Co z tym stanem agonalnym i blogową prostytucją? O tym jak wygląda sytuacja blogerów książkowych, booktuberów i bookstagramerów
Kiedyś było łatwiej. Blogerów książkowych była garstka, wszyscy się znaliśmy, organizowaliśmy wspólne akcje i od czasu do czasu kłóciliśmy się o to, kto majstruje przy datach publikacji postów albo nadmiernie chwali się stosikami. Teraz życie w blogosferze książkowej (tak, dla uproszczenia, nazywać będę zarówno booktube, bokstagram jak i klasyczne blogowanie) jest ciężkie. Awantura goni awanturę, zarobki jednych denerwują innych, pojawiają się oskarżenia o kopiowanie pomysłów i wpędzanie innych do grobu, jedni wytykają drugim, inni płaczą, jeszcze inni zbierają wokół siebie małe grupki wyznawców, którzy mają zgnoić book-przeciwników. Krótko mówiąc: jest niewesoło. Jest do dupy. Martyna Szkołyk nazwała to wręcz
Odpowiadam więc.
Czy z blogosferą książkową jest źle?
Tak, jest. Nie wiem, czy pokusiłabym się o mówienie, że blogosfera znajduje się w stanie agonalnym, ale rzeczywiście jest fatalnie. Dlatego właśnie odcięłam się od tego środowiska, niespecjalnie mam kontakt ze społecznością blogerów książkowych i nie nawiązuję współprac z wydawnictwami (poza utrzymaniem dwóch-trzech kontaktów z przeszłości). Diagnozowanie problemów w tym środowisku nie jest jednak niczym nowym. Tak naprawdę od lat dyskutuje się o wartości internetowych recenzji – i robią to zarówno blogerzy między sobą, jak i pisarze czy profesjonalni krytycy literaccy.
Sama w dyskusjach tych nieraz zabierałam głos, publikując takie teksty, jak:
- Największe grzechy blogerów
- I czego się wtrącasz do cudzego blogowania?
- Czy coś się zmieni w książkowej blogosferze?
- Jak blogerzy kichę robią, czyli o tych, którzy współpracować by chcieli, tylko jak to zrobić, jeszcze się nie dowiedzieli…
Temat wciąż jednak nie umiera, swój głos w dyskusji nad kondycją blogosfery książkowej podejmują kolejne osoby i wydaje się, że tutaj wciąż jeszcze można coś dopowiedzieć, wciąż można próbować nakłonić innych do przemyśleń, wciąż można próbować coś zmienić…
Czy to jest jednak w ogóle możliwe?
Współpraca z wydawnictwami
Jak wygląda współpraca z blogerami? Martyna w swoim tekście opowiada o tym, że „blogerowi się każe, bloger zrobi”, z czym absolutnie nie mogę się zgodzić. Mam co prawda kilka negatywnych wspomnień związanych ze współpracą z wydawnictwami, ale były to przypadki marginalne, np. kiedy jedno z nich po negatywnej recenzji zakończyło ze mną współpracę. Nikt nigdy niczego mi nie narzucał, nie zmuszał do publikacji miliarda newsów z życia wydawnictwa, ani tym bardziej nie naciskał na pisanie wyłącznie pochlebnych opinii. Nikt też nie narzucał, że muszę recenzję opublikować również w dwudziestu innych miejscach. Tzn. nikt z wydawców, bo faktem jest, że spore wymagania stawiają księgarnie internetowe współpracujące z blogerami. Od takich „współprac” jednak uciekam daleko. To jest chore, żeby stawiać współpracownikom dziesiątki żenujących wymagań (w tym np. konieczność wysłania tekstu do akceptacji i publikowania go najpierw na stronie księgarni, co działa wyłącznie na niekorzyść blogera i jego bloga) i dawać im w zamian jedynie książki. Ten, kto się na to godzi, nie widzi, jak jest wykorzystywany i jak robiony w bambuko przez firmę, która korzysta z jego naiwności. A potem się dziwią, że nazywa się blogerów prostytutkami…
Prawda jest jednak taka, że to blogerzy książkowi sami tworzą sobie problemy. Praca w wydawnictwie pozwala mi spojrzeć na to wszystko z drugiej strony – pal licho, gdy ktoś przeprasza za negatywną opinię – bawi mnie to, ale nie wzbudza żadnego niesmaku. Niektórzy jednak piszą wprost: „Klaudyna, nie chcę żebyś kończyła ze mną współpracę, więc nie opublikuję negatywnej opinii na temat książki X.”. Co jest, cholera jasna? Albo te wszystkie: „Wybacz, że opublikowałam recenzję tylko w ośmiu księgarniach, w tej dziewiątej nie mogłam się zalogować”, „Przepraszam, że czytałam książkę aż dwa tygodnie”. Nie wiem z jakimi wydawnictwami ci ludzie mają doświadczenia, nie wiem skąd się bierze ta postawa zbitego psa, skoro od samego początku mówię ludziom wprost: „Ważne są dla nas szczere opinie, nie bój się krytyki”, „Czytasz kiedy chcesz, publikujesz, kiedy możesz”, „Stawiamy na partnerstwo” itd. Ludzie wciąż się kajają, wciąż traktują wydawnictwa tak, jakby zsyłały im mannę z nieba i wciąż boją się otwarcie krytykować otrzymywane książki.
A już najgorzej, gdy książka jest polskiego autora.
Dlaczego blogerzy nie krytykują?
Zaprzyjaźniona pisarka powiedziała mi niedawno, że nie czyta recenzji swoich książek, bo ma dosyć tego, że blogerzy włażą w tyłki wydawnictwom. I jak tu się z tym nie zgodzić? Wieczne pochlebstwa przecież niczego pisarzowi nie dają, a brak realnej dyskusji o jakości czy wartości literatury kończy się tym, że wokół pełno laurek wystawianych kiepskim pisareczkom, a wiara w rzetelność blogerów książkowych spada.
Zgadza się to z wnioskami Martyny Szkołyk, która w tekście „Agonalny stan blogosfery książkowej” wspomina: „Brak rzetelności, oryginalności i argumentacji to najcięższe przewinienia blogerów. Często można trafić na stwierdzenie, że książka nie podobała się, bo nie. Domyślać jak musi czuć się autor, czytając takie popłuczyny na temat swojej powieści. Bo tym właśnie jest coraz większa liczba opinii na temat książek w blogosferze”.
Ktoś powie, że bloger to nie krytyk literacki, ale wypadałoby czasem pokusić się o coś więcej niż: „podoba mi się, bo dobrze się czyta”, „nie podoba mi się, bo nie lubię książek tego typu” i nic poza tym. Ludzie, dlaczego tak bardzo się boicie napisać, że autor ma fatalny styl, że nie umie portretować bohaterów, że dialogi są drętwe a wydawca przyoszczędził na korekcie? Nie jesteście profesjonalnymi krytykami, ale macie prawo do własnych opinii. A to, że jakiś pisarzyna postraszy Was sądem albo się oburzy (co zdarzało się już wielu z nas), tylko zagwarantuje Wam darmową reklamę. Wydawnictwo zerwie kontakt? Te, które tak robiły, zostały już zweryfikowane przez rynek, więc nie miejcie obaw. A jeżeli nie czujecie się na tyle kompetentni, by drążyć i analizować, to zastanówcie się, jaki w ogóle sens ma ta Wasza bytność w blogosferze. Prawda jest taka, że Wasze teksty są równie nieprzydatne, jak nieprzydatne by były, gdyby lądowały w szufladzie.
Czy tylko nastolatki „robią to źle”?
Choć z przekazem tekstu Martyny w dużej części się zgadzam, to jednak nie mogę przejść obojętnie obok krytyki kierowanej w stronę nastoletnich blogerek. Prawda jest taka, że żenujący poziom słownictwa, nieumiejętność zbudowania zdania czy czytanie słabej jakości literatury to wcale nie jest problem gimnazjalistek i licealistek. Kanały na YouTubie czy blogi pełne są dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatek, które swoim poziomem nie mogłyby zaimponować nawet dwunastoletniemu półgłówkowi. Z drugiej strony – sporo jest w tym środowisku osób młodych, które imponują mi już samym tym, że interesują się literaturą i potrafią napisać o niej ciekawiej niż niejedna dorosła blogerka z długim stażem.
Młodym blogerkom obrywa się za to, że nie mają doświadczenia. Że nie mają umiejętności. Że czytają słabe książki. Do tego problemu już się kiedyś odniosłam, więc pozwolę sobie na krótki cytat:
Często w dyskusjach pomiędzy blogerami pojawiają się stwierdzenia, że moda na blogowanie o książkach wśród nastolatków jest żenująca. Że „dzieciaki” czytają wyłącznie chłam dla nastolatków, że nie mają literackiego obycia. Oczywiście, szanowni koledzy i piękne koleżanki w ich wieku gustowali wyłącznie w Prouście i Faulknerze, to się rozumie samo przez się, dlatego też trudno im pojąć, że „nastolatek” i „literatura dla nastolatków” to całkiem niegłupie połączenie.
Wciąż podpisuję się pod tymi słowami i wciąż bawi mnie to ciągłe czepianie się nastolatek. Mam nadzieję, że nigdy nie obiecywaliście sobie, że nie będziecie jak inni dorośli narzekający na „tę dzisiejszą młodzież”, bo właśnie łamiecie dane sobie słowo.
Wracając do słów Martyny – zgadzam się, że poziom blogosfery książkowej bywa żenujący, zgadzam się, że nie warto oglądać większości polskich booktuberów i dodam do tego jeszcze, że kiepsko robi się także na bookstagramie, gdzie jedni kopiują drugich i większość kanałów książkowych opiera się na schemacie: pastele, pościele i cotton ballsy. W świecie blogerów książkowych zawsze było tak, że wyróżniała się garstka osób a reszta tworzyła szarą masę i schemat ten wciąż jest podtrzymywany.
Nie zgadzam się jednak, że problemem są tutaj głównie nastolatki i wydawnictwa zabiegające o ich atencję. Nie podoba mi się generalizowanie, że nie można jednocześnie lubić bajek dla dzieci i krwawych thrillerów. Prawda jest taka, że gorsze wrażenie robi na mnie trzydziestolatka z sześcioletnim stażem w blogosferze wciąż opierająca swoje recenzje na blurbach niż nastolatka, która własnymi słowami usiłuje opisać, co jej się w danej książce (bajce czy młodzieżówce) podobało lub nie. Każdy z nas kiedyś zaczynał, ja sama wolę nie czytać swoich pierwszych tekstów i więcej wybaczam osobom, które dopiero zaczynają przygodę z blogosferą niż tym, którzy gniją w niej od lat i nie wyciągają żadnych wniosków z tego, że niczego do życia swoich czytelników nie wnoszą.
A jakie jest Wasze zdanie? Podobnie jak Martyna, zachęcać Was będę do zabrania głosu w dyskusji, wciąż wierząc, że razem jesteśmy w stanie coś zmienić.
Przeczytaj również:
- BlogerMama na freelansie: „Dlaczego nie masz normalnej roboty?”, czyli o tym, jak otoczenie postrzega pracę freelancerów
- Blogerze, załóż konto na Twitterze!
- Ty też możesz być nierobem, po prostu załóż tego cholernego bloga
Ilekroć trafiam na podobny tekst (tzn. opisujący kondycję blogosfery) stwierdzam, że niby bloga prowadzę od lat, a o blogosferze myślę niewiele. Czytam kilka blogów w miarę regularnie, czasem zaglądam na inne i zostawię komentarz, do kilku grup jestem zapisana, ale właściwie się w nich nie udzielam, a o wszelkich aferkach dowiaduję się albo po czasie, albo wcale.
I wiesz co? Dobrze mi z tym, choć zapewne cierpią na tym moje blogowe statystyki. 😀
Powiem Ci, że ja też od dawna jestem jakoś poza tym wszystkim. Mam jednak dwie koleżanki, które regularnie relacjonują na swoich facebookach wszystkie blogowe aferki, dzięki czemu po jakimś czasie i do mnie te wszystkie skandale docierają. Już mnie to nie grzeje, jak to miało miejsce dawniej, ale dobrze wiedzieć, że wciąż się coś w tej blogosferze dzieje 😉
Ataku na książki młodzieżowe nie jestem w stanie zrozumieć. Nie jestem też w stanie zrozumieć stanowiska, gdzie każe mi się wybrać jeden, ewentualnie kilka (ale jak niechętnie!) gatunków, które powinnam czytać i pisać o nich. NIE. Nikt nie będzie mi wmawiał, że jeśli lubię książki młodzieżowe to nie mogę czytać ze zrozumieniem tych książek poważniejszych. Nienawidzę takiego traktowania innych z góry. A bo ja czytam lepsze, a Ty ze swoimi głupotami się schowaj – to jest dopiero żenujące, co nie? 😉 A tak odebrałam tę część o nastolatkach. Sama jeszcze nią jestem i zamierzam się bronić. Czytajmy to, co nam się podoba i starajmy się robić to jak najlepiej. Czytanie powinno sprawiać radość przede wszystkim nam – o to w tym chodzi. Mimo wszystko zgadzam się z krytyką niektórych spraw. Bookstagram zalewają te białe zdjęcia, ale skoro ludzie to lubią i w tym się spełniają to czemu nie? Ja spełniam się w zdjęciach ciemnych… 🙂
Pozdrawiam, Iza ! 😉
Pytanie tylko, czy rzeczywiście ludzie się w tym spełniają, czy raczej ślepo podążają za modą. Bo przez te 7 lat nauczyłam się już, że ilekroć ktoś kogoś kopiuje, dość szybko się wypala i znika z blogosfery, bo wcale nie daje mu to żadnej radości.
Tego to już nie umiem stwierdzić. Może bycie modnym daje radość… 🙂 Nie wiem. To pewnie indywidualna kwestia.
Ja np. już od kilku dobrych lat nastolatką nie jestem, a nadal uwielbiam czytać powieści młodzieżowe, oglądam bajki i kocham szczęśliwe zakończenia. Przy poważnych książkach się męczę, czytam je fragmentami i muszę je przemyśleć 🙂 Przy czytaniu chcę odpocząć: od pracy, od uczelni, pośmiać się lub zaintrygować, a to właśnie oferuję książki dla młodzieży 🙂 Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem, że "Czytanie powinno sprawiać radość przede wszystkim nam – o to w tym chodzi."
Mam podobnie – czytam wiele bajek i książek młodzieżowych. Ale ja mentalnie wciąż mam 16 lat, więc nie ma w tym niczego dziwnego 😉
Ja pod wspomnianym na początku postem zostawiłam długiego komęcia. Po czym przypomniało mi się, że w sumie od dwóch lat mam o tym notkę i ciągle jest aktualna, więc ją tu po prostu położę.;)
http://kronikaksiazkoholika.blogspot.com/2015/01/zmyslenia-11-ta-od-dawna-odwlekana.html
Dzięki za link 🙂
Prowadzę bloga od pięciu lat, zaliczam się do grupy 40+ i nie piszę profesjonalnych recenzji a jedynie nic nie wnoszące opinie☺ I mam to gdzieś. Czytam co chcę, kiedy chcę i nie tłumaczę się przed nikim. Mam swoje ulubione blogi a poza nimi nie udzielam się w blogosferze. Wkurza mnie kkasyfikowanie ludzi według tego co czytają. Swoją drogą, czasami, gdy czytam naprawdę słabą recenzję a pod nią znajdują się podziękowania za egzemplarz recenzencki, zastanawiam się nad sposobem dobierania recenzentów przez wydawnictwa.
Pozdrawiam ☺
Często dla wydawnictw liczy się przede wszystkim ilość pozytywnych opinii i wysokich ocen w księgarniach i portalach czytelniczych, bo to rzuca się w oczy jako pierwsze. Mało kto zagłębia się we wszystkie teksty i widzi, że to jakaś fatalnie napisana recenzja.
Przyznam, że nie sądziłam, że z mojego tekstu wyniknie, że mam coś do nastolatek, ale chyba zmienianie go teraz mija się z celem.
Widzisz, gdybym chciała napisać o wszystkim, tekst wyszedłby koszmarnie długi. Gdy czytałam Twój wpis, przypomniały mi się te koszmarki widywane na booktubie… Błędy poganiane błędami, i to padające z ust kobiet, a nie dziewczynek. Masz rację, że mogłam to wyraźniej zarysować.
I zgodzę się, że blogerzy często sami robią sobie pod górkę. I chcieliby, i boją się. 😉
Wiesz, to nie chodzi o to, że "masz coś do nastolatek", tylko taki to ma wydźwięk, że jak coś jest nie tak, to dotyczy właśnie głównie nastolatek 🙂 Domyślam się, że nie do końca to miałaś na myśli, więc się nie przejmuj 😉
Bardzo dobrze powiedziane. Zgadzam się w 100% z tym, co napisałaś powyżej 🙂
"bo faktem jest, że spore wymagania stawiają księgarnie internetowe współpracujące z blogerami." -> sama miałam z taką do czynienia i zerwałam współpracę, bo to było absurdalne z ich strony… :/
Fajnie, że zerwałaś, trzeba się szanować.
Chyba wiem, o jakiej księgarni mówisz, też się z nimi pożegnałam.
I słusznie, szkoda zdrowia na takich 🙂
Swojego bloga prowadzę od 7 lat, z przerwami na ciąże i porody 🙂 i pamiętam czasy, kiedy blogowanie było dla wielu z nas przyjemnoscią. Kiedy nie szło się w taką masówkę, jak teraz. Nie było instagrama i nie fotografowało się książki z każdej strony, by podlizać się wydawnictwom. Śmieszą mnie te kółka wzajemnej adoracji, ciągłe narzekanie, ile to książek bloger ma do przeczytania i zrecenzowania, a czasu i chęci nie ma (po co więc biorą tyle książek?), no i mój hit – pytanie się na instagramie, jaki post opublikować na SWOIM blogu 🙂
Albo na Facebooku 😉 Też mnie zawsze bawi to pytanie ludzi, o czym ma się napisać. Nie wiem, może to specyfika jakiejś bliskiej relacji z czytelnikami, ale mnie wcale nie brzmi to dobrze.
Sama piszę bardziej hobbystycznie, zawsze lubiłam coś tam skrobać i tak mi zostało. Książki pochłaniam i lubię bardziej kuźnie wyrazić swoją opinie. Blogosfera to dobre źródło informacji o tym kto jest teraz na topie, czego nie można pominąć i jakie książki są warte przeczytania jest jednak coś co powoduje iż czuje się w tym zagubiona – ogrom blogów – zwyczajnie ciężko ogarnąć tyle treści. Podoba mi się Twoje spostrzeżenie apropo instagrama – pastele i pościele – można jeszcze dorzucić rozsypane kwiaty…czysta ustawka.
Problem jest taki, że nie zawsze popularność w blogosferze sprawia, że książka rzeczywiście warta jest przeczytania. Wręcz przeciwnie – często chłam się promowanie wszędzie wokół, a potem przychodzi gigantyczne rozczarowanie, bo okazuje się, że szum wokół danego tytułu był przesadzony.
Zgadzam się jednak, że dzięki blogosferze łatwiej odnaleźć się w trendach 🙂
Właściwie mam wrażenie, że chociaż jestem blogerką, to nie mam zielonego pojęcia o tym, jak blogosfera rzeczywiście wygląda. O tym świadczy chociażby moja rozdziawiona gęba, która otworzyła się przy pierwszym akapicie. Ale sporo jest tu racji, choć nie miałam pojęcia, że blogerzy tak uniżenie podchodzą do kontaktu z wydawnictwami. To trochę straszne i trochę obrzydliwe. Jak można aż tak nie szanować własnej pracy i, co najważniejsze, własnego zdania?O złej jakości recenzji mogłabym rozprawiać godzinami. Blogerzy tworzą chłam i zapominają o tym, że piszą nie dla wydawnictwa, nie dla darmowych książek, ale dla czytelnika. Chociaż wygląda to tak, jak wygląda, nadal jesteśmy opiniotwórczy. I to jest odpowiedzialne zadanie.
I masz rację, z książkami polskich autorów jest jeszcze gorzej. Prawie nie spotykam negatywnych recenzji rodzimych książek. Mnie tylko dwa razy zdarzyła się współpraca z polskimi autorami, debiutantami. Bo zwykle robię spory przesiew w tym, co czytam. I w obu przypadkach, zanim zdecydowałam czy wziąć tę książkę, uprzedziłam autorów, że piszę szczerze i jeśli to będzie złe, to napiszę tak w recenzji. Czułam, że muszę przygotować ich na szok, bo przecież od wielu, wielu innych mogli usłyszeć, jak są genialni. I po jednej powieści rzeczywiście przyjechałam się ostro. Ale reakcja autora była pozytywna. To też ponoć coś dziwnego, bo wielu blogerów spotkało się z przykrościami ze strony skrytykowanych pisarzy. Czy można się zatem dziwić ich postawie? Tak, można. Bo na pierwszym miejscu jest szacunek do samego siebie, później do tego, co się robi, później długo nic, a na szarym końcu chęć współpracy z wydawnictwem na dobrej stopie. Gdyby którekolwiek wydawnictwo kazało mi coś zrobić, chyba bym padła. Dziękuję za współpracę, kontakt zerwany, nara.
Masz rację, rzadko spotyka się negatywne recenzje polskich książek. Ale to też wiąże się z tym, jakie blogerzy mają doświadczenia z polskimi autorami – a to fochy, a to straszenie sądem, a to obrażanie. Kiedyś usłyszałam, że zazdroszczę autorce seksapilu i dlatego krytykuję jej książkę. Innym razem, że nie powinnam współpracować z Prószyńskim, skoro wypowiadam się negatywnie o wydanej przez nich książce. Jeszcze innym ojciec jednej z autorek oburzał się, że niszczę życie jego córce itd. Po prostu z polskimi autorami często nie chce się mieć do czynienia 😉
Tak, o tego typu historiach słyszałam niejednokrotnie. Całe szczęście nie znam ich z autopsji:). Ale nie dziwię się, że wielu blogerów unika polskich autorów. I wiesz co? Zastanawiam się, jakim trzeba być oszołomem, żeby pisać recenzentce, że ta zazdrości autorce seksapilu. Co to ma do rzeczy? Co to w ogóle za wypowiedź? Czasem dziwię się autorom, że piszą i nie są przygotowani na krytykę. To samo zresztą tyczy się blogerów – jeśli upubliczniasz swoje teksty, licz się z tym, że ktoś wytknie Ci błędy. Z tym niestety też mamy problem.
To chyba generalnie jest bardzo ludzkie – ani nie umiemy przyjmować komplementów, ani krytyki 🙂 Chociaż specyfika zawodu pisarza wymaga tego, aby jednak na ewentualną krytykę się uodpornić i umieć wyciągać z niej wnioski.
Szczerze mówiąc to ja chyba nigdy nie trafiłam na takie blogi, które o książce piszą tylko tyle, że nie podobała im się, bo nie. Albo mam szczęście albo trzymam się tych kilkunastu sprawdzonych, których gust w jakimś stopniu pokrywa się z moim. I są to głównie te starsze blogi, które zaczynały mniej więcej wtedy, co ja. Ale trochę boli, gdy pojawia się coraz więcej tekstów tego typu, które całą blogosferę wrzucają do jednego worka, bo zawsze przychodzi mi wtedy do głowy myśl, że może faktycznie się do tego nie nadaję. Wydaje mi się, że przy tym ciągłym nacisku na jakość recenzji (żeby nie było – zgadzam się, że te "nie lubię, bo nie" nie powinny się w ogóle pojawiać) zapominamy trochę o tym, że dla większości z nas to nie jest praca tylko zabawa. Szanujmy się współpracując z wydawnictwami, ale szanujmy też siebie nawzajem – nie każdy chce tu coś wielkiego wnosić, niektórzy po prostu lubią to robić i jest to dla nich forma spędzania wolnego czasu. A może z czasem wyrobią sobie swój styl i poprawią jakość? Trochę za dużo w nas patosu, zagraniczny booktube też profesjonalny nie jest, a ma się świetnie. Bo ludzie traktują go jako formę zabawy, a nie literacką wyrocznię. Życzę nam wszystkim trochę więcej luzu – i w kwestii współpracy z wydawnictwami i postrzegania siebie nawzajem 🙂
Planowałam jakoś krótko odnieść się do tego posta, ale czytam to, co napisała tutaj Marta i dochodzę do wniosku, że lepiej bym tego nie ujęła 🙂
Ale to jest właśnie to, o czym piszę – że każdy kiedyś zaczynał i raczej nikt nie zaczynał jako ideał 😉 I absolutnie nie mam zamiaru wsadzać nikogo do jednego wora, dlatego konkretnie piszę albo o osobach, które piszą "recenzje" oparte na blurbach albo o osobach, które piszą "nie lubię, bo nie". Nie znam całej blogosfery na tyle, by móc wypowiadać się o wszystkich albo o większości 🙂
Piszę. Jestem nastolatką. Dlaczego? Żeby się nauczyć pisać. Sama zauważam wiele swoich porażek i potknięć, ale to właśnie o to chodzi. Żeby się doskonalić, uczyć. Nie potrafię pisać do szuflady, więc publikuję to i chwalę się. Cieszę się na widok komentarzy, ale jeśli ktoś nie chce to przecież nie zabronię, co nie?
Zaczytanego!
Zobaczysz, z biegiem lat zauważysz tego więcej 🙂 Ja z miesiąca na miesiąc podchodzę coraz bardziej krytycznie do swoich dawnych tworów.
o tak. Wiesz, wiemy że to się nic nie zmieni, tak jak nic nie wyprze fastfoodów, jeszcze długo, masa rzetelnych, klimatycznych knajp nie wygra z mnożącymi się jak bakterie knajpami gdzie zjesz kiepsko ale za 2 zł. Więc idę sobie poczytać 😉
Ja zawsze wierzę, że chociaż jedna pójdzie po rozum do głowy albo uderzy się w pierś i pomyśli, że jednak chce robić to inaczej.
(komentarz odnosi się do jednego z fragmentów artykułu)
Nie wiem z jakimi księgarniami kto współpracuje, ale z mojej perspektywy to całkiem miła współpraca. Wybieram sobie książkę z listy proponowanych, a jej recenzję umieszczam u siebie na blogu (z linkiem, że książkę można kupić u nich) oraz pod książką na stronie księgarni. Nie wydaje mi się, żeby było to tak wiele pracy… I jest to moim zdaniem znacznie uczciwsze działanie (dla SEO) niż marketing szeptany.
Natomiast co do krytykowania polskich autorów, to temat rzeka. Mnie samą spotkało wiele nieprzyjemności, włącznie z takimi, że autorzy książek pisali do mnie z płaczem "dlaczego uważam, że napisali złą książkę?" (nie jest to sytuacja jednorazowa). W jednym wypadku zdarzyło się nawet, że publicznie zaczął mnie obrażać "członek fanklubu" danego pisarza.
Nie współpracujesz z tą księgarnią, o której mowa, bo oni sobie życzą umieszczania ich wielkiego banera na stronie głównej 😉 Dodatkowo najpierw wysyłasz tekst do nich, jeśli go zaakceptują to wrzucasz tekst na ich stronie (bez linkowania do swojego bloga) i dopiero po paru dniach możesz publikować dany tekst u siebie – to nie jest uczciwe i to nie jest normalne, żeby dawać się tak robić w konia. Bo potem będzie płacz, jak blog zniknie z wyszukiwarek za dublowanie treści z innych stron.
Nieprzyjemności z polskimi autorami to rzeczywiście norma. Musimy się na to uodpornić.
A ja się ogromnie cieszę, że nie biorę udziału w tej kolejnej gównoburzy i cały czas robię swoje tak, jak mi się to podoba. Mam swoich wiernych Czytelników, którzy komentują moje teksty i nic więcej nie potrzebuję do szczęścia.
Zastanawiam się jednak, czemu blogerkom/blogerom aż tak trudno zrozumieć, że może osobie recenzującej książkę dana pozycja się podoba i dlatego ją chwali.
Jak by nagminnie krytykował, to byłoby też źle. Niektórym nie dogodzisz.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie!
Wiesz, myślę, że problemem nie jest to, że komuś się książka podoba, ale to, że albo nie ma żadnych argumentów za tym przemawiających, albo nigdy nikogo nie krytykuje, co też jest słabe. Ja też wiele książek uwielbiam i wychwalam, ale staram się zawsze wyłożyć konkrety, dlaczego tak jest, a nie rzucać tekstami w stylu: "jest fajna, bo rozpiernicza system, a ja lubię takie książki" 😉
Czytając ten tekst od razu mu się skojarzył youtube i pewien kanał książkowy xD
O matko, to ja już z zupełnie innej planety jestem. Bloguję o książkach nieprzerwanie od ponad 10 lat i pojęcia nie mam ani o wojnach, ani o żebrzących współpracach ani o piekiełku blogowym. No ale nie jestem megapopularna więc pewnie dlatego 😛 Pozdrawiam Klaudyno!
I bardzo dobrze – trzymaj się od tego z dala 🙂
Oj ile Ty masz racji, w tym co piszesz. Wiesz ile razy zastanawiałam się, czy nie przestać pisać o książkach i literaturze? Czy nie rzucić tego swojego kanału na YouTube w pizdu? Wielokrotnie. Zawsze boję się, że mówię za mało, albo nie tak. Bo czytam konkretne, fajne recenzje i mam wrażenie, że nie przekazuję merytorycznej wartości. I chociaż w blogosferze się jakoś super nie wybiłam, to jednak zagrzałam trochę stołek. I Twój tekst raz jeszcze zmusił mnie do zastanowienia, czy nie powinnam czegoś zmienić, albo tego rzucić.
Ale rzeczywiście masz dużo, bardzo dużo racji. Mało blogów literacko-kulturowych czytam, bo na większości jest ta sama papka. Chciałabym sobie zrewidować to, co teraz się dzieje i wybrać kilka, które regularnie będę sobie odwiedzać i przeglądać. Bo na chwilę obecną czytam tylko Twój.
A co będzie z moim?
Muszę to sobie dokładnie przemyśleć czy warto, bo nie chcę się do tej papki dokładać.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Miło mi, że mnie czytasz 🙂
Mam podobne przemyślenia – prawdopodobnie całkiem odsunę się od blogosfery książkowej. Nie mam tu już nic do dodania, pisanie o książkach przestało mnie radować, statystyki pokazują, że takie wpisy cieszą się nijakim zainteresowaniem. Widocznie powinnam trzymać się innej tematyki.
Sama prowadzę bloga o książkach, choć wcale znany nie jest. Piszę, bo lubię i chcę ćwiczyć warsztat, choć nie mam w tym ukrytego żadnego głębszego celu. Blog to dla mnie zabawa, odskocznia. Chociaż sama kiedyś zachłysnęłam się współpracami z wydawnictwami, jednak nigdy nie napisałam pochlebnej recenzji, jeśli tak nie myślałam. Zawsze piszę to, co myślę, a wybieram książki, które mnie interesują. A blog to zabawa dla mnie 🙂
Super, tak trzymaj! Rzeczywiście najważniejsze to się tym bawić – to daje naprawdę dużo 🙂
W blogowaniu łatwo jest się zagalopować, trzeba być asertywnym. Miałam okres, że wzięłam na siebie zbyt dużo i blog zamiast pasją stał się regularną pracą, z której nie miałam żadnych zysków poza książkami. Ucinam współprace, omijam szerokim łukiem niektóre wydawnictwa i autorów (raczej polskich niż zagranicznych). Nigdy nie przepraszam za negatywną recenzję, ale miałam sytuację, że po jednej recenzji urywał się kontakt z wydawcą, no cóż, bywa. Mam kilka współprac, których się trzymam, które są luźne i bez presji czasowej (TaK ty też zaliczasz się do tego grona 🙂 ). Ponadto dobieram książki pod swój gust, aczkolwiek i takie czasami mnie zawodzą. Ostatnio też zauważyłam dziwną przypadłość przyjaźni na linii bloger-autor i niestety, ale dla mnie taki bloger przestaje być wiarygodny, kiedy widzę, jak na Facebooku spija sobie z dzióbków razem z autorką i zachowują się jak najlepsze przyjaciółki. Ja raczej relacje z autorami traktuję chłodno, można porozmawia, ale zębnego zaprzyjaźniania się, nie tędy droga.
Miałam podobnie jak Ty – w pewnym momencie dałam się zasypać książkami i nic dobrego z tego nie wynikło, poza frustracją i zmęczeniem. Urwanie większości współprac pozwala złapać trochę oddechu i podejść do tematu bardziej na luzie.
Co do znajomości z autorami – ja akurat nie mam nic przeciwko temu, o ile ktoś umie takiego zaprzyjaźnionego autora ocenić obiektywnie.
Atak na blogi prowadzone przez młode osoby? Nie zwracam na to uwagi, kompletnie. No chyba, że pisze jakieś dziwne rzeczy, bez ładu i składu to okej, coś już jest nie tak. Co do negatywnych recenzji – nie miałam jeszcze takiej sytuacji, by któreś z wydawnictw zerwało przez to współpracę ze mną. ZAWSZE, czytając każdą książkę jestem szczera przy pisaniu recenzji, dlatego nie znajdzie się u mnie samych ochów i achów – jakie zdarzają się, owszem. Jednak podlizywanie wydawnictwom – to coś, czym się brzydzę. Nienawidzę czegoś takiego i nie toleruję. Mam kilka blogów, nawet więcej niż kilka, które obserwuje i z każdym postem odwiedzam. Są to na tyle zaufane blogi, że często im ufam o tym, co piszą. Jednak nie zawsze każda książka recenzowana przez nich jest w moim typie, więc kręcę nosem – bo to przecież logiczne. Polskie książki? Najgorsze? Jak to z recenzjami polskich książek? No cóż. Bywa różnie. Ostatnio mocno punktują sobie u mnie nasi Polscy autorzy, więc nie jest tragicznie. Ale podejrzewam, że właśnie w tym tygodniu lub przyszłym pojawi się recenzja – polskich autorem, niezbyt pochlebna… No trudno. Mimo iż czytałam jedną jej mini powieść, podobała mi się, to to babskie trijo kompletnie nie przypadło mi do gustu. I nie będę okłamywać, raz u mnie pozytywne, raz negatywne opinie. 🙂
I piona za post, świetny jest i mnóstwo prawdy. :]
Dziękuję za dobre słowo i za ciekawy głos w dyskusji 🙂
Ja również cenię sobie polskich autorów i wielu jest takich, którzy nie robią histerii po negatywnych recenzjach, ale niestety, wielu blogerów ma fatalne doświadczenia z takimi oszołomami, dlatego nie ma się co dziwić, że odechciewa się ich czytać.
Dlatego gdy widzę na blogach recenzje napisane na podstawie bezpłatnych egzemplarzy i współprac, to średnio w nie wierzę. Chociaż osobiście nie wyobrażam sobie reklamować na swoim blogu słabej książki. Pisałabym prawdę oczywiście odpowiednio tą prawdę argumentując. Może robiłabym źle, ale dlaczego mam pisać dobrze o słabej książce, dostając za to tylko tą słabą książkę i stracony czas na jej przeczytanie 😉 Za to gdyby książka okazała się ciekawa reklamowałabym ją i zachwalała wszędzie. Bardzo ciekawy wpis!
Nie można zakładać, że w ramach współprac ludzie piszą wyłącznie pozytywne recenzje. Po sobie widzę, że takie coś totalnie by się nie sprawdziło.
Obserwuję blogosferę z zewnątrz od dobrych paru lat i chociaż raczej nie trafiałam na takie skrajnie złe przypadki, to ciągle mam wrażenie, że wśród blogerek książkowych panuje nastawienie bardziej na ilość, niż na jakość. I nie mam tutaj na myśli jakości tekstów, bo kiepsko pisanych blogów nie czytam. Bardziej chodzi o promowanie stosików, czytania kilkunastu książek miesięcznie (koniecznie nowości) i nawiązywania współpracy z wieloma wydawnictwami naraz. To zakorzeniło we mnie przekonanie, że do blogosfery się nie nadaję, bo przecież nie czytam aż tyle, częściej korzystam z biblioteki niż z księgarni i przecież nie ogarnę recenzowania kilku książek naraz z dwutygodniowym terminem publikacji…
Wspominałam już, że noszę się z zamiarem założenia bloga od jakiegoś czasu, a to za sprawą odejścia od blogów książkowych, na rzecz tych bardziej mieszanych (powiedzmy "popkulturalnych"), a Twój był pierwszym z nich. Bo nagle zauważyłam, że publicystyka może być równie poczyna co recenzje, a napisanie jednej lepszej recenzji przyciągnie więcej wartościowych czytelników niż 10 opinii w stylu "nie lubię, bo nie". Tym sposobem omija mnie też większość dramatów, bo po prostu zawędrowałam w tę zakamarki internetu, gdzie drama nie jest taka ważna. Niestety, nadal wielu zachłannych blogerów psuje opinie o tej wartościowej mniejszości…
A co do krytyki polskich autorów – nie dziwię się aż tak, że jest jej mało, jeśli wielu pisarzy nie potrafi jej z godnością przyjąć. Ja natomiast recenzując kilka polskich książek dla jednego portalu musiałam czasem je mocno skrytykować i na szczęście nie miałam z tego powodu nieprzyjemności. Inna kwestia, że nawet w słabej książce szukam jakichkolwiek plusów i zamiast jechać po tekście z góry na dół, wolę wykazać jego konkretne słabości. I powiem Ci, że pisanie negatywnych recenzji było dla mnie znacznie trudniejsze niż pozytywnych. Może dlatego jest ich tak mało?
Ewo,
dziękuję za Twój obszerny głos w dyskusji. Trzymam kciuki za Twojego ewentualnego bloga, na pewno zostanę jego czytelniczką 🙂
Masz dużo racji z tym nastawieniem na ilość – zawsze dziwiło mnie, gdy w dziale "współpraca" widziałam u ludzi po kilkadziesiąt logotypów wydawnictw. Jak oni to ogarniają? Pewnie kiepsko – skądś biorą się te krótkie opinie oparte na blurbach i stosiki sięgające sufitu 😉
Dopiero dziś trafiłam na ten post i jakoś nie mogę sobie odmówić dodania trzech groszy. Miałam wypowiedzieć się w oddzielnym komentarzu na dole, ale jakoś w tym wątku znalazłam sobie miejsce. 😉
Ad rem. Piszę tutaj, bo chciałam się odnieść do tego, co napisała wyżej Ewa, konkretniej do nastawienia na ilość, nie jakość. Jest w tym sporo racji, zauważyłam to już jakiś czas temu. Mam jednak wrażenie, że to problem o wiele głębszy – dotyczy nie tylko blogerów książkowych, ale generalnie miłośników książek. Kiedy pobłądzi się po różnych grupach literackich, poczyta komentarze i spory, to można zwątpić – w siebie, w swoje możliwości… albo w świat. Ja rozumiem, można uwielbiać czytać, można spędzać nad książkami całe dnie – w porządku. Rozumiem i doceniam. Kiedy jednak dostrzegam licytacje w ilości przeczytanych książek, a ilość ta przekracza znacznie setkę i zaczyna się zbliżać do dwóch, to wybaczcie, ale robię się podejrzliwa. I może nawet trochę jędzowata, bo patrząc na to jakoś nie mogę nie zadać sobie pytania nawet nie o jakość książek (bo przecież każdy czyta, co mu pasuje), ale o jakość… samego czytania. I tego, co takiemu masowemu czytaczowi zostaje z tego w głowie.
Może jestem idealistką, może tylko ja mam jakieś skrzywienie, ale nie wyobrażam sobie, by po skończonej lekturze nie poświęcić chwili (dnia, czasem więcej) na namysł nad tym, co przeczytałam, na poukładanie sobie wszystkiego w głowie i złapanie oddechu. I nieważne, czy wracam do klasyki, czytam coś ambitnego, czy może sięgam po lekką rozrywkę albo hit, który okazał się kitem. Zawsze zastanawiam się, co czuję po lekturze, co chciał przekazać autor i jakimi środkami, czy mu to wyszło, czy nie. Poświęcam czas na spisanie wrażeń, zarzutów i zachwytów i myślę, jak mogłabym je uargumentować. W którymś momencie postanowiłam te notatki przekuwać w posty na blogu… i tak właśnie się bawię. 😀
Tymczasem wydaje mi się, że jestem w mniejszości. To znaczy nie mówię, że każdy od razu ma robić sterty notatek i blogować – chodzi mi bardziej o ten moment oddechu. Mam wrażenie, że powoli czytanie jest zastępowane przez masową konsumpcję książek, pożeranie ich, by było jak najwięcej, by to liczby świadczyły o moim oczytaniu, a nie to, co z tego wszystkiego zostaje w mojej głowie. Negatywne efekty takiego zjawiska można mnożyć, a jednym z nich to, że ludzie zwyczajnie się zniechęcają, zarówno do blogowania o literaturze (co może być naprawdę fajną pasją), do dyskutowania z innymi czytającymi, jak i do czytania w ogóle. No bo przecież jeżeli przeczytałam w tym miesiącu tylko trzy książki, to nie mam się co pokazywać w środowisku, a tym bardziej wypowiadać… Prawda?
No w mojej ocenie nieprawda, bo każda przeczytana książka jest na plus dla Ciebie. I wcale nie trzeba pochłaniać ich tonami, by móc prowadzić bloga. Byle tylko był on szczery, a teksty autentyczne i najlepsze, jakie potrafisz napisać. Nie mniej ważne jest także przyjmowanie krytyki, podpatrywanie lepszych i stałe dążenie do ulepszania siebie (i w tym wypadku – także bloga) każdego dnia. Ale to chyba akurat domena każdej pracy twórczej. 😉
O jejku aż tak źle. No tak człowiek pisze pracę magisterską na jakiś czas odcina się od tego blogowego świata po nieobecności wraca i czyta taki wpis. Jest on odpowiedzią na moje pytania, które zawarłam pod koniec swojego dzisiejszego wpisu.
Widzisz, tak to jest, jak się znika na zbyt długo :)))
Nienawidzę generalizowania, dlatego dość mocno irytują mnie ostatnie posty na ten temat. Nawet nie chodzi o to, że przez pewien czas byłam tą głupiutką nastolatką, która dawała się wykorzystywać wydawnictwom za książkę i może po części dalej nią jestem. Rzeczywiście biorę dalej książki od wydawnictw, ale nigdy nie napisałam pozytywnej opinii książce, która mi się nie podobała, nigdy za to nie przepraszałam i nigdy nie myślałam o terminach. Trzymam się tylko warunku, że skoro już tę książkę otrzymałam to musi powstać recenzja, bo do tego się zobowiązałam. Bloguje dla przyjemności, nie dla zysku pieniężnego, więc ta głupia książka w nagrodę za dobrze wykonaną pracę mi wystarczy.
Mam nadzieję, że nie posądzasz mnie o generalizowanie, bo ja absolutnie nie mam zamiaru nikogo wsadzać do jednego wora – blogosfera jest na tyle zróżnicowana, że tylko pewną jej część można poddawać jakiejś ocenie, a i tak nie zawsze będzie to w pełni obiektywne.
Podobają mi się Twoje zasady – dobrze trzymać się tego, z czym czujemy się najlepiej.
Prowadzę drugiego bloga o tematyce książkowej, współpracuję z wydawnictwami, ale jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby wydawnictwo wymagało ode mnie pozytywnej opinii o książce czy wysyłania tekstu do akceptacji. Zszokowało mnie to co piszesz, bo nawet nie wiedziałam, że dzieją się takie rzeczy.
W takim razie ciesz się, że ominęło Cię takie dziadostwo :))
O bosze, ja jestem trzydziestolatką z sześcioletnim stażem w blogosferze, haha. Aż się przeraziłam xD Ale tak na serio to zgadzam się z Twoim podejsciem, nie jest dobrze, niemniej już od dawna mamy problem w naszym książkowym światku i ten nagły wysyp wpisów w tym temacie robi się już męczący. W zasadzie odkąd wyjechałam do UK, mniej mnie w blogosferze, więc się tak tym tematem nie przejmuję. W sumie mało współpracuję, a nawet gdy wcześniej dużo współpracowałam z wydawcami i portalami, nie szczypałam się z pisaniem o tym, co o danej książce myślę. Dziś piszę mniej i mniej też czytam, niestety, ale za to moje wybory są przemyślane. I co w tym złego, że czyta się literaturę dla nastolatek? Stara jestem, ale ją lubię. To umniejsza moją wartość jako blogera? To znaczy, że moje teksty są mniej warte, niż jakbym recenzowała Tołstoja? I faktycznie tak się wszyscy czepiają tych biednych nastolatek, że miały czelność blogi założyć i o książkach pisać, no kto to widział?! Może czas w końcu docenić, że w dobie spadku czytelnictwa w PL ktoś jeszcze te książki w ogóle chce czytać! Ale nie na darmo się chyba mówi, że blogosfera książkowa jest najbardziej kłótliwa xD
O, naprawdę tak się o blogosferze książkowej mówi? Nawet nie wiedziałam 🙂 Widziałam za to sporo afer wśród blogerek kosmetycznych – tam to się dopiero dzieje!
Ale fakt, między blogerami książkowymi nie dzieje się dobrze. Czasem widzę wspólne akcje organizowane przez amerykańskich blogerów i jestem pod wielkim wrażeniem. U nas zrobi coś takiego niewielka grupa booktuberów i na tym koniec.
Najlepsze jest to, że ja dopiero długo po czasie dowiaduje się o jakiś aferach. Mam sobie swojego bloga, tworzę tam swój kawałek internetów i czasem zaglądam do innych. Bardzo mi to pasuje, bo mam w życiu jeszcze inne zajawki niż afery. Dobrze, że poruszasz takie problemy, bo chociaż się o nich dowiaduje 😛
Skoro Cię to omija, to nawet dobrze 🙂
Czytam sobie to, o czym piszesz, i to o czym napisałaś w podlinkowanych postach i nie mogę się z Tobą nie zgodzić. To, co mnie SZALENIE wnerwia wśród osób, które krytycznie komentują u innych (a są to najczęściej osoby, które najczęściej nie mają żadnej swojej strony) to wyszydzanie wysokiego oceniania, komplementowania i pozytywnych rozmów słabych (wg nich) książek, bo wysoko ocenia się tylko najlepszych – Dostojewskiego, Dukaja, Lema. Albo piszą mi, jak możesz dawać ocenę 5 Mastertonowi, a zaraz wystawiasz tak samo 5 Steinbeckowi. Zdarzyły się też osoby, które niedosłownie, ale między wierszami pisały mi, że czytam i chwalę, bo dostaję od wydawnictw. I że często zbyt wysoko. OGIEŃ!
Mój gust, moja sprawa, co czytam częściej, a co rzadziej. Ocenianie? Nigdy nie było i nie będzie miarodajne, ale czy ja wystawiając 5 Mastertonowi i Steinbekowi stawiam ich na równi w hierarchii wartości? A skąd? Steinbeck pisze piękniej, ale nie sposób tych autorów porównać, bo różnią się wszystkim, a łączy ich bycie pisarzem. Ale czemu ja nie mogę obu dać 5? Przecież wydane 5 książki Mastertona to wskazanie w jego twórczości książki na to zasługującej. Inne będą miał 3,4 i pozostałe oceny, więc to jest sygnał dla osób, że w jego twórczości wskazuję, co jest lepsze, a co gorsze. Ale nie. Ja daję 5 to znaczy, że stawiam na równi ze Steinbeckiem. 😀
Jednak poza tym fakt własnego wysokiego oceniania niejednokrotnie mnie zastanawia i budzi wątpliwości, ale nie pod innym względem. Rzeczywiście jak ktoś zaglądnie do mnie to doszuka się większość recenzji, gdzie oceniam wysoko i zachęcam. Myślałem, że nie jestem przez to mniej wiarygodny i czy właśnie to nie jest powód, że ktoś może patrzeć na mnie z przymrużeniem oka. Tylko, że ja, cholera, wybieram takie książki, które z reguły myślę, że będą dobre (rzadko wybieram coś naprawdę w ciemno) i tak faktycznie jest. I oceniam pod rząd 10 książek w przedziale od 4+ do 6 (stosuję szkolną skalę), czyli znaczy się, że wszystko mogę polecić. No ale czy ja mam na chama nisko wystawiać, jeśli tak nie uważam i serio trafiam na same, które mogę polecić? Czasem przez to myślę, czy nie jestem monotematycznym i zbyt "pozytywnym" blogerem, ale naprawdę staram się używać konkretnej argumentacji, a nie pustych sloganów, oceniać styl autora, bohaterów, światy (choć nie zawsze, bo ile idzie pisać o tym samy, czasem wystarczy pierdoła, że po prostu śmieszy i warto przeczytać, nie każda książka musi mieć głębie i świetną psychologię postaci) i w sumie nie mam sobie za bardzo zarzutu. I nie chcę na siłę szukać słabych książek, żeby takie opinie krytyczne pojawiały się u mnie.
Ale jakkolwiek bym sam nie pisał, dobrze, czy źle, każdy ma swoje zdanie – nigdy, przenigdy nie będę potrafił zaakceptować osób, które wyszydzają innych za to, co czytają. Chcesz czytać harlequiny i je wysoko oceniać? Proszę bardzo. Sprawiają Ci frajdę? Super, czytaj je! Chcesz do ich przeczytania zachęcać? A róbże to. Przecież ja nie muszę po to sięgać, nie zachęcasz mnie, nie znaczy że jesteś mało przekonywujący albo masz kiepski gust. Masz SWÓJ gust i swoje pasje i fascynacje. I jeśli nie potrafisz zarażać innych swoimi ulubionymi książkami to zarażaj frajdą wynikającą z czytania, a nie bluzgaj i wytykaj palcem. Nigdy nie zaakceptuje takiego chamstwa i zawsze agresywnie odpowiadam na jego przejawy u siebie.
Doskonale znam ten problem. Kiedyś dałam erotykowi taką samą ocenę jak jakiemuś klasykowi – uhuhu, taki był dym, że kilkadziesiąt osób na forach o tym debatowało 😉 Musiałam potem nawet publikować tekst wyjaśniający, dlaczego moja skala ocen wygląda tak, jak wygląda, i że „10” dla Pottera, to nie to samo, co „10” dla Skazanych na Shawshank.
Mam podobnie jak Ty w kwestii doboru lektur – staram się wybierać takie, które trafią w mój gust i też z reguły oceniam dobrze. Chociaż mam na koncie kilka wybitnych wtop, więc i „1” i „2” się u mnie zdarzały. Niemniej – uważam, że nie ma się co przejmować krytykantami, którym wiecznie coś nie pasuje, bo „oni oceniliby inaczej” i wolą na siłę zaniżyć czemuś ocenę 😉
Bloga literackiego prowadzę już jakiś czas i niestety nigdy nie miałam czasu na śledzenie blogosfery tak, jak to robią inni znajomi „po fachu”. Rozumiem, że statystyki przez to cierpią, że szablon mam sztampowy, a ostatecznie na Instagramie postanowiłam wrzucać zdjęcia z mojego życia, a nie z bloga. Ktoś mi zarzucił, że jestem leniwa, a jednak niektóre wydawnictwa same mnie znalazły i zaproponowały współpracę. Nikt nie narzucał mi jak ma wyglądać recenzja, z terminowością bywa różnie, bo praca nie zawsze pozwala poświęcić cały dzień na czytanie, ale staram się jak mogę i staram się być szczera. Rzeczywiście, po opublikowaniu bardzo negatywnej recenzji polskiego autora oszałamiająco popularnych kryminałów, tenże autor odniósł się do mojego tekstu na Facebooku. Zmroziło mi to trochę krew w żyłach, ale przeżyłam. I ja i mój blog. Warto więc robić swoje i być w zgodzie z własnym sumieniem pisząc recenzje. A jeśli chodzi o nastolatki, to osobiście uważam, że to świetnie, że czytają! Im więcej tym lepiej. A gusta się zmieniają, więc jeśli ktoś zaczyna od romansideł z wampirami w tle, to nie znaczy że za rok nie sięgnie po klasykę literatury rosyjskiej. Do wszystkiego trzeba dojrzeć.
Świetny tekst! Czytało mi się go z ogromną przyjemnością i zgadzam się z Tobą w każdym słowie.
Akurat jeżeli chodzi o moje współprace z wydawnictwami to musze przyznac ze jestem bardzo miło zaskoczona, gdyż i jest z nimi komunikacja na bieżąco, nie naciskaja na umieszczanie recenzji w terminie, a co lepsze nie wymagają pozytywnej opinii ode mnie. Z drugiej zaś strony wybieram książki, które wiem że mi się będą podobać, więc nie mam problemu z negatywnymi recenzjami.
OStatnio nawet Pani z jednego wydawnictwa mi napisala że skoro ryzykujemy i śle mi kryminały, których nie czytam bo mnie nudzą to nic się nie stanie jak mi nie podpasują, wyśle mi cos innego.
Zrobiło mi się miło na sercu jak to przeczytalam, bo jednak odczulam to jako jakieś zaufanie do mojej osoby, że może nawet jak mi sie nie spodoba to postaram się chociaż dokończyć tę książkę i napisać obojętną, bądz za i przeciw recenzję.
A co do czytania „chłamu” przez nastolatki. Przecież każdy czyta to co lubi, jeżeli kogoś nie interesują ksiażki danego gatunku, nikt nie rozkazuje wchodzic na takiego bloga i co gorsza komentować recenzję.
Wychodzę z założenia, że lepiej wcale nie komentowac niż pisać zapychacze w stylu ” Super recenzja, zapraszam do mnie -> link do bloga”, albo krytykowac kogoś gust, bądz recenzję. Chyba że krytyka jest konstruktywna.
Pozdrawiam 🙂
Ja sama jestem nowa „na rynku”, bo dopiero od Grudnia. Zauważyłam, że właśnie w ostatnim czasie zrobil sie niezły szum wśród blogerów. Pozyskiwanie darmowych egzemplarzy do recenzji, wyścig szczurów, kto jest lepszy. Ja swoją skromną stronę zaczęłam prowadzić z myślą o tym, że to mi ma sprawiać przyjemność, a nie wydawcom. Jeśli ktoś mnie czyta, to fajnie, ale nic na siłę. Nie koloryzuję specjalnie treści na swojej stronie, piszę tak, jak czuję i nie boję się tego. Nie współpracuję z żadnym wydawnictwem i wydaje mi się, że po problemach, jakie inni blogerzy mieli z różnymi wydawnictwami czy księgarniami, po prostu odpuszczę sobie chyba te współprace. Nie mam zwyczajnie czasu ani ochoty użerać się z nikim lub żyć pod presją. Jest mi dobrze tak, jak jest. Stać mnie na książki, więc nie muszę żebrać. Wcale nie krytykuję ludzi, którzy współpracują z wydawcami i dostają darmowe egzemplarze, wręcz przeciwnie, podziwiam ich, bo poświęcają wiele czasu na to wszystko. Dla mnie to raczej relaks, pisanie bloga i czytanie mnie odpręża. Ja jednak chyba sie do tego nie nadaję. Czytam tyle, ile chcę, publikuję jak i kiedy chce, żadnej presji. Nie wiem, może kiedyś zmienię zdanie. Ale to MOŻE. Propozycja (jeśli takowa będzie) współpracy musi mi odpowiadać.
Co do nastolatek, to jeśli chcą, niech piszą. Naczytały się, że można dostać książki za darmoszkę XX wyświetleniach na blogu, lub XX followersach i szaleją. Ale tak, jak szybko zaczęły, tak szybko padną.
Jeśli chodzi o teksty, czytałam kilka recenzji na różnych blogach i stwierdzam, że jeszcze wiele niektórzy muszą się nauczyć. Nie krytykuję nikogo, bo ja sama nie jestem lepsza, moje teksty może nie do końca można nazwać dobrymi, ale staram się pracować nad sobą. Ale kiedy przeczytałam zdania, których nie potrafiłam zrozumieć, albo błędy ortograficzne, które tak strasznie raziły w oczy, to po prostu ręce opadają.
Odniosę się też do polskich autorów, którzy nie potrafią przyjmować krytyki. Dzięki Bogu nie spotkałam się jeszcze z niczym podobnym, bo jeśli sięgam po coś polskiego, to tylko są to tzw. pewniaki, czyli autorzy, którzy nigdy mnie nie zawiedli, albo czytam opinie przed kupnem, czy warto. Nie recenzuję każdej książki, którą przeczytam, bo nie starczyłoby mi czasu, ale zdarzyły się gnioty totalne, których nawet nie skończyłam czytać.
P.S. Czy mogłabym dowiedzieć się o kim mowa w komentarzach poprzedniczek, na temat księgarni, która tak bardzo „wymusza” wszystko? Oczywiście bez linków, bo po co robić im reklamę.
Pozdrawiam,
Justyna
„I m the cancer of YouTube. My content is repugnant”. Jak to powiedział iDubbbz. I chociaż o książkach piszę już sześć lat – ku chwale wszelkich czynników zniszczenia – nadal zachodzę w głowę jak to wszystko się zmienia. I przede wszystkim jakim ściekiem zrobiła się społeczność blogerów/vlogerów książkowych. „Naturalny” konflikt między piszącymi a nagrywającymi jest śmieszny. Tak jak każdy inny. Włącznie z tymi, w które sama byłam wciągana. PLUS: NIE MA BLOGA IDEALNEGO. Każdy blog ma w sobie mniej lub więcej gówna i to jest fakt. A nawet Superexpress. Sama uważam, że jestem rakiem społeczności książkowej, ale jeśli ktoś mnie nazwie „booktuberem” to dostaję spazmów i mam ochotę kogoś zabić. W dużej mierze zgadzam się z tym co napisałaś i z tym, że blogerzy za darmową książkę zrobią wiele, ale czasami to nie barterowcy psują rynek. I dobrze o tym wiesz.
Cheers.
Nawet nie wiem, od czego zacząć. Mnie chyba najbardziej wkurza gadanie o tym, jak to blogerzy „psują rynek”, bo nie chcą pieniędzy za recenzje i profesjonalni krytycy na tym tracą. Być może, w jakimś tam świecie podrzędnych wydawnictw, gdzie traktuje się blogera na równi z profesjonalistą. I to nie to, że blogerzy są w czymś gorsi – ale są inni, bo tworzą inne treści na podstawie innego rodzaju wiedzy, to chyba oczywiste… To znaczy tak myślałam, póki nie zagrzebałam się w czeluści książkosfery i wydawnictw.
Druga kwestia to to, że rzeczywiście brakuje mi tej niszy, w której znaliśmy się przynajmniej z widzenia. Teraz czuję się cholernie wyautowana, bo zdecydowałam się zmienić tematykę i nie klepać tylko recenzji.
Ale najbardziej chyba boli to, że wydawnictwa same dolewają oliwy do ognia. To, że ich przedstawiciele otwarcie proszą o statystyki bloga, zamiast o jego adres. Tego jednego nie mogę przeboleć, bo niestety w naszej blogosferze, nie tylko książkowej, bardzo często zaburzony jest stosunek jakość:liczba czytelników. I fakt, że dobre blogi są gdzieś w kącie to jeszcze pół biedy, bo zawsze jest szansa, że coś się w tej materii zmieni. Ale tłumnie odwiedzane – i z tego względu profitowane – blogi, które nie wnoszą do mojego życia nic, to prawdziwa bolączka.
Tak całkiem serio, nawet nie zwróciłem uwagi czy ktoś ode mnie podbiera tematy. Osobiście uważam, że czasem mylimy się, ponieważ każdy ma w danym temacie co innego do powiedzenia, bywa, że wpada dwóch blogerów na ten sam pomysł, trzeci zobaczy, że pisze się o tym i dodaje swoją cegiełkę. Blogosfera nie jest łatwym miejscem do przebicia się.