracuje dwoje ludzi… (nie ważne w domu, w biurze, na księżycu) to wtedy już rzeczywiście jest to kwestia podziału obowiązków. Odnoszę jednak wrażenie, że wkładanie wszystkich par do jednego wora zwyczajnie się nie sprawdzi.
Jest też ta kwestia "dziękowania" (tu bardziej odnoszę się do komentarzy niż wpisu). …ale czemu sobie nie dziękować? To jakaś zbrodnia? Uważam, że za dobrze wykonaną pracę jak najbardziej należy się podziękowanie. Skoro on odkurzył cały dom, to poklepię go po główce i powiem, że dobrze zrobił. Skoro ja przygotuję obiad, to liczę na to, że usłyszę kilka miłych słów. Docenianie czyjejś pracy jest naprawdę ważne, podnosi na duchu i niejednokrotnie poprawia humor. Niezależnie od tego co to za praca by była.
Wiesz, jeżeli facet ciężko pracuje i praktycznie nie ma go w domu, to sytuacja jest zupełnie inna. Jeżeli natomiast spędza weekend w domu i z perspektywy kanapy obserwuje jak jego kobieta uwija się między mopem a garami i między pieluchami a karmieniem, to moim zdaniem jest to nieuczciwe. On zasługuje na odpoczynek, a ona już nie? Tylko dlatego, że jej całodobowa praca w domu mniej rzuca się w oczy i jest bardziej oczywista? 🙂
W kwestii dziękowania – czym innym jest chwalenie, a czym innym dziękowanie. Ja nie oczekuję podziękowań za wykonywanie obowiązków domowych. Za to miłe słowo, że coś było smaczne albo dobrze wykonane to już zupełnie inna bajka 🙂
Mogę się podpisać pod każdym zdaniem 🙂
Swoją drogą, o tyle dziwię się sytuacjom, gdy kobieta narzeka, że facet nic w domu nie robi, bo takie kwestie i stosunek mężczyzny do "kobiecych obowiązków" zwykle uwidaczniają się dosyć szybko. Nie wyobrażam sobie związać się z kimś, kto nie szanowałby mnie na tyle, by bez skrupułów wszystko zrzucić na moje barki. To nie tylko kwestia wychowania, ale właśnie też szacunku do drugiej osoby. A nie ma co się łudzić, że facet o szowinistycznych zapędach nagle w cudowny sposób się odmieni.
Też mnie to dziwi, ale winne jest temu naiwne przekonanie, że po ślubie "wszystko się zmienia", co jest oczywistą bzdurą.
No właśnie ja nie wiem, jak naiwnym trzeba być wierząc, że ślub może cokolwiek zmienić (jeśli już coś zmieni to raczej na gorsze, bo wtedy część takich pseudo-samców często wychodzi z założenia, że już w ogóle nie musi się "starać"). To trochę na zasadzie, jak niektóre kobiety wierzą, że pijak przestanie pić, a hazardzista grać, bo wyleczy ich miłość.
Otóż to. A najgorsze jest to, że osoby z takim myśleniem z reguły brną w to dalej i głoszą, że "dziecko go zmieni". A jak już w kiepskim związku pojawia się dziecko, to staje się ono gwoździem do trumny takiego małżeństwa, bo dochodzą kolejne problemy, lęki i zmartwienia.
Szkoda, że ludzie nie myślą o tym wcześniej.
Niestety, nic dodać, nic ująć.
Idealnie ujęłaś to co sama na ten temat myślę! Jak slyszę od koleżanek że ich mąż to taki dobry bo czasem jej nawet w domu pomoże to mam ochotę mordować! Pomóc to mi może owa koleżanka jak przyjdzie na kawę i brudne filiżanki mi pomoże do kuchni odnieść. Mąż w domu mieszka więc w takim samym stopniu jak i ja za ten dom odpowiada. Amen. 😉
Dokładnie tak, świetnie powiedziane 🙂
Dokładnie. Partner może mi POMÓC z obowiązkami z pracy albo w obróbce jakiejś grafiki na bloga a nie w domu! 😛
I o to właśnie chodzi 🙂
Bardzo przewrotny ten tytuł artykułu. Myślę że wielu feministkom już piana z gardeł poszła ? mój maż jest wychowany w domu w którym to teść gotował obiady i zresztą nadal to robi. Każde z nich ma wydzielone obowiązki. I dla mojego męża nie jest to nic dziwnego. Czasem obiad zrobię ja czasem on.☺
Mojego teścia też czasem widuję w kuchni, więc na szczęście są jeszcze na tym świecie faceci, którzy wiedzą, co należy robić 🙂
Cały tekst jest super, zgadzam się całkowicie. Zwłaszcza z tym fragmentem:
"dzisiejsi faceci to leszcze, które płodzą dzieci, a potem się od nich izolują". Jedno i drugie jest niesprawiedliwą generalizacją, ale ze smutkiem muszę przyznać, że znam całe mnóstwo mężczyzn, którzy przy dziecku nie zrobią absolutnie nic – obojętnie czy jest to wymagający ukołysania do snu noworodek czy proszący o chwilę zabawy trzylatek. Pracują, więc po pracy odpoczywają. Kobieta przecież "cały dzień nic nie robiła", więc dalej to swoje "nicnierobienie" przy maluchu, przy garach i przy mopie może kontynuować.
Przyznaję, przeczytałam tylko komentarz Sylwii – i też się zgadzam – na więcej nie mam czasu w tym nicnierobieniu… I też nie chwalę, że posprząta czy śmieci wyniesie, bo mnie za moje obowiązki nikt nie chwali…
O to chodzi – to nie jest nic, co wymagałoby chwalenia. Chociaż jeśli ma się kobietę, która robi wszystko, to wypadałoby ją czasem docenić i podbudować 😉
Bardzo wiele zależy od wychowania. Jeśli rodzice wychowują syna na księcia, któremu się usługuje, to potem w dorosłym życiu on tego obsługiwania oczekuje od partnerki. Przynajmniej taki wniosek wysnułam z obserwacji otoczenia. Jakiś czas temu z zaskoczeniem odkryłam, że np. wielu ludzi w moim wieku narzeka na to, że w ich domach rodzinnych podział obowiązków między rodzeństwem był niesprawiedliwy. Np. córka musiała pomagać matce w przygotowaniu obiadu, a brat w tym czasie mógł gnić przed kompem, a jego jedynym obowiązkiem domowym było wynoszenie śmieci. I to mnie zszokowało, przyznam.
Otóż to – straszliwie irytuje mnie taki podział obowiązków w domu – córka ciągle coś robi, a syn siedzi i trzeba mu wszystko przynieść pod nos. Właśnie uświadomiłam sobie, że straszliwie trudne zadanie przede mną – wychować syna tak, aby pomagał i nie oczekiwał, że kobieta zrobi wszystko za niego…
Znam to z życia. Próbuję sobie przypomnieć, czy mój brat miał w domu jakikolwiek obowiązek i nic mi nie przychodzi do głowy. No, może raz na kiedy wyszedł z psem lub wyniósł śmieci, co poprzedzone było wielką awanturą 😉 Nawet uczyć się nie musiał, nic nie musiał, cholera. Tak jak pisałam wyżej – od dziewczynek zawsze się wymaga, faceci to od małego mają lekkie życia.
Świetnie to wszystko ujęłaś! W punkt:) Stawiamy na równouprawnienie w domu. W moim rodzinnym domu też tak było. Tata gotuje, sprząta, zamiata nie ma w tym nic nadzwyczajnego – dom to wspólnota 🙂
Otóż to 🙂 Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją.
Świetnie napisane. A mnie nie pozostaje nic innego jak cieszyć się z tego, że w moim domu i rodzinnym i tym, który sama już buduję panuje zdrowa i normalna sytuacja – choć przez wielu to właśnie jest uważane za nienormalność – że i ja i mój partner robimy to co akurat jest potrzeba. Bez proszenia, bez rozkazów. A czasami to on sam z siebie robi więcej ode mnie 🙂
O tak, to jest w tym wszystkim najdziwniejsze – że inni uznają to za niezbyt normalne. Skądś to znam 😉
Widzę, że dziewczyny przede mną powiedziały już prawie wszystko, co też mogłabym powiedzieć, więc dodam od siebie tylko jedno. Ja, kiedy słyszę kobiety narzekające na seksizm w związkach albo wręcz mówiące rzeczy w stylu "kobietom należy się wcześniejsza emerytura, bo MUSZĄ pracować na dwa etaty", odpowiadam im bezczelnie: widziały gały co brały. Nikt nikomu z nikim nie każe się wiązać. Jeżeli chłopak zachowuje się jak rozkapryszony królewicz, co to bez kobiety w domu umarłby z głodu, bo nie splami się zrobieniem sobie kanapki, to naprawdę nietrudno domyślić się, jakim będzie mężem. A jeśli już mimo to wzięłaś z takim ślub i teraz obowiązki domowe Ci ciążą to… to… no, widziały gały co brały, przykro mi, taka prawda. Przynajmniej w naszym pokoleniu.
Ale ja mężowi dziękuję. Nie za "pomoc", tylko za pracę. On mi też. Nie mamy jakiegoś jasnego podziału obowiązków i chyba oboje traktujemy jakiekolwiek zaangażowanie drugiej strony jako dobrowolny wkład w ogarnianie gospodarstwa domowego. Zawsze to miło odkryć, że brudne naczynia nie wiadomo kiedy zniknęły ze zlewu. Nie musiał ich myć, więc dziękuję, że to zrobił. I vice versa :).
Niestety, rzeczywiście tak jest. Dyskutowałyśmy o tym kawałek wyżej – po prostu wciąż niektóre wierzą, że "po ślubie wszystko się zmienia", że "po ślubie będzie lepiej", a potem brną w to dalej z tym swoim: "na pewno po urodzeniu dziecka mu się odmieni" itd. Tymczasem ludzie aż tak się nie zmieniają i jak ktoś jest leniwym królewiczem to nic tego nie zmieni.
Ja raczej nie mam na co narzekać. Czy to nazwiemy pomocą, czy partnerstwem, czy równouprawnieniem, czy podziałem obowiązków domowych – mój mąż robi tyle, ile robić powinien, żebym mogła pozwolić sobie na własny rozwój i czas tylko dla siebie oraz nie była zmuszona się "zapuścić" 🙂
Super! Tak właśnie powinno to wyglądać, aby wszyscy byli zadowoleni 🙂
Świetnie to opisałeś. zgadzam się z tym ,że facet nie powinien "pomagać" tylko dzielić się obowiązkami. Od Zawsze to powtarzam mojemu mężowi; tak samo przy sprzątaniu, przy dziecku, zakupach lub gotowaniu możemy podzielić się tymi czynnościami. Chociaż może niekoniecznie przy używaniu wiertarki…
Haha, a to już ciekawa taktyka 🙂 Ja tam bym chętnie wiertarką się pobawiła, ale mąż nie pozwoli 😉
Kochana jaką Ty masz świętą rację! Ja jestem za równouprawnieniem, niech facet też się poczynia do obowiązku!
No to się zgadzamy 🙂
tak tylko ciekawe jak go do tego zmusic…
Jak masz zmuszać, to lepiej go wymień na lepszy model 😉
Czyli puszczaj się. I żebyś na gorszego nie trafiła !
Swietny artykul. Z drugiej strony co jak mowisz mezowi wprost co ma robic a on mowi NIE? Co wtedy? Ty jestes zmeczona, potrzebujesz oddelegowac obowiazki. A on mowi, ze on jest zmeczony i nie bedzie tego robil. Mowisz mu wtedy, ze Ty jestes tez zmeczona i ze mozecie zamowic sprzataczke i zaczyna sie klotnia.
Skoro on ma prawo być zmęczony, to Ty też. Nie rób, zamów sprzątanie, nie pytając go o zdanie i już. Kłócenie się nie ma sensu, bo wnosi wyłącznie negatywne emocje, a i tak nic Wam nie daje.
Może gdy mąż zobaczy, że pani sprzątająca znacznie Cię odciążyła, przez co jesteś mniej zmęczona i bardziej zadowolona, zrozumie, że było warto.
Babom nie można pomagać bo jeśli już to zaczynacie to wykorzystywać. I dlatego wam nie pomagamy.
No nie jest tak. Dzisiejsze kobiety są leniwe i samolubne. Nasze babcie rodziły po 5-cioro dzieci, nie miały samochodów, niani, wakacje spędzały na wsi u rodziców i….. NIE NARZEKAŁY !!!! Moja propozycja podzielmy tę pracę po równo, wszystkie obowiązki domowe nie tylko te kobiece. Napraw sama samochód, wymień olej, zadbaj o ubezpieczenie, prowadź przez 50% samochód na wczasy, wymień uszczelkę w kranie, pomaluj pokój, przepchaj kibel, pójdź do pracy i zarób 50% dochodu rodzinnego, wypakuj połowę bagaży po wczasach także tych ciężkich, załatw wczasy, napraw rower, wymień żarówki itd. Oczekujecie podziału ale tylko tych swoich (kobiecych) obowiązków a co z resztą?
Ja również nie mam wsparcia mam 2 dzieci partner w domu nie robi nic finansowo też słabo…