Motyl – Still Alice, reż. R. Glatzer, W. Westmoreland
Still Alice
reż. R. Glatzer, W. Westmoreland • USA, 2014
Kiedy Twoja ukochana powieść (recenzja Motyla, Lisy Genovy) zostaje przeniesiona na ekran, jednocześnie cieszysz się i boisz. Bo albo z ważnej dla Ciebie historii zrobią słabą papkę, albo hit. Still Alice hitem nie jest i nie będzie. Nawet nie wiadomo, czy trafi do polskich kin. Ale jest Złoty Glob i wielka szansa na Oskara dla odtwórczyni głównej roli – a to już coś. Coś, co potwierdza, że w tym filmie warto zwrócić uwagę przede wszystkim na Julianne Moore, bo sam obraz nie powala, nie zachwyca i nie spełnia nawet połowy stawianych mu oczekiwań…
Still Alice mierzy się z tematyką Alzheimera. Dr Alice Howland (Moore) stanowi zdumiewający przypadek medyczny – jest jeszcze względnie młoda, do tego dysponuje nieprzeciętnym umysłem i doskonałą formą fizyczną. Jak nietrudno się domyślić, tego rodzaju choroba staje się ogromnym szokiem dla jej otoczenia naukowego i rodziny. A postępuje tak błyskawicznie, że cierpienie i zagubienie bohaterki poruszają tym mocniej…
Moore z tym niełatwym wyzwaniem aktorskim radzi sobie doskonale. Jest autentyczna i naturalna, a w swej kreacji nie popada w przesadę – to ważne, bo o kicz i patos w takich sytuacjach pokusić się nietrudno. Łatwo uwierzyć w jej ból, łatwo zrozumieć jej postawę. Taka sztuka nie udaje się np. w przypadku jej męża. W rolę Johna Howlanda wciela się Alec Baldwin – dość drętwy i sztuczny, który sprawia wrażenie zimnego i zniechęconego do życia, a uczucia, jakie powinno łączyć bohaterów nie widać na ekranie ani przez sekundę. To jeden z najważniejszych braków Still Alice. Czego jeszcze zabrakło filmowi? Trudno powiedzieć. Zrealizowany jest naprawdę dobrze i od strony technicznej nie można mu absolutnie niczego zarzucić. Jest jednak zbyt krótki. Z tej opowieści można było wycisnąć o wiele więcej, sięgnąć głębiej, pokazać coś jeszcze. Punkt kulminacyjny przychodzi zbyt szybko – bardzo trudno odetchnąć przy tym filmie, zatrzymać się na moment, popaść w zadumę. Podczas lektury powieści Lisy Genovy płakałam, nie mogłam dojść do siebie, mierzyłam się z całym nawałem emocji, pokazanych nie tylko przez główną bohaterkę, ale także jej rodzinę i otoczenie. Tutaj mamy drętwego męża i bezbarwnego syna (Hunter Parrish), którzy wydają się egzystować na zupełnie innej płaszczyźnie emocjonalnej. Ciekawą kreację stworzyła Kristen Stewart, jako zdystansowana i zbuntowana córka (choć w książce przedstawiono jej relacje z matką lepiej i głębiej), a doskonałą Kate Boswort (druga z córek). Przyjąć więc należy, że siłą Still Alice są kobiety i emocje. Reszta to zbędne tło, które tylko psuje odbiór całości. Gdyby decydowały sentymenty i sympatia do Moore i Stewart, oceniłabym ten obraz lepiej.
Ale trzeba być uczciwą… Moja ocena: 7/10 Film obejrzany w ramach wyzwania 1000 filmów, które muszę obejrzeć.
]]>Źródło: filmweb.pl |
Moore z tym niełatwym wyzwaniem aktorskim radzi sobie doskonale. Jest autentyczna i naturalna, a w swej kreacji nie popada w przesadę – to ważne, bo o kicz i patos w takich sytuacjach pokusić się nietrudno. Łatwo uwierzyć w jej ból, łatwo zrozumieć jej postawę. Taka sztuka nie udaje się np. w przypadku jej męża. W rolę Johna Howlanda wciela się Alec Baldwin – dość drętwy i sztuczny, który sprawia wrażenie zimnego i zniechęconego do życia, a uczucia, jakie powinno łączyć bohaterów nie widać na ekranie ani przez sekundę. To jeden z najważniejszych braków Still Alice. Czego jeszcze zabrakło filmowi? Trudno powiedzieć. Zrealizowany jest naprawdę dobrze i od strony technicznej nie można mu absolutnie niczego zarzucić. Jest jednak zbyt krótki. Z tej opowieści można było wycisnąć o wiele więcej, sięgnąć głębiej, pokazać coś jeszcze. Punkt kulminacyjny przychodzi zbyt szybko – bardzo trudno odetchnąć przy tym filmie, zatrzymać się na moment, popaść w zadumę. Podczas lektury powieści Lisy Genovy płakałam, nie mogłam dojść do siebie, mierzyłam się z całym nawałem emocji, pokazanych nie tylko przez główną bohaterkę, ale także jej rodzinę i otoczenie. Tutaj mamy drętwego męża i bezbarwnego syna (Hunter Parrish), którzy wydają się egzystować na zupełnie innej płaszczyźnie emocjonalnej. Ciekawą kreację stworzyła Kristen Stewart, jako zdystansowana i zbuntowana córka (choć w książce przedstawiono jej relacje z matką lepiej i głębiej), a doskonałą Kate Boswort (druga z córek). Przyjąć więc należy, że siłą Still Alice są kobiety i emocje. Reszta to zbędne tło, które tylko psuje odbiór całości. Gdyby decydowały sentymenty i sympatia do Moore i Stewart, oceniłabym ten obraz lepiej.
Ale trzeba być uczciwą… Moja ocena: 7/10 Film obejrzany w ramach wyzwania 1000 filmów, które muszę obejrzeć.
Niestety nie czytałam jeszcze książki, co na pewno nadrobię. Oglądałam jednak film i mam podobne uczucia co Twoje. Również uważam, że film powinien być dłuższy i mógł bardziej poruszyć ludzkie serce. Fajnie, że aktorka otrzymała nominację do Oskara, będę trzymała za nią kciuki 🙂
Koniecznie nadrabiaj książkę, zdecydowanie warto 🙂
Również trzymam kciuki za Oskara, choć zamierzam obejrzeć jeszcze pozostałe nominowane aktorki, żeby móc być obiektywną 🙂
Oczywiście ja też. Ale Moore i tak uwielbiam 🙂
Zgadzam się w 100% 🙂 Niestety też dałam tylko 7/10. Na drugim planie to wręcz takie przeciętne kino familijne.
Otóż właśnie. Żałuję najbardziej tego Baldwina w jednej z czołowych ról – strasznie mnie drażnił, nieprzyjemnie się go ogląda.
,,Siłą Still Alice są kobiety i emocje" – mogłabym się podpisać pod tymi słowami. Moore ma duże szanse na Oscara, ale tak samo jak Ty, muszę zobaczyć pozostałe nominowane, by móc pewniej typować :).
Mając podstawę w postaci przeczytanej powieści, podchodziłam do filmu bardziej emocjonalnie niż osoba, która nie poznała historii Alice, ale z drugiej strony myślę, że to mi trochę zakłóciło odbiór filmu. To, czego nie ukazano, podświadomie sobie dopowiadałam. Ciekawa jestem, jak film oceni osoba, która nie ma emocjonalnego związku z powieścią – na co zwróci uwagę i tak dalej.
Z pewnością obejrzę 🙂 Książka zrobiła na mnie spore wrażenie, a po przeczytaniu Twojej opinii o filmie będę mieć względem niego mniejsze oczekiwania… 🙂
Na pewno obejrzę, chociaż po Twoja opinia odrobinę ostudziła moją ekscytację. Mimo to nadal jestem bardzo ciekawa, może gra J. Moore przysłoni mi inne niedostatki?
Lubię aktorkę, tak jak Ty byłam pod ogromnym wrażeniem powieści i nie wyobrażam sobie, że nie oglądnę
MOTYLA przeczytałam w jedną noc, wczoraj. Emocje jeszcze we mnie buzują. J. Moore idealnie pasuje do takich ról. Ciekawa jestem ekranizacji. Ciekawe czy aktorka dostanie uhonorowana Oskarem?
Bardzo podobał mi się ten film, choć nie znam książki. Aktorsko to jest koncert Moore, cała reszta gra w tle, ale chyba dlatego, że pierwszym skrzypcom nie wchodzi się w paradę.
Pozdrawiam!
Szkoda, że panowie drętwi, ale i tak obejrzę – muszę porównać z książką. 🙂 Jestem rozczarowana wyborem aktora do roli Johna, zupełnie nie tak sobie go wyobrażałam (i nie lubie Aleca Baldwina :P).
http://booklovinbypas.wordpress.com
Właśnie obejrzałam film i – zgadzam się w 100%. Obraz nie oddał potencjału książki. Hitem nie jest i nie będzie… Szkoda.