[ŻYCIOWO] Jestem SportoCzubem, czyli o moim ślubie słów kilka…
Po pierwsze: data. To kluczowa sprawa, ponieważ od zawsze mam nieelegancką (odziedziczoną w genach, tak swoją drogą) tendencję do urywania się z rodzinnych imprez na rzecz żużla. Chrzciny, komunie, te sprawy? W porządku, ale tylko do tej godziny, do której kibic może sobie na to pozwolić. Wyobrażacie więc sobie, jak musiało wyglądać ustalanie przez nas daty ślubu? Decydowały dwa czynniki: nie mógł jeszcze zacząć się sezon Premier League i nie mogły w tym dniu odbywać się zawody żużlowe w stylu Drużynowego Pucharu Świata lub Grand Prix. W całym sezonie letnim nie było daty idealnej, bowiem zawsze coś się działo, ale dziesiątego sierpnia wciśnięto w kalendarz nowe żużlowe rozgrywki – Indywidualne Mistrzostwa Europy i odpuszczenie ich wydało się najmniejszym złem. Smutno było odpuszczać jakiekolwiek rozgrywki sportowe, ale jak zauważył czujny fotograf, Panna Młoda pod stołem nie próżnowała… i nic jej w tym dniu nie umknęło.
Druga kwestia – barwy. Jak słusznie zauważyła Pozynegatywka, w przypadku ślubu powinien obowiązywać jakiś motyw przewodni, a jeśli go nie ma, to Młodzi powinni postawić chociaż na przewodnie barwy. I u nas takowe były. Biało-zielone od początku do końca. Bez związku z modą. Wybór podyktowany był… miłością.
To może brzmieć głupio, jeśli człowiek powie, że własny ślub dostosowywał do miejscowego klubu żużlowego. Ale cóż ja poradzę, że ze mnie SportoCzub i po prostu musiałam na każdym kroku manifestować to, jakie barwy reprezentuje moje serce? Z tego też powodu biało-zielone były zaproszenia, upominki dla gości, tort, wiązanka zamówiona przez teściową, biżuteria własnoręcznie wykonana przez moją skromną osobę, wszelkie niezbędne tego dnia gadżety oraz cały mój strój. Do jedynych słusznych barw dostosowali się niektórzy goście, świadkowa (zielona sukienka, białe buty!) i Pan Młody. Tak po prostu pięknie się to wszystko ułożyło…
Sprawa trzecia – oprawa muzyczna. Jeszcze zanim w moim świecie pojawiły się pierścionki zaręczynowe, ślubne wizje i inne tego typu sprawy, ja wiedziałam jedno – albo zamiast marszu weselnego zagrają mi hymn Ligi Mistrzów, albo mówię temu stanowcze 'nie’. W ostatniej chwili byłam nawet gotowa złamać się i sprawić przyjemność przyszłemu małżowi, wybierając Kiss The Rain Yirumy, ale to on zadecydował za nas i przekazał urzędniczkom płytę z tym nagranym przeze mnie wymarzonym weselnym marszem:
…i wszystko okazało się tak cholernie idealne, że lepiej być nie mogło. Jasne, miło by było podjechać do ślubu rowerem i gościć tam wszystkich ukochanych sportowców, a w ramach podróży poślubnej odwiedzić Old Trafford, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Ja doceniam piękno tych chwil i cieszę się, że było tak, jak być miało. Takiego spełniania drobnych marzeń życzę każdemu.
Super wrażenia
SportoCzubie Pozytywnie Zakręcony 😉 Dziękuję Ci za ten artykuł 🙂
Twój ślub jest najlepszym dowodem na to, że ma być tak jak sobie młoda para wymarzy, bez względu na to, co sobie ludzie pomyślą 🙂
Co prawda na barwy klubowe drużyny, której mój przyszły-ślubny wiernie od prawie 2 dekad kibicuje, się nie zdecyduję i chyba marszu Mendelsona nie miałabym odwagi zamienić na inny, to pierwszy taniec zatańczymy do pewnie dobrze też Tobie znanego "You'll never walk alone" 🙂 a co tam, niech ludzie plotkują że nie było "windą do nieba", żyje się tylko raz 🙂
Śliczna sukienka i achhhh! te zielone buty! <3
Ojej, kocham "You'll never walk alone" – to jedna z najpiękniejszych pieśni świata, ilekroć słyszę ją wyśpiewywaną przez tysiące fanów na stadionie, dosłownie zamieram. Mogłabyś dzięki temu czerwone buty przyodziać, to takie urocze urozmaicenie 🙂
Haha, nieźle! Zwariowana jesteś! 🙂 Ja jestem w trakcie przygotowań ślubnych 🙂
Sportoczubstwo 100%! Ale o niewielu ludziach można powiedzieć, by byli czemuś TAK MOCNO oddani. To się docenia :))))
No i pięknie! Tak właśnie być powinno – pod młodych i dla młodych 🙂 Gratuluję pomysłu oraz samego zamążpójścia, bo jeszcze chyba nie miałam okazji. Uściski 🙂
Hymn Ligi Mistrzów jest naprawdę cudowny 🙂 A ty miałaś taki "spersonalizowany" ślub, co jest naprawdę świetne 🙂
Wyjątkowy ślub miałaś i na pewno Wy jak i goście zapamiętacie go na zawsze. Co jak co, ale takich ślubów nie spotyka się co dziennie! Ja co prawda wolałabym trochę bardziej tradycyjnie, ale jestem całkowicie na TAK, jeśli chodzi o drobne piłkarskie elementy 😀
Hymn Champions League jest cudowny. Zawsze mam łzy w oczach i ciary. Taki ze mnie mały sportowy freak. 😉
No, hymny, hymnami, ale życzę Wam spełnienia w każej dziedzinie życia pełnego emocji małżeńskich i sportowych. You will always walk together – tak delikatnie parafrazując "You'll never walk alone" 🙂
SportoCzubie, czemu na Twojego bloga trafiłam tak późno!? Jak ja kocham tak pozytywnie zakręconych na punkcie sportu ludzi 🙂 I w ogóle – ludzi z pasją! A za biało-zielone barwy (no, niestety, ze względu na AZS-y, a najbardziej ten najlepszy olsztyński;) na sali weselnej zaplusowała u mnie i moich znajomych moja najlepsza koleżanka ze studiów, więc jak mogłabym nie polubić Ciebie 😀 A hymn Champions League… eee, myślałam, że na Jasnej Górze, a tu tylko w urzędzie! 😛
:)))
Myślę, że i na Jasnej Górze dałoby się to zorganizować. Nawet jeśli nie samą wersję ChL, to oryginał, "Zadok the Priest" mojego ukochanego Handla. To wspaniały hymn osiemnastowieczny, nawet kościół musiałby na niego przystać. Ale że ja agnostyczna jestem, raczej nie będę miała szansy się o tym przekonać 😉