Szkoła żon, Magdalena Witkiewicz
Szkoła żon, Magdalena Witkiewicz
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2013
Stron: 272
– jako czytadło – wyróżnia się spośród innych;
– jako proza kobieca – nie zaskakuje niczym;
– jako erotyk – przynosi pozytywne rozczarowanie.
I w zależności od tego, na jaki rodzaj literackiej przygody się nastawiamy, tak Szkołę żon odbierzemy…
A po kolei tłumacząc:
Powieść ta stanowi czytadło, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie jest głupotką, którą połyka się bez zastanowienia, a potem bezkrytycznie odkłada na półkę. Nie. Czyta się Szkołę żon naprawdę błyskawicznie, ale też nie bezrefleksyjnie. Ideologia i morał jakie wypływają z tej historii są tym, co sprawia, że nie mamy tu do czynienia z czytadłem banalnym, a takim, które w całej swej prostocie kryje pewną mądrość i sens, który warto odkryć.
Polskie pisarki przyzwyczaiły nas do tego, że babskie powieści osadzają na podobnym schemacie. Są kobiety i kobiety te trzeba poddać rewolucji. Z reguły umożliwiając im otworzenie własnej kawiarni/cukierni/agroturystyki i/lub zsyłając gdzieś na wieś. Oczywiście po ciężkiej pracy w korporacji albo po spektakularnym rozstaniu. Nie inaczej jest tutaj – tyle, że tym razem autorka poszła o krok dalej i splotła ze sobą losy kilku kobiet, w pakiecie zsyłając je do ekskluzywnego dworku na Mazurach. Tam zachodzi ta obowiązkowa rewolucja. Dlatego właśnie Szkoła żon nie zaskoczyła mnie jako powieść skierowana do polskich kobiet. Tutaj już chyba niczego wymyślić się nie da – zawsze muszą być kłopoty z facetami, zrywanie z przeszłością i poszukiwanie jakiejś „innej siebie”/”dawnej siebie”/”wewnętrznej siebie” etc.
Jest jeszcze etykietka „erotyk” i w tym zakresie powieść Witkiewicz zdecydowanie wygrywa. Bo w odróżnieniu od całej gamy modnych ostatnio powieści „z pieprzykiem”, odznacza się czymś niezwykłym – ma fabułę. Może nie zaskakującą, może nie specjalnie zawiłą, ale fabułę. Fabułę, która wciąga, wokół której zbudowana jest cała historia i która sprawia, że Szkoła żon to coś więcej niż tylko kolejny tandetny erotyk na rodzimym rynku wydawniczym.
Choć książkę tę uznać można za dosyć przewidywalną i nieskomplikowaną, uważam, że zdecydowanie warto się z nią zetknąć. Jej przekaz jest jasny – kobieta ma zawsze pamiętać o sobie – swoich potrzebach, marzeniach, pasjach i pragnieniach, a dopiero w następnej kolejności dbać o potrzeby, marzenia i pragnienia swojego wybranka. Bo jak pokazuje życie – facet raz jest, raz go nie ma, a my ze swoimi ciałami, duszami i umysłami jesteśmy połączone zawsze – warto więc, by były piękne, zdrowe i zadbane. Oto klucz do szczęścia i spełnienia.
Moja ocena: 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Filia. A przeczytałam ją w ramach wyzwania ’Pod hasłem’.
Miałam okazję i przyjemność przeczytać dwie inne książki tej autorki: "Opowieść niewiernej" i "Balladę o ciotce Matyldzie". Obie czytało się bardzo przyjemnie, obie skłoniły do pewnych przemyśleń. Myślę, że ze "Szkołą żon" może być podobnie.
Czytałam tylko "Opowieść niewiernej" tej autorki, która to opowieść jakoś mnie nie porwała, wbrew temu, co mówią o tej książce inne czytelniczki, dlatego na "Szkołę żon" jakiejś wielkiej ochoty nie mam. Ale jeśli się trafi, to kto wie, kto wie…
Zaskoczyła mnie Twoja opinia. Myślałam, że ta książka mnie już ani razu nie skusi. I znowu mam na Nią ochotę 😛 Niepokojące.
Na razie jednak czytam Yrsę… nieco się już boje… ale gdy będę miała wolne środki i "Szkoła żon" się napatoczy, pewnie się skuszę.
Niedobra Ty!
Sporo o tej książce na blogach- w Twojej recenzji podoba mi się to, że spojrzałam na książkę z różnych punktów widzenia 🙂
Myślę, że bardzo wiele zależy od nastawienia, a takie czytadła z ładunkiem , nawet jeśli ciut schematyczne, są też nam potrzebne. Cieszę się, że ta książka wybiega poza tandetny erotyk. W sumie to dziwne: "harlekiny" niby wyśmiewane a teraz nagle moda na erotyki… Z tym, że lepszy fajny "harlekin" z ciekawym tłem obyczajowym niż wydumane erotyki promocją nadrabiające jakość.
"Szkoły,,," nie miałam okazji czytać, ale bardzo miło wspominam "Balladę o Matyldzie".
Tak jak lubię babskie książki, tak polskiej literatury kobiecej nie tykam. Te mężatki z przełomami w życiu ("zrywanie z przeszłością i poszukiwanie jakiejś "innej siebie"/"dawnej siebie"/"wewnętrznej siebie" <– idealnie to ujęłaś!) zwyczajnie mnie irytują. Mam wrażenie, że każda książka z tego gatunku jest identyczna, dlatego w ogóle nie znajduję przyjemności w ich czytaniu.
Paradoksalnym natomiast jest to, że jak czytam pisane na jedno kopyto romanse np. Nory Robert- w ogóle mi ta schematyczność nie przeszkadza. Nie wiem więc od czego to zależy… Może po prostu trafiałam na słabe pozycje reprezentujące tego typu powieści w Polsce i jestem już zrażona?
Twórczość pani Magdaleny Witkiewicz miałam przyjemność poznać rok temu, przy okazji książki "Opowieść niewiernej". Książka ta zrobiła na mnie pozytywne wrażenie pomimo tego, że sama za babskimi czytadłami nie przepadam. "Szkoła żon" wydaje się interesująca, trochę przeraża mnie erotyk w niej zawarty. Przeczytałabym, gdyby znalazła się blisko mnie, ale nie wiem, czy sama bym zdecydowała się na ten zakup.
Pozdrawiam,
Klaudyna
Nie miałam jeszcze okazji przeczytać tej książki. I ostatnio pomyślałam, że chyba ją sobie odpuszczę. Dopóki nie Twój tekst. Skusiłaś mnie. Może jednak ta książka nie jest taka zła? Już ze względu na samą fabułę, której nie posiada większość tego typu książek. Zaryzykuję, co mi szkodzi. 🙂
Czytałam o niej różne opinie. Czuję, iż sama muszę ją przeczytać, ale na razie nic się na to nie zapowiada. Pozdrawiam 🙂