||

Pięć rzeczy, za którymi tęsknię najbardziej…

Starość mnie bierze. Dlatego zaczynam tęsknić za przeszłością – za sytuacjami, które nie wrócą, za ludźmi, którzy już gdzieś poprzepadli, za marzeniami, które uleciały. W styczniu zeszłego roku wysnułam 26 postanowień na 26 urodziny, które miałam spełnić do obchodzonych kilka tygodni temu 27. urodzin. Udało mi się zrealizować kilka punktów – stworzyłam własny przepiśnik, sprzedałam parę niepotrzebnych rzeczy, wprowadziłam nowe danie do naszego menu, pozbyłam się ze swojego życia zatruwającej mi je osoby, odnowiłam też inną ważną relację. Ale większości punktów zrealizować nie było mi dane – szybko okazało się, że jestem w ciąży, więc wszelkie ekstremalne wyzwania (związane z wysokością, ciasnymi pomieszczeniami albo horrorami) musiałam sobie darować. I tak upłynął kolejny rok mojego życia, zostałam mamą, mój świat przeszedł gwałtowną rewolucję, a ja… …a ja tęsknię…

…za szkołą.

Nigdy nie sądziłam, że dojdę w swoim życiu do momentu, w którym uznam, że brakuje mi szkoły. I – wbrew pozorom – wcale nie chodzi tu jedynie o codzienne spotkania ze znajomymi, o długie powroty do domu okrężnymi drogami, o wygłupy na szkolnym korytarzu. Brakuje mi nauki. We własnym zakresie poszerzam wiedzę i przypominam sobie niektóre fakty z historii czy wzory chemiczne, ale to nie jest to samo. Nikt nie zrobi mi klasówki, nikt nie odpyta, nie pochwali dobrą oceną. Teraz wymagania stawiać muszę sobie sama, a nie jest to wcale łatwe.
Szkolny występ. Pierwsza z prawej.
Tęsknię też za urywaniem się na wuef do chłopaków i grą w piłkę. Za szkolnymi przedsięwzięciami – występami na scenie, teatrzykami, akademiami, konkursami, zawodami sportowymi. Dużo wyzwań się wtedy miało, dużo fajnych pomysłów realizowało. Nigdy nie było nudno, zawsze trzeba było działać, rozwijać się, podejmować współpracę z innymi. Pod tymi względami czasy podstawówki i gimnazjum były najlepszymi latami mojego życia. Najfajniejsi ludzie, najlepsi nauczyciele, najbardziej niezapomniane wycieczki, najbarwniejsze wspomnienia. Czegoś takiego się nie zapomina!

…za rodzinnym oglądaniem telewizji.

Można mówić, że telewizja to zło i wytwór szatana, ale mnie akurat kojarzy się ona z dobrymi chwilami spędzanymi razem. Nawet w dorosłym życiu, gdy już byłam zaręczona i wiedziałam, że wkrótce założę własną rodzinę, uwielbiałam pielęgnować takie momenty, jak zasiadanie z rodzicami przed odbiornikiem i oglądanie z nimi meczów i „Jednego z dziesięciu”. Mój mąż, choć kochany z niego człowiek, nie będzie ze mną wydzierał się do telewizora, gdy Manchester strzeli bramkę, nie będzie też dyskutował z sędziami albo odpowiadał na teleturniejowe pytania. Takie chwile to tylko z rodzicami. I dobrze, przynajmniej mam co wspominać.

…za szalonymi eskapadami.

Na właściwym miejscu.
Czy kiedykolwiek potrafiłam usiedzieć w miejscu? E-e, niet! W dzieciństwie albo grałam w nogę, albo wygłupiałam się w podchody i inne gry terenowe, albo latałam po okolicy z mapą skarbów, kompasem, mikroskopem, scyzorykiem i cholera wie czym jeszcze. Budowałam szałasy, wchodziłam na drzewa, podrzucałam ludziom na balkony instrukcje mające doprowadzić ich do zakopanego w okolicy wielkiego skarbu. Miałam plan zostać botanikiem albo archeologiem, tak mnie grzebanie w ziemi fascynowało. Podejrzewam, że nikt inny z całego mojego osiedla nie zgłębił tak dokładnie okolicznych terenów, jak właśnie ja. Szalone eskapady to też znak późniejszych czasów. Nie ma się czym chwalić, ale w gimnazjum zostałam rasowym wagarowiczem. Poznałam wtedy byłe województwo częstochowskie centymetr po centymetrze. Ładowałyśmy się z przyjaciółką w pekaes i ruszałyśmy przed siebie. Rzucałyśmy sobie wyzwania w stylu: 'w ciągu paru dni przejedziemy całe trasy wszystkich częstochowskich autobusów’. Czołgałyśmy się po podłodze Tesco, gdy spotkałyśmy szkolną pedagog, a potem bunkrowałyśmy w męskiej toalecie (to wtedy odkryłam, czym są pisuary). Poznawałyśmy ludzi, poznawałyśmy świat, poznawałyśmy nawet smak czystego spirytusu. Nigdy później nie zaznałam już tylu niezapomnianych przygód. Cóż, kiedyś trzeba było dorosnąć.

…za randkami w terenie.

Zawsze we dwoje.
Dziewięć lat temu, gdy poznałam mojego męża, mieszkaliśmy blisko siebie i każdego dnia wybieraliśmy się na dalsze lub bliższe wycieczki. To wtedy na nowo pokochałam jazdę rowerem, to wtedy byłam chuda jak patyk przez codzienne pokonywanie ogromnych kilometrów. Dziś – przytłoczeni pracą i opieką nad dzieckiem – nie mamy już szans na odtworzenie tych dawnych wspaniałych chwil. Nie zwiedzamy już pięknych zakątków naszego miasta, nie spędzamy czasu tylko we dwoje, nie pielęgnujemy swoich dawnych tradycji. Nie znajduję już wierszy pod poduszką, nie namawiam męża na dalekie eskapady rowerowe. Rutyna nieco zabija romantyzm, ale teraz jesteśmy rodziną i uważam to za naturalną kolej rzeczy. W końcu nie da się całe życie latać po łąkach z motylami w brzuchu, ściskać za ręce i śnić o niebieskich migdałach. …ale nic nie poradzę, że bardzo za tym tęsknię.

…za swoimi dawnymi marzeniami.

O ile poprzednie cztery punkty napełniały mnie przyjemną nostalgią, tak ten mocno mnie zasmuca. Kocham swoje obecne życie, nie zmieniłabym w nim niczego, ale boli mnie fakt, że już dawno przestałam marzyć. Wiem już, że nie uda mi się wyrwać ze szponów mojego przygnębiającego miasta, że nigdy nie zobaczę w akcji Ryana Giggsa, że nie wyjadę na kurs językowy do Manchesteru, ani nie przespaceruję się po Central Parku. Być może uda mi się kiedyś odwiedzić muzeum Salvadora Dali, być może zobaczę kiedyś Old Trafford i raz jeszcze odwiedzę Costa Brava, ale przestałam już o tym śnić. Priorytety się zmieniają, a dawne marzenia trzeba odłożyć w kąt. Teraz będą one ulokowane w szufladce z innymi tęsknotami.
Mam nadzieję, że Wy nie macie aż tylu tych małych-wielkich tęsknot… Przeczytaj także:
]]>

28 komentarzy

  1. Nie możesz teraz wprowadzić randek w terenie? Mnie dziecko w tym nie przeszkadza, jeździmy na wycieczki, chodzimy na spacery, może nie jest jak kiedyś, ale jakiś kompromis trzeba znaleźć…

    A liściki, niespodzianki itp. dalej sobie robimy. 🙂

    I motylki wciąż są…

    Rodzinne oglądanie telewizji możesz niedługo wprowadzić z Zosią 🙂 Ja czasem tęsknię za dzieciństwem, rzeczami, które robiłam z rodzicami, ale pocieszam się, że teraz mogę podobne rzeczy robić z Alą, ja swoje wspomnienia już mam a teraz pora pracować nad jej 🙂

    1. Spacery z wózkiem to jednak nie to samo, co nasze wspólne wędrowanie po skałkach, lasach, polach i łąkach 🙂 Choć też jest bardzo przyjemne, nie przeczę. Na szczęście właśnie będę mogła powoli Zońkę wprowadzać w to, co sama lubiłam zawsze robić z rodzicami – myślę, że doceni każdą wspólną chwilę.

      U nas to ja zostawiam liściki, a Mar preferuje zaskakiwanie mnie słodyczami – i o, tyłek rośnie potem 😉

  2. Może to głupie co napiszę, ale poryczałam się czytając Twój post, ponieważ ja od dłuższego czasu mam podobne tęsknoty. Przeraża mnie uciekający czas, rodzice coraz starsi, bardziej niedołężni, ja także wyrosłam z energicznej, zwariowanej dziewczyny na spokojną, stateczną kobietę, wokół której kręci się dom, praca i rodzina. Tymczasem brakuje mi jakiegoś niespodziewanego wariactwa. Szczególnie lata licealne były niekończącym się pasmem psikusów robionych nauczycielom i innym uczniom. A teraz… nuda, spokój, stagnacja. Nie powinnam narzekać, ale cóż zrobić, kiedy serce płacze nad utraconą młodością…

    1. Ech, nostalgia nas z wiekiem łapie 🙂 Kiedyś trzeba było dorosnąć i pewnie nic na to nie poradzimy, że z wiekiem trzeba się wyciszyć, zmienić cele i priorytety… Ale aż chciałoby się wrócić do tych szalonych szkolnych lat 🙂

    2. Na szczęście dzieci poniekąd rekompensują tę nostalgię, chociaż i tak miło jest od czasu do czasu powspominać szkolno-młodzieńcze lata 🙂

  3. Może to zabrzmi banalnie, ale dzieci rosną szybko. I za kilka lat okaże się, że kurs językowy czy spacer po Central Parku wrócą na listę marzeń, a może nawet na listę realnych planów – czemu nie? Tak samo inne punkty na Twojej liście – bardzo fajnie jest robić takie rzeczy z kilkuletnią córeczką 🙂 Włóczenie po łąkach i lasach, wspólne grzebanie w ziemi, wspólne oglądanie telewizji, to wszystko jest chyba jeszcze fajniejsze, kiedy jesteś rodzicem! Sprawdziłam na sobie 🙂 Moja córka ma 12 lat, a ja zaczynam myśleć o kursie językowym w Chinach 😉 Fajnie napisałaś, a ja Ci życzę, żeby te wszystkie rzeczy kiedyś Ci się znowu przytrafiały 🙂

    1. Dziękuję, mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie, a Tobie życzę zrealizowania planu z Chinami – to naprawdę duża rzecz.

      Pewnie w tej chwili przytłoczyło mnie trochę przebywanie z dzieckiem siedem dni w tygodniu po 24 godziny na dobę. Rzadko mam okazję zrobić coś dla siebie, a przez to w głowie rodzą mi się wizje, że już zawsze będzie właśnie tak. Pewnie szybko to minie, bo czas pędzi niesamowicie, ale teraz z jakąś melancholią się zmagam i – o! – taki efekt 🙂

    2. Na pewno tak jest – to jednak nie jest łatwy okres… Jestem przekonana, że za jakiś czas będziesz pisała o tym, jak cudownie Wam się właśnie żyje 🙂 Trzymam kciuki, żeby jak najszybciej 🙂 Ja poważnie uważam, że teraz, kiedy jest nas troje, a nie dwoje, masa rzeczy jest znacznie fajniejsza, niż wcześniej. Ale musiało moje dziecko do tego dorosnąć, żebyśmy mogli z nią to wszystko robić 🙂

    3. Jestem przekonana, że tak właśnie będzie. Na razie, kiedy Zońka ma cztery miesiące, wszystko kręci się wokół rutyny – mleko, pieluchy, spacery, zabawa. Im dziecko starsze, tym więcej daje możliwości. Czekam na ten czas cierpliwie. Nie chciałabym niczego przyspieszać, bo każda chwila z dzieckiem jest niesamowita i każdą będę wspominać z rozrzewnieniem 🙂

  4. Jednego z dziesięciu i mecze z Rodziną nadal oglądam, ale za większością tęsknię tak jak Ty, wiadomo – to samo pokolenie

  5. Piękny post. Wiesz, kiedy jestem teraz w domu z dzieciątkiem, też mnie często nachodzi nostalgia, mam sporo czasu na przemyślenia (choć na nic innego to już nie…:)). Nauczyłam się w życiu godzić z przemijaniem – kiedyś bolało, bolało, że kończą się pewne etapy życia, że sypią się przyjaźnie, że traci się to i to. Już teraz wiem, że to naturalna kolej rzeczy, już tak nie boli. Tęsknię do pewnych rzeczy z przeszłości, ale nie cofnęłabym się za nic w świecie: ani – o zgrozo – do podstawówki, ani do LO, ani nawet do studiów, choć to przecież i Kraków, i kawiarnie, i życie artystyczne, i mam ze studiów świetne znajomości trwające po dziś dzień – to był czas, kiedy urodziłam się na nowo… Ale jak tak sobie pomyślę – jak ja to zniosłam, jak przetrwałam wszystkie te potworne egzaminy, akademiki, przeprowadzki, dojazdy zapchanymi busami… Tęsknimy fragmentarycznie, za tym, co dobre. Tak to już jest.

    Nie zgadzam się, że romantyzm znika. On po prostu się zmienia. Kiedy patrzę na Twój Instagram i widzę, jakie pyszności przygotowujesz mężowi – to to jest właśnie ten romantyzm. Choćby zwykły rosół (niezwykły!). Romantyzm to jest jak mój mąż wstaje pół godziny wcześniej, żeby mi w piecu rozpalić albo jak ja mu robię kanapki na rano do pracy i prasuję koszule późną nocą, kiedy Hanka w końcu zaśnie. To jest rodzinny romantyzm i bardzo go doceniam.

    Tęsknię tylko za jednym, kiedy przeglądam stare zdjęcia – że kiedyś byłam szczupła…. T_T Spasłam się jak świnia, nie wiem, jak z tego zejść, gorzej niż po ciąży… ;/ 😉 😉

    1. Wiesz, ja drugi raz też nie chciałabym już tego przerabiać – szczególnie, że obok kupy radosnych wspomnień piętrzy się też stos tych gorszych. Stresy i łzy to nieodłączny element tych minionych lat i choć tęskni się za tym czy owym, wystarczy, że już raz się to przeżyło, więcej nie trzeba 🙂

      Masz rację z tym romantyzmem. Teraz wygląda on już trochę inaczej, ale cieszy tak samo. Chociaż czasem brak tych gigantycznych porywów serca, które gdzieś uleciały, kiedy związek z etapu nastoletniej fascynacji przeszedł w coś dojrzałego i poważnego. Ale – jak wyżej – taka kolej rzeczy, musimy się z tym godzić 🙂

      Za szczupłością ja też tęsknię – mnie też przypominają o niej dawne zdjęcia. Liczę na to, że aktywność fizyczna i zdrowsze menu pozwolą osiągnąć dobry efekt – musimy się spiąć i działać na tym polu 🙂

    2. z moją motywacją do ćwiczeń jest ciężko. Mąż ma mi przytachać od znajomych jakiś rowerek do ćwiczeń, na tym się muszę oprzeć. Karmię, więc ciężko mi przechodzić na diety – ani to wskazane, ani to łatwe – ciągle chce mi się potwornie jeść i wciąż podjadam – nieważne o jakiej porze… :/ Czasem mam taką psychozę, że mi pokarmu zabraknie, kiedy moje dziecko niemal ciągle żąda piersi i coś muszę szybko zjeść…. Z domu bardzo wyjść nie mogę, nawet, żeby pobiegać, na co zresztą nigdy bym się nie zdecydowała w mojej wiosce. Na razie to w ogóle wstydzę się wyjść między ludzi z takim brzuchem, który moja mama scharakteryzowała ostatnio: "ludzie będą myśleli, że znów jesteś w ciąży". Heh, prawdziwe…. :/

      Ale Tobie życzę powodzenia! 🙂

    3. No tak, przy karmieniu z dietą i mocniejszymi ćwiczeniami nie ma co szaleć, bo to różnie może się skończyć. Jesteś zatem usprawiedliwiona 🙂 Ja z kolei mam drastycznie mało czasu, bo jak Zońka już zaśnie, zaczynam się uczyć, pisać, czytać, gotować i czasu na ewentualną aktywność fizyczną duuużo dużo mniej. Teraz rekompensuję to sobie długimi spacerami, może wystarczy na początek 🙂

      PS. Nie przejmuj się, mnie teraz częściej przepuszczają w kolejkach niż w ciąży ;)))

  6. Aha – a jeśli brakuje Ci nauki, to bardzo polecam pójście po prostu do… szkoły policealnej. Nie wiem, czy to jeszcze teraz powszechne, ale tak z trzy lata temu wiele kierunków dofinansowanych z UE było dla uczniów darmowe. W dwa, trzy lub cztery semestry można nauczyć się czegoś nowego. Oczywiście warto poszukać takich szkół, w których naprawdę uczą i wymagają. Ja 2 lata temu kończyłam kierunek na TEB Edukacji i powiem Ci, że czasem było mi tam trudniej niż na studiach. Tryb zaoczny, zjazdy w weekendy. Chciałabym kiedyś jeszcze zrobić coś takiego. To był fantastyczny czas i byłam dumna z każdego zaliczonego semestru.

    Aha – i nie wierzę, że nie masz marzeń. Kiedy patrzę na Twój blog i Twoją energię, to widzę setki marzeń. Marzenia to przecież chociażby chęć poznania: książki, filmu, nowego języka. To nie tylko plany, to także marzenia. Życzę spełnienia 😉

    1. Dzięki 🙂

      Chodziłam do Cosinusa na organizację reklamy i bardzo fajnie to wspinam, choć pracy rzeczywiście było dużo więcej niż na studiach. Problem jest jednak taki, że tylko nieliczne kierunki trwają tam do końca – z reguły przerywają je w połowie, bo liczba uczniów drastycznie maleje, gdy już dostaną legitymację…

    2. Ano, to może być problem. Ja miałam to szczęście, że kierunek trwał do końca, choć z ponad 60 osób, jakie przyjęli na początku, zostało około 20…

    3. Ano właśnie. U nas najlepiej trzymają się kierunki typu kosmetyczka czy masażysta – a to zupełnie nie dla mnie. Ale może jeszcze kiedyś znajdę coś dla siebie 🙂

  7. Popłakałam się, czytając ten post. Szarpnęła mnie jakaś taka tęsknota. Nie mam jeszcze dzieci (jeśli nie liczyć kota, który czasem bywa bardziej absorbujący niż dziecko), niby wszystko przede mną, ale wiem, że wiele rzeczy już-nie-wróci. I że wielu marzeń nie zrealizuję, bo się nie rozdwoję-roztroję-rozczworzę.
    Najbardziej tęsknię za tymi momentami, których nijak nie odtworzę: za pierwszym wywiadem, który robiłam, za pierwszym wyjazdem na żużel, za szkolną wycieczką do Paryża i za niezliczonymi spacerami z Dziadkiem. Tego ostatniego punktu żal mi najbardziej.

    1. To prawda, upływ czasu i przepadnięcie wspaniałych chwil odczuwamy niezależnie od wieku, od tego czy mamy dzieci, od tego, jak wiele przeżyliśmy. Każdy ma swoją historię, za którą będzie tęsknił. Ale ważne, że mamy wspomnienia, one nie znikną nigdy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *