Spóźnieni kochankowie, William Wharton
Spóźnieni kochankowie, William Wharton
Oryginał: Last Lovers
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2011
Stron: 352
Po takich książkach aż się ciężko na duszy i sercu robi…
Spotykają się na ulicy. Kloszard portretujący Paryż i dwadzieścia dwa lata starsza od niego niewidoma kobieta. On porzucił wielki świat biznesu i żyje na ulicy, ona za jedynych życiowych towarzyszy ma stado gołębi. Jakimi ścieżkami dotarli do miejsca, w którym się znaleźli? Jaką historię mają do opowiedzenia? Co połączy ich na zawsze? Czy miłość i intymność mogą być zarezerwowane dla siedemdziesięcioparoletniej samotnej kobiety? Jak wygląda świat widziany oczami artysty i niewidomej? Jeżeli tylko znajdziecie siły dla tej opowieści, znajdziecie także odpowiedzi na wiele niełatwych pytań…
Można wiele zarzucić tej książce. Może gorszyć i odrzucać z powodu wieku i relacji bohaterów. Może zniechęcać nadmiarem lukru i naiwności. Otwarcie należy przyznać, że momentami autor ociera się o przesadę. Ale to nie jest ważne, kiedy stykamy się z takimi emocjami. W Spóźnionych kochankach kryje się mnóstwo prawdy, cierpienia, miłości, samotności i mądrości. Bohaterowie, choć w słusznym już wieku, uczą się życia od siebie nawzajem. Ona udowadnia, że nie trzeba widzieć, aby dostrzegać. On odkrywa, że istnieje życie poza bankietami i wielkimi domami. Oboje pokazują, że można marzyć i walczyć z samotnością oraz ofiarować sobie siebie całkowicie. Ich relacja ociera się co prawda o irytującą sielskość, ale ma to swoje uzasadnienie – kiedy kroczy się już ostatnią ścieżką życia, błahe sprawy schodzą na dalszy plan…
To nie jest łatwa książka. Potrafi wywołać całą falę najróżniejszych emocji – jest złość i irytacja, jest wzruszenie i przejęcie. I choć uważam, że to przykład wysokiej klasy literatury, to wiem, że nigdy więcej po Spóźnionych kochanków nie sięgnę. Raz wystarczy.
Moja ocena: 8,5/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: ’Z półki’, ’Czytam literaturę amerykańską’, ’Book Lovers’, ’Ocalić od zapomnienia’ oraz ’Książkowe podróże’.
Ależ dawno czytałam ten tytuł. Pora chyba do niego wrócić. Również miałam wiele łez w oczach przy tej lekturze.
Mnie wzięło na sam koniec – baaardzo mocno. Ale na tę chwilę nie sądzę, czy bym jeszcze kiedykolwiek wróciła do tej książki. Może za jakiś czas zmienię zdanie.
Chyba mam ochotę na tą książkę, ale mam też wrażenie, że i w moim życiu musi mieć swój czas, a ja w pewien sposób muszę do niej dojrzeć.
Swego czasu byłam wielką miłośniczką Whartona i przeczytałam wszystko, co wyszło spod jego pióra, jednak książka "Spóźnieni kochankowie" aż tak mnie nie zachwyciła. Znacznie bardziej poruszyły mnie "Niezawionione śmierci", "Szrapnel" czy "Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie". Inna sprawa, że byłam dużo młodsza i pewnie teraz odbiór "Kochanków" byłby nieco inny… Cieplutko pozdrawiam!
Ja też tę książkę czytałem bardzo dawno temu. Jedyne co z niej mi pozostało to niesmak i irytacja oraz te wszystkie negatywne zarzuty jakie wypisałaś. Na pewno nie pamiętam ani wzruszenia, ani przejęcia. I chociaż ładnie napisałaś o pozytywnych emocjach, które Spóźnieni kochankowie mogą wywołać to po Whartona od tamtej pory nie sięgnąłem.
Hmm przeczytałam Twoją recenzję i w sumie nie wiem, co myśleć na temat tej książki. Nie jestem pewna, czy zdecydowałabym się na lekturę. Niby fajna, wyciskacz łez, ale skoro prawdopodobnie tylko na raz? Nie wiem, czy warto.
Kiedyś przypadkowo wpadłam na tę książkę i zapamiętałam tytuł "na lepszy czas". Chyba będzie musiał on nadejść szybciej niż mi się wydawało. Dla takich emocji warto czytać. Nie jest ważne, że książka ma w sobie trochę absurdu, lukru, przesady… Przecież nasze życie niekiedy też jest tego pełne. Dziękuję za przypomnienie mi tej książki. 🙂
Przeczytałam ją… i najpierw wydawała mi się naprawdę dobra – coś innego, niezły klimat… ale później jest banalna. Czyta się ją dobrze, ale jest lukrowa i przesadzona, a bohaterowie są z kartonu. A szkoda, bo potencjał był.
A ja wrócę. Czytałam ją jakiś czas temu, jako dwudziestolatka, i jestem ciekawa jak odbiorę ją potem 🙂 Zgadzam się z W. 🙂
Być może za kilka lat też uznam, że warto odczytać ją na nowo. Nawet jest to całkiem niewykluczone 🙂
Kocham Whartona, czytałam ją kilka lat temu i bardzo mi się podobała. Musze sobie odświeżyć jego dzieła.
Swoją recenzją przypomniałaś mnie,że i jak czytałam tę powieść. Podchodziłam do niej dwukrotnie. Pierwszy raz nie przebrnęłam , by sięgnąć nią ponownie, w wersji audiobook. Dałam radę, wyłaniając z treści pewne wartości i prawdy życiowe.
Czytałam daaaawno temu, jeszcze jak byłam dzieciakiem (wstyd przyznać – podkradłam Mamie 😉 ), może kiedyś do niej wrócę, choć średnio mi się podobała…