2 triki, które pomogły mi w napisaniu książki [Zacznijmy Od Słowa, odc. 12]
Zaczynasz projekty i ich nie kończysz? Z ekscytacją siadasz do pisania, ale Twoje historie nie doczekują się zakończenia? Co zrobić, aby nie stracić zapału do działania i realizować projekty do samego końca? Poznaj dwie (a właściwie cztery!) techniki, które pomogły mi w napisaniu książki.
Posłuchaj 12 odcinka podcastu Zacznijmy od słowa:
Nagranie znajdziesz także na Spotify oraz w apkach podcastowych.
Pisanie książki – triki – wersja tekstowa:
Zaczniemy dzisiaj od prostego, krótkiego pytania: czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek rozpocząć projekt i go nie dokończyć? Nieważne z jakich powodów – po prostu nie dojechać z nim do końca? Bo – nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę – ale wśród osób piszących jest to problem powszechny.
Główny problem osób piszących
Zaczynamy z ekscytacją, zaczynamy z przytupem, z nowymi pomysłami, wizjami, bohaterami (jeśli mówimy o prozie), a później przychodzi szara rzeczywistość, tzn. po pierwszych kilku stronach pomysły znikają, zapał się kończy, motywacja siada i nie dajemy rady dociągnąć sprawy do końca. Dlatego właśnie dzisiaj opowiem Ci o dwóch trikach, dwóch technikach, które pomogły mi w napisaniu książki. Bo to naprawdę nie zdarza się często, że zaczynasz pisanie, tworzysz bardzo, bardzo, bardzo dużo słów, stawiasz ostatnią kropkę… i jest gotowe.
Podejrzewam, że prawie każda z osób piszących ma w szufladzie niedokończone projekty, opowiadania, które nigdy nie dojechały do zakończenia, powieści, które fantastycznie się zaczęły, ale zabrakło dla nich rozwinięcia.
Jak ukończyć pisanie?
Właśnie dlatego pomyślałam, że na podstawie własnego doświadczenia opowiem o tym, jak to się stało, że jednak dociągnęłam temat do końca – i to dwukrotnie, jeżeli weźmiemy także pod uwagę mojego e-booka „Jak zostać transkrybentem? Poradnik dla początkujących”, którego wydałam dwa lata temu i który oczywiście musiał zostać przeze mnie napisany od pierwszego słowa do ostatniej kropki.
Kiedy pisałam tego e-booka, to sprawa była dosyć prosta, ponieważ on był krótki i mocno techniczny, tzn. zawiera sporo screenów, np. z programów do przygotowywania transkrypcji i to nie było tak trudne zadanie. Natomiast teraz stworzyłam książkę – właściwie kursoksiążkę – która notabene dotyczy tworzenia treści, ale to w tym momencie nie jest najważniejsze.
Chodzi o to, że to jest publikacja dużo bardziej obszerna, dużo bardziej złożona, wymagająca przemyślenia od samego początku do samego końca, poprowadzenia czytelniczki od A do Z przez cały alfabet – tak, żeby skończyła z wiedzą, z inspiracją, z zapałem do działania i z cennymi informacjami jak zacząć działać, jak rozwijać swoje umiejętności pisarskie.
I to nie było łatwe zadanie! Tym bardziej że przez długi czas ja nie pracowałam na deadline’ach. To wyglądało w ten sposób, że zaraz po opublikowaniu e-booka zapragnęłam pójść o krok dalej i ogłosiłam w swoim newsletterze, że teraz pracuję nad nowym projektem i że to będzie poradnik dla osób, które chciałyby tworzyć przede wszystkim blogi, przy czym do dziś ten projekt nieco ewoluował – i to w inną stronę. Wtedy zdarzyło się tak, że na tego maila odpowiedziała moja szefowa, czyli Naczelna Gangu Pani Swojego Czasu i ona odpowiedziała: „Jaki e-book? Ja chcę to u siebie i chcę Ci to wydać na papierze!”. Tyle tylko, że sprawy wydawnicze u nas w firmie przez długi czas były na barkach jednej osoby, dlatego dopiero rok później, gdy wydawnictwo zyskało szefową, ja mogłam przyjść do niej ze szkicem, z pierwszymi rozdziałami, które powstały rok wcześniej i przedstawić jej jaki mam pomysł na tę kursoksiążkę.
Dopiero wtedy w moim życiu twórczym pojawiły się deadline’y. Deadline’y, których ja bardzo potrzebuję. Mnie to zawsze maksymalnie napędza do działania, gdy wiem, że jest dzień, w którym to musi być skończone.
Jeżeli ktoś mi mówi: „Przygotuj dla mnie tekst na kiedy chcesz”, to dla mnie nie jest odpowiedź i to dla mnie jest problem. No bo na kiedy mam to przygotować? Może nie chcę? Tzn. chcę, ale nie odczuwam jakiejś wewnętrznej potrzeby, aby wyznaczyć sobie samodzielnie oddania tekstu, jeżeli ty mi jej nie wyznaczysz. Dlatego właśnie tak bardzo ważne jest dla mnie zawsze mieć datę finalną. Prawda jest taka, że mogłabym to uznać za trzeci trik, na który wcześniej nie wpadłam 😉
Wygląda to w ten sposób:
- dzielisz pracę na mniejsza kawałki
- deklarujesz, że te kawałki oddasz do sprawdzenia konkretnego dnia.
W ten sposób – jeżeli u Ciebie to działa tak, jak u mnie – to napędza Cię to do działania, że wiesz, że musisz, że skończysz, że ktoś czeka i że jest ta data wisząca nad Twoją głową. I to jest taki „bonusowy trik”, o którym nie planowałam tu wspominać.
Triki w pisaniu – co mi pomogło?
Natomiast te dwie rzeczy, które mnie naprawdę bardzo mocno pomogły, to:
- regularne pisanie
- rywalizacja z samą sobą.
W tym miejscu mała dygresja: ja jestem osobą dość mocno zainteresowaną tematyką talentów Gallupa® – i tam w mojej pierwszej piątce talentów są dwa takie, które mocno nakręcają mnie do działania. Mianowicie: Osiąganie® i Rywalizacja®. Można by do tego podpiąć jeszcze Aktywatora®, ale powiedzmy, że Osiąganie® i Rywalizacja® mają najwięcej do powiedzenia. Bo ja lubię rywalizować (jak nie z innymi, to z samą sobą) i lubię wspinać się na różne szczyty. I właśnie takimi szczytami mogą być kamienie milowe, które wyznaczam sobie podczas pisania.
Pierwszą techniką, która mi pomogła, było skorzystanie z łańcucha Seinfelda. Jest to metoda nazwana na cześć Jerry’ego Seinfelda, popularnego komika, który wymyślił kiedyś, że aby poprawić swój „komiczny” warsztat będzie codziennie pracował nad jednym nowym żartem. I robił to konsekwentnie każdego dnia i odznaczał to sobie krzyżykami – i w ten sposób powstał łańcuch.
I ja sobie taki łańcuch stworzyłam. Wydrukowałam tabelkę z 365. dniami i każdego dnia, gdy pisałam, stawiałam krzyżyk. Musisz wiedzieć, że jestem człowiekiem z nerwicą natręctw i nie pozwoliłabym sobie na to, żeby jakiekolwiek pole było tam puste. Nie ma takiej opcji. Dla mnie to jest supermotywujące, że widzę kolejne kroki, że mogę działać, że stawiam ten krzyżyk i że wiem, że dobrze zrobiłam swoje zadanie i mogę je tutaj odhaczyć.
I to jest właśnie pierwsze, co mi pomogło: to, że pilnowałam regularnego, codziennego pisania, odznaczałam je krzyżykiem, kończyłam, było gotowe.
Drugą techniką, która mi pomogła, jest rywalizacja z samą sobą. A realizowałam ją w taki sposób, że w programie do pisania, z którego korzystam (Scrivener) wyznaczyłam limity dzienne i limit finalny. Czyli: ile znaków (zzs) chciałabym napisać jako maksimum (przy czym i tak przekroczyłam ten limit) i ile dziennie muszę napisać, aby zadanie było wykonane. I oprócz tego, że widziałam to w Scrivenerze i mam to w statystykach, to wydrukowałam również tabelkę, w której wpisałam 1000, 2000, 50000, 220000 znaków itd. – i co 1000 zapisanych znaków (w nagraniu wspominam o 10000, to pomyłka) mogłam sobie przekreślić tę liczbę i w ten sposób mogłam patrzeć na postępy. Bo ja tę tabelkę powiesiłam przy biurku i cały czas widzę, że przekroczyłam te 220000, które sobie założyłam. To było dla mnie supermotywujące, żeby pisać codziennie i osiągać właśnie ten założony limit.
To może Ci się wydawać takie bardzo proste. „To są te wielkie triki? Myślałam, że to będzie jakaś magia, coś takiego bardziej fancy, takiego, co by mnie zaskoczyło”, a sądzę, że techniki wcale Cię nie zaskoczyły. Że być może je znasz, tylko nigdy nie myślałeś/łaś o tym, żeby je wcielać w życie. Dlatego ja Cię bardzo do tego zachęcam – żeby tworzyć regularnie i to udokumentowywać, zapisywać, odznaczać (w aplikacji, na papierze, w planerze – jak lubisz). Ja muszę to mieć wydrukowane i muszę to widzieć, dlatego mój ukończony łańcuch Seinfelda wisiał na ścianie. Teraz tworzy się kolejny, ponieważ minął rok mojego codziennego pisania i teraz działam dalej (oczywiście nie w związku z samą książką).
Również tabelka z zapisanymi znakami wisi tutaj nad biurkiem – cały czas jeszcze ją mam – i mogę na nią spoglądać, mogę być z siebie dumna, że zaczynałam od zera, a skończyłam tak daleko. Bo przyznam Ci się szczerze, że na pewnym etapie miałam wątpliwości, czy ja na pewno dam radę. A jeszcze najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja się pomyliłam. Tzn. na etapie podpisywania umowy z wydawcą – bo to jest książka, która pojawi się już w tym roku – wydawało mi się, że w umowie była inna liczba arkuszy wydawniczych do zapisania niż ja to sobie założyłam. A okazało się, że tam było mniej i ja już w połowie pisania miałam „zaliczone”. Zaliczony ten dolny limit narzucony przez wydawcę.
I muszę przyznać, że to też dało takie poczucie luzu, że trochę lepiej mi się tworzyło, gdy wiedziałam, że nie muszę mieć pewnego pułapu, bo już go osiągnęłam, i każdy kolejny jest sukcesem. Jest kolejną porcją fajnej, wartościowej treści, która przyda się czytelnikom. I to też mi dało wiatru w żagle.
Jeżeli jesteś osobą piszącą albo jeżeli tworzysz jakieś projekty niekoniecznie związane z pisaniem, to po prostu:
- dziel pracę na mniejsze kawałki
- możesz się za nie nagradzać, jeżeli zostaną wykonane.
Dlaczego? Bo małe sukcesy napędzają nas do działania i chcemy mieć ich więcej. Za finalny sukces także warto siebie nagrodzić. Ja siebie nagrodziłam, ale nie powiem w jaki sposób, bo to nie ma większego znaczenia. Celebrowałam, tak i będę miała też swoją nagrodę – to mogę zdradzić, bo to będzie fotel do czytania, o którym od dawna marzyłam. Jak będę celebrować samo wydanie książki – to się okaże, ale myślę, że skorzystam ze sposobu Dominika Juszczyka, który w jednym ze swoich podcastów opowiadał, że dużo lepiej pamięta wspólne celebrowanie z ludźmi bliskimi, którzy z nim świętowali, niż ten moment, gdy za inny sukces kupił sobie coś materialnego. Więc ja myślę, że na jesieni spędzę dobry czas z ludźmi, którzy są mi bliscy i będziemy razem świętować. Bo we wszystkim, co robimy, celebrowanie jest również superważne.
Nazwijmy to czwartym trikiem, który Ci tutaj pomoże.
Mam nadzieję, że dzięki tym sposobom tworzenie i działanie będzie szło Ci dużo łatwiej!
Podobał Ci się ten odcinek? Podaj go dalej!
Jeden komentarz