[SERIAL] Mr. Robot, sezon 1
Publika krzyczy, że Mr. Robot to serialowy hit 2015 roku. Laureat dwóch Złotych Globów, Satelity i paru innych nagród. Serial kontrowersyjny, przytłaczający, inny niż wszystkie. Serial, który mnie zmiażdżył i który na długo pozostanie moim absolutnym ulubieńcem. Dziś, po kilku miesiącach otrząsania się po zakończeniu pierwszego sezonu, opowiem Wam o nim w „paru” słowach.
Recenzja serialu Mr. Robot
Gdybym miała w kilku słowach przedstawić serial Sama Esmaila, powiedziałabym, że to Fight Club osadzony w rzeczywistości hakerskiej. Brzmi dziwnie? Być może, ale zanim się zniechęcicie, choćby tym, jak wiele jest w Mr. Robocie informatycznych zawiłości, musicie wiedzieć, że właśnie dzięki wątkom hakerskim ten serial okazuje się tak wiernym odbiciem naszych czasów. Elliot Alderson jest komputerowym geniuszem, który pewnego dnia dołącza do grupy hakerów planującej zmasowany atak na międzynarodową korporację, która doprowadziła do bankructwa i śmierci wielu ludzi, w tym bliskich Elliota. Widz obserwuje ich poczynania i może pozostawać pod wielkim wrażeniem tego, że pierwszy raz w jakiejkolwiek produkcji telewizyjnej pojawia się rasowe hakerstwo. Hakerstwo bez ściemy. Nie może być zresztą inaczej, skoro twórcy Mr. Robota rzeczywiście zaprosili do współpracy przy serialu ludzi „z branży”, dzięki którym produkcja zyskała na autentyczności, a przez to wzbudza jeszcze większe zainteresowanie. Równie ważnym elementem tej historii pozostają problemy psychiczne głównego bohatera. Elliot zwraca się bezpośrednio do widza, często podejmuje dialog z samym sobą i okazuje się postacią wyalienowaną oraz uzależnioną od leków i szpiegowania innych ludzi. Rami Malek aktorsko spisuje się w tej roli znakomicie. Doskonale potrafi oddać zagubienie swojego bohatera, jego wyobcowanie i paranoiczność. Gra całym sobą, a dzięki mimice twarzy, spojrzeniu i głosowi nadaje swojej postaci niepowtarzalności. Elliot jest wyjątkowy. Elliot jest dziwaczny. Ale dzięki temu trudno przejść obok niego obojętnie. Wyróżniającą się postacią jest również z pewnością tytułowy Mr. Robot, w którego wciela się najbardziej doświadczony z całej obsady, Christian Slater. Jest w jego postaci tajemniczość, jest pewien luz i niechlujność, które błyskawicznie zwracają uwagę. W jednej chwili Mr. Robot wzbudza kpiący uśmieszek, a w drugiej potrafi już widza wgnieść w fotel. Cała obsada zasługuje zresztą na spore oklaski. Osobiście jestem wielką fanką Carly Chaikin, która niesamowicie mnie zaskoczyła kreując postać neurotycznej Darlene. Martin Wallström jako socjopatyczny Tyrell Wellick to po prostu klasa sama w sobie. Niepokojąco piękna Stephanie Corneliussen, choć nieczęsto pojawia się na ekranie, samym spojrzeniem sprawia, że przechodzą mnie ciarki. I tylko Portia Doubleday, odtwórczyni jednej z głównych ról, nie do końca mnie przekonuje, ale niewykluczone, że jej Angela Moss właśnie taka miała być – trochę smętna, trochę sztywna i mocno „przezroczysta”.Mr. Robot na tle mnóstwa innych seriali wyróżnia się specyficznym klimatem – taką przyciężkawą, niepokojącą atmosferą, która sprawia, że trudno oderwać się od ekranu. Rewelacyjne zdjęcia i interesujący sposób kadrowania sprawiają, że znakiem rozpoznawczym Mr. Robota staje się przytłaczająco pusta przestrzeń wokół bohaterów, których widzimy głównie w rogu lub u dołu ekranu. Uwagę zwraca również to, że twórcy serialu nie silili się na podkręcanie kontrastu czy zabawy filtrami. Obraz wydaje się nieco sprany z koloru, wyblakły, a przez to intrygujący w swej surowości. Bo Mr. Robot taki ma właśnie być – prawdziwy, surowy, jak najwierniej oddający rzeczywistość.
Tym, co zadecydowało o popularności produkcji Sama Esmaila, jest z pewnością jej przekaz i to, jak autentycznie ukazane zostają tu problemy współczesnej cywilizacji. Serial doskonale oddaje to, jak rządzą nami korporacje, pokazuje niebezpieczeństwa czyhające w sieci i to, jakimi wszyscy jesteśmy płotkami w tym świecie zmanipulowanym i rządzonym przez innych. Wymowa Mr. Robota przeraża, wgniata w fotel, zmusza do refleksji. I chyba najtrudniejsze okazuje się uświadomienie sobie, że ta porażająca fikcja tak naprawdę rozgrywa się za naszymi oknami. I nie ma nic, co moglibyśmy z tym zrobić. Polecam Wam oglądanie Mr. Robota nawet jeżeli nie jesteście tzw. „geekami” i tematyka informatyczna nie jest Wam bliska. W tym serialu kryje się dużo, dużo więcej. Z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu ta ciężka atmosfera i ta paranoiczność dookoła, ale każdemu z Was życzę, byście akurat byli fanami takich treści, bo dzięki temu nie przejdzie Wam koło nosa ten doskonały serial. Moja ocena: 9,5/10 Przeczytaj również:
Niedawno zaczęłam oglądać ten serial. Ciekawa jestem jak dalej się rozwinie 🙂
Rozwinie się w naprawdę ciekawym kierunku. A drugi sezon to już w ogóle wyższa szkoła jazdy 😉
Jak skończę Dextera to myślę, że dam temu serialowi szansę:)
Polecasz "Dextera"? Bo szukam czegoś nowego dla siebie.
Właśnie szukam czegoś do oglądania. Chyba dam szansę. Dzieki:)
Super, mam nadzieję, że Ci się spodoba 🙂
Ten serial już kolejny raz zwraca na siebie moją uwagę – może czas wreszcie zabrać się za ten seans? 😀
No raczej! 🙂
U mnie ostatnio kiepsko z serialami, bardzo ciężko mi się wciągnąć. Teraz jestem w trakcie nadrabiania Skazanego na śmierć, bo te kilka lat temu umknęły mi ostatnie odcinki i nigdy tego nie skończyłam. PLL już odpuściłam, teraz szykuje się ostatni sezon TVD i czuję potrzebę znalezienia nowego serialu. Mr Robot jest na mojej short liście, choć pewnie najpierw spróbuję z "I nie było już nikogo".
To będzie ostatni sezon TVD? Alleluja, czekałam na ten moment od bardzo dawna. Jeszcze żeby przestali nas nękać PLL i będzie pełnia szczęścia.
"I nie było już nikogo" zaczęłam oglądać, ale nie skończyłam. W tym tygodniu oba odcinki będą na Cinemaksie i tym razem zamierzam je obejrzeć 🙂
Zgadzam się, serial jest genialny. Nie będę się rozwodzić, bo powtórzyłabym to, co już napisałaś. Usiądę niedługo i zrobię sobie maraton 2 sezonu 🙂
O, świetny pomysł. Mnie zawsze gryzie czekanie na kolejny odcinek 🙂
A mnie końcówka pierwszego sezonu nieco rozczarowała, bo przez nawiązanie wprost do "Fight Clubu" wydała mi się już nieco wtórna. Zwroty akcji w sezonie drugim też mnie chwilami irytują, chociaż fajnie wypadł poprzedni odcinek zrealizowany w konwencji sitcomu. Więc oglądam, oglądam. Razem z "The Night Of" – jeśli szukasz czegoś ciekawego do oglądania, to polecam. I może jeszcze "Olive Kitteridge", ale to już zupełnie inna bajka.
Gdzieś dzisiaj mignęło mi, że ktoś ze znajomych polecał "The Night Of", więc poszukam i zobaczę, czy to coś dla mnie 🙂