||

Ciemniejsza strona macierzyństwa

Kiedy zachodzisz w ciążę i rozmyślasz o zbliżającym się macierzyństwie, przed oczami masz widok rozkosznych, uśmiechniętych bobasków w ramionach szczęśliwych mamuś. Widzisz je każdego dnia – w prasie, telewizji, na plakatach. Słuchasz i czytasz, jaki to piękny i niezwykły czas składający się z samych szczęśliwych chwil, jakie niezwykłe i budujące jest naturalne karmienie, jak to wspaniale jest być mamą rozkosznego malucha, który w pierwszych miesiącach swojego życia albo delikatnie ssie maminą pierś albo po prostu śpi.
Dzieciate koleżanki utwierdzają Cię w przekonaniu, że macierzyństwo to bajka. Dopiero po czasie, w jakichś szczerych rozmowach przy winie, uświadamiają Ci to, co sama odkryłaś już po fakcie. Bo niestety, ale kiedy rodzisz, nadchodzi wielkie bum, bo macierzyństwo ma niewiele wspólnego z plakatami i reklamami telewizyjnymi. Macierzyństwo ma też swoją ciemną stronę…

Zaczyna się jeszcze w szpitalu…

Spędzasz dwie noce na porodówce, jesteś świadkiem wielu dziwnych zdarzeń, wreszcie po kilkunastu godzinach uciążliwych skurczy zaczynasz rodzić. Nie ma z Tobą nikogo bliskiego, bo mąż nie może liczyć na pożyczenie od nikogo samochodu, choć sam w podobnych okolicznościach swój innym oferował. Kiedy po fakcie dociera do szpitala, nie może obejrzeć ani Ciebie, ani dziecka, bo choć szpital zapewnia, że ojciec może być stale obecny, tak naprawdę wymierza się dla niego te same cztery godziny, co dla innych odwiedzających. Przez większość czasu jesteś więc z noworodkiem sama. Pielęgniarki siłą zabierają Ci dziecko, bo nie umiesz go wykarmić. Noce spędzasz więc na nerwowym oczekiwaniu, aż Ci je oddadzą. Snujesz się po oddziale i widzisz niemowlęta z powtykanymi w buzie butlami pełnymi sztucznego mleka. To będzie Twoje błogosławieństwo i przekleństwo, bo bez dokarmiania nie chcą zgodzić się na wypuszczenie Ciebie i dziecka ze szpitala.
Wreszcie wychodzisz, żywiąc przekonanie, że nawet karmić nie potrafisz. Po tygodniu spędzonym w paskudnym szpitalu, w którym nawet prysznica wziąć nie można, bo okupują go palaczki, przywdziewasz szlafrok i sennym krokiem człapiesz w kierunku łazienki. Dzwonek do drzwi, przychodzą goście. Masz ochotę strzelić sobie w łeb, bo krytycyzm w ich oczach sprawia, że czujesz się jak brudne, wymęczone gówno. Zbierasz opieprz za męża, kilka kąśliwych uwag i niemiłych spojrzeń, a parę miesięcy później dowiesz się, że goście już nigdy nie odwiedzili Twojego dziecka, bo niegodnie ich powitałaś tego pierwszego dnia. Ponownie masz ochotę strzelić sobie w łeb.
Pierwsze trzy miesiące są prawdziwym horrorem. Najpierw szybko rezygnujesz z naturalnego karmienia, nie mogąc znieść płaczu głodnego dziecka i chwil, w których krztusi się Twoją krwią. Prowadzisz dom, śpisz dwie godziny na dobę, jesteś sama. Raz z daleka przyjeżdża mama, by pomóc i dać Ci odpocząć, ale jesteś wtedy tak wykończona, że – paradoksalnie – nie potrafisz nawet zasnąć. Mąż najpierw pracuje, potem dostaje urlop, potem znów pracuje. W tym czasie wykańczacie się wzajemnie, bo żadne nie ma siły całą noc bujać i uspokajać. W kaloryfer wciąż stuka Ci sąsiadka, raz po raz przychodząc z dobrymi radami albo żalami, że nie może już znieść płaczącego dzieciaka. Kolejny raz myślisz o kulce w łeb.
Pierwsze wyjścia z dzieckiem kończą się falą łez i nerwów. Słyszysz, że nie umiesz karmić, nie umiesz trzymać, nie umiesz ubrać, nie umiesz zadbać o własne dziecko, przyciąć małych paznokci co do milimetra, nie umiesz nic. Właściwie to nie sprawdzasz się jako matka i powinnaś ze sobą skończyć albo oddać dziecko bardziej doświadczonym. Takim co co prawda sami mają gównianą wiedzę, ale myślą, że jak dwadzieścia, trzydzieści albo pięćdziesiąt lat temu własne niemowlęta mieli, to wiedzą już wszystko.
Spotkania z niektórymi ludźmi stają się dla Ciebie i Twojej rodziny koszmarem – nigdy nie słyszycie dobrego słowa na temat tego, jak dobrze Wam, niedoświadczonym, wychodzi zajmowanie się maleństwem. Mimo że jest zdrowe, bezustannie uśmiechnięte, piękne i wciąż chwalone przez lekarzy, ktoś ciągle wmawia Wam, że za małe, źle odżywione, brzydko ubrane i w ogóle do dupy. W tym momencie myślisz o kulce w łeb. Nie tylko dla siebie samej.
Macie z mężem siebie (na szczęście trafiłaś na chłopaka z dobrego domu, dobrze ułożonego i naprawdę wspierającego) i bliskich u boku, ale to nie zmienia faktu, że czujesz się oszukana. Bo macierzyństwo miało być sielanką, a nie ciągłą walką. Na szczęście mijają te pierwsze trzy miesiące i wtedy powoli zaczynasz poznawać swoje dziecko takim, jakie jest ono naprawdę. Na horyzoncie pojawia się słońce, a Ciebie nareszcie zalewa długo oczekiwana fala szczerej, bezgranicznej miłości.

Trudno mówić o prawdzie

Narzekanie na macierzyństwo przeczy kreowanemu od lat wizerunkowi idealnej Matki Polki, która zarzyna się w imię wyższych ideałów. Nie możesz narzekać otwarcie, bo usłyszysz, że nie Ty jedna rodziłaś, a inne jakoś sobie radzą. Po wielu rozmowach z różnymi matkami uświadamiasz sobie, że to „jakoś” wcale nie jest takie wzorowe, tylko strach mówić o tym głośno.
Nie zamierzam bać się prawdy. Odkąd tylko zostałam mamą, uświadamiam planującym dzieci koleżankom, że istnieje również ta mniej różowa strona macierzyństwa – ta związana z bólem, łzami, jedzeniem śniadania o 16 i spaniem po dziesięć godzin na tydzień. Warto to wiedzieć, by nie nastawiać się na bajkowość, by nie bać się prosić o pomoc, by nie bać się mówić głośno, że sobie nie radzisz, nie masz siły, czujesz się źle i nie jesteś zadowolona z bycia mamą. To mija – u mnie zajęło trzy miesiące, u kogoś pięć, u kogoś innego dwa. Jesteśmy inne, inne są nasze dzieci i inne otoczenie, w którym żyjemy. Być może znajdą się takie mamy, którym obce są problemy tego typu, ale doskonale wiem, że niewiele z nas żyje w bajkach…
Przeczytaj również:

58 komentarzy

  1. Cudownie, że napisałaś taki tekst. Już mi się ulewa od tych pseudomądrości, jakie to matki są nieustannie szczęśliwe, a małe dziecko tylko się śmieje, bawi i gaworzy. I śpi 10h na dobę.
    Uwielbiam Cię! W każdej z Twoich życiowych ról 😉

  2. Kurczę, ja właśnie nastawiłam się zupełnie na odwrót- wszystko się zmieni, będę mało spała, dopadnie mnie baby blues- a tu poza porodowymi komplikacjami wszystko przebiegło lepiej, sprawniej, milej. Nie jest to może sielanka, karmienie bolało, ale nie dałam sobie zrobić wody z mózgu i przede wszystkim słuchałam swojego instynktu jeśli chodzi o to, co robić ze swoim dzieckiem- i słyszę od rodziców (którzy oczywiście czasem się mądrują) raczej komentarze typu "świetnie sobie radzisz i wszystko ogarniasz". W szpitalu też nikt mi na siłę dziecka nie wyrywał, było ze mną 24 h/dobę, co czasem było nieco kłopotliwe po cesarskim cięciu, gdzie człowiek ledwo chodzi zgięty wpół, a kilkanaście godzin po zabiegu zostaje się sam na sam z noworodkiem i trzeba wszystko koło niego zrobić, ale mój dzidziorek skończył tyle co trzy miesiące i w żadnym wypadku ten okres nie był dla mnie traumatyczny 😉 Łatwo nie było, ale tak tragicznie też nie! =) Pozdrawiam serdecznie, Indi.

  3. Na porodówkę trafiłam 26 grudnia 2009, zostałam sama na noc, bo męża odesłałam sama do domu babci, bo był tak zdenerwowany, ale rano o 8 już u mnie był, cały poród był ze mną, ba odciął pępowinę. Powrót do domu był cudowny, dni z dzieckiem cudowne. Wszystko było dla mnie cudowne, i cóż mam inne wspomnienia niż Ty. Ale nie oznacza, że tekst, jest zły, Twoje odczucia złe, po prostu ja miałam różowe chwile, których np nie mam teraz, a mówią wszyscy, że jak dziecko starsze to już takie fajne. 😉

    Pozdrawiam!

  4. tekst o macierzyństwie pojawił się kiedyś też u mnie… przedstawiający podobny obraz 🙂 niestety, te uśmiechnięte buzie mam i maluszków z reklam i plakatów mają niewiele wspólnego z rzeczywistością…

    u mnie było troszkę inaczej – w szpitalu przy obu porodach mąż był ze mną… a potem na oddziele z dzieckiem miałam odwrotnie – byłam wykończona, bo rodziłam całą noc, cały dzień znosiłam pielgrzymki w sali, które nachodziły współlokatorkę, więc o spaniu nie było mowy. a w nocy dziecko płakało… ja byłam wykończona, ale żadna z pielęgniarek nie pofatygowała się, żeby to dziecko wziąć i dać mi się zdrzemnąć choć 2 godzinki. dopiero jak zasnęłam kamiennym snem, a darcie się mojego dziecka, było słychać na drugim końcu oddziału a ja go nie słyszałam…. dopiero wtedy je łaskawe panie wzięły 🙂

    potem w domu spałam 2 godziny na dobę i wielokrotnie siedziałam w kącie i płakałam razem z dzieckiem z bezsilności. nie miałam do pomocy dosłownie nikogo, ani ciotki, ani mamy, ani przyjaciółki, bo sama miała małe dziecko u siebie 🙂 tylko maż… pomógł ile mógł, ale to nie on był jednak stołówką przyzakładową, czynną całą dobę 🙂

    bardzo prawdziwy post Klaudynko! 🙂 zgadzam się z Tobą w 100% i rozumiem doskonale 🙂 miałam to samo 🙂 mam dwoje dzieci z różnicą wieku półtora roku… i wiesz co? nigdy więcej dzieci… 🙂

    1. Płacz z bezsilności pamiętam doskonale, kryzysy nadchodziły non-stop. Cieszę się, że i u mnie mąż się sprawdził, bo wiem, że większość koleżanek nie ma tak różowo i na swoich facetów liczyć nie mogła i wciąż nie może. Pecha miałam z tym, że parę miesięcy wcześniej moi rodzice wyprowadzili się na wieś, więc mama mogła przytachać się do mnie pekasem tylko raz na kiedy, więc w sumie przez większość czasu też byłam sama z małą. Najbardziej hardkorowo wspominam Wigilię. Pół dnia gotowania z dzieckiem w ramionach, a potem i tak nie było jak zjeść, bo akurat postanowiła się obudzić i rozdzierać przez parę godzin 😉 Pocieszam się, że w tym roku będzie lepiej.

      PS. Ja też planuję poprzestać na dwójce, choć dawniej marzyła mi się ogromna rodzina 😉

  5. Bardzo dobry tekst, za który kiedyś by Cię ukamieniowali:) U mnie też nie było różowo, natomiast rozbrajało mnie, gdy w rozmowach ze znajomymi okazywało się, że ich dzieci są idealne. Śpią całą noc, nie mają kolek, uwielbiają się ubierać, najadają się mlekiem mamy itd. Wynikało z tego, że tylko moje dzieci są takie kłopotliwe:) Dopiero niedawno, jedna jedyna znajoma, której dziecko ma pół roku, zaskoczyła mnie swoją szczerością, gdy przyznała, że pierwsze miesiące po urodzeniu były dla niej koszmarem. Dopiero teraz dochodzi powoli do siebie i zaczyna się cieszyć dzieckiem.

    1. U mnie było dokładnie tak samo – miałam wrażenie, że dzieci większości znajomych to małe ideały. Dopiero z czasem dziewczyny zaczęły się przyznawać, że bały się i wstydziły mówić prawdę, bo podobno w naszym kraju narzekać na macierzyństwo nie wypada…

  6. Świetny post, naprawdę! choć do posiadania przeze mnie dziecka upłynie jeszcze sporo wody ;), to dzięki takim blogom jak ten mogę być świadoma na co się trzeba będzie za kilka lat przygotować. Bo uśmiechnięte mamusie na reklamach to jedno, a prawdziwe macierzyństwo to drugie.

  7. Bardzo trafny tekst jeśli chodzi o pierwsze dziecko. Najgorzej jest słuchać rodziców,a moi mieli schizy,że dziecko jest mega delikatne i można z nim wyjść z domu jak będzie miało jakieś pół roku i najlepiej jakby żadni goście nie przychodzili,bo je zarażą (nie wiem dokładnie czym)-w każdym razie bzdury,bzdury,bzdury (z drugim dzieckiem po miesiącu już biegałam po śniegu w górach).Przy drugim było o niebo łatwiej i lepiej choć nauka opieki nad dwójką maluchów trwała jakieś 2 miechy. A teraz z trzecim już jest bajeczka:):) i na prawdę cieszę się macierzyństwem. Oczywiście starszaki krwi mi napsują,bo jednak nie da się obsłużyć kilku ludzików jednocześnie,ale mogę dopiero teraz powiedzieć,że trochę już na dzieciach się znam. Jedynie mam trochę wyrzuty sumienia,że do pierwszej dwójki nie miałam tyle serca i miłości co do trzeciego dziecka….chyba dopiero teraz dorosłam. Ale na trójce na pewno nie poprzestanę:) I polecam każdemu:)

  8. Klaudyna, muszę Ci powiedzieć, że podobnych tekstów czytałam już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt…
    Mit Matki Polki, zawsze uśmiechniętej, nienagannie ubranej, z czystym, pachnącym domem, zadowolonym mężem i szczęśliwym dzieckiem już dawno został obalony.
    Gdy zaczęłam starać się o dziecko (5 lat temu) to co rusz trafiałam na taki punkt widzenia. Wtedy mnie to nie powstrzymało… ale i tak do tej pory nie udało się donosić ciąży…

    Mam też w domu nastoletnią córkę męża na wychowaniu i… mam wrażenie, że spijam śmietankę!
    Ominęły mnie kupy, nocne wstawanie, karmienie, wieczne krzyki i permanentne zmęczenie. Oczywiście nastolatka też potrafi podnieść ciśnienie, ale to zupełnie inna bajka.. Na pewno jest łatwiej.
    … no i zdarza mi się przyznawać samej przed sobą, że aż tak wiele nie straciłam nie doświadczając macierzyństwa bezpośrednio, bo ominęło mnie to co najgorsze, a wszystko to co się wiąże z instynktem macierzyńskim zostało zaspokojone.

    1. Do mojego środowiska chyba obalenie tego mitu nie dotarło, bo żadna z kilkudziesięciu "moich" dzieciatych dziewczyn nie umiała się przyznać do problemów właśnie z uwagi na pielęgnowanie wokół tego głupiego mitu. Być może w sieci osoby są bardziej światłe i otwarte, ale ja akurat nie miałam okazji trafić na takie tekst. Może dlatego, że blogosfera parentingowa jest mi raczej obca 😉

      Podoba mi się Twoje podejście, z pewnością wiele mam pozazdrości Ci ominięcia tego najgorszego i najtrudniejszego okresu 🙂

    2. Wśród KILKUDZIESIĘCIU koleżanek żadna nie powiedziała jak jest naprawdę???????????
      Mnie się to wydaje wręcz nie możliwe!
      Do mnie raz koleżanka zadzwoniła tak zmęczona i wykończona psychicznie, że powiedziała, że jeszcze chwila i wystawi dziecko na balkon (była akurat zima, do tego mróz), bo nie wytrzyma dłużej tego wycia. Powiedziała też, że gdyby nie to, że mieszka z mamą to pewnie dawno by to zrobiła. Była kłębkiem nerwów i mówiła wszystko co najgorsze… czasem się zastanawiam jakby sobie poradziła gdyby tej mamy przy niej nie było.
      Koleżanki z pracy też często rozprawiają o kupach i zarzyganym mieszkaniu (nie mogłam tego napisać ładniej, bo nie miało by swojego znaczenia), o przemoczonych łóżkach – własnych – bo dziecko miało w nocy zły sen i znowu przyszło do rodziców, a rano zapomniało gdzie jest.
      Co gorsza to są opowieści już o dzieciach w wieku przedszkolnym, bo w pracy mamy same dzieci większe.
      Tych przypadków mogłabym przypomnieć sobie całą masę…

    3. No wiesz, powiedziały jak jest naprawdę, ale dopiero po czasie, jak już ja nie wytrzymałam i poskarżyłam się na własny żywot 😉 Wtedy polała się fala wspomnień o bólu, łzach, bezsilności i depresji. W sieci poznałam dziewczyny, które nie bały się mówić prawdy, ale to też nastąpiło już po fakcie, bo dzieci mamy w jednym wieku, więc powoli odkrywamy 'uroki' macierzyństwa razem 😉

    4. * niemożliwe

      Teraz to i tak już z tym nic nie zrobisz, choć rozumiem rozczarowanie i poczucie oszukania.
      Życzę żeby tych gorszych wspomnień było jak najmniej, a każdy dzień bycia mamą przynosił Ci satysfakcję (choćby w jakichś momentach) i radość.
      Trzymaj się 🙂

  9. Moje wspomnienia z porodem są znacznie bardziej dramatyczne, gdyż nie do końca zakończyły się happy endem. Ale pomijając ten fakt, zgadzam się z Tobą, macierzyństwo to nie bajka – to twarda szkoła życia, którą musisz w większości przejść sama.

  10. To ja jestem chyba dziwna, ale przyznam, że na hasło macierzyństwo widzę same negatywne obrazy w głowie. Chciałabym mieć kiedyś dziecko, ale jak pomyślę ile to trudu i jak bardzo życie rodziców się zmienia to od razu widzę same czarne scenariusze. A wizja szpitala i porodu to w ogóle jakiś kosmos. Już widzę ten bezduszny personel, upokarzające warunki i samotność. Zawsze myślałam, że moja panika jest spowodowana wiekiem, że jestem za młoda i po prostu na dziecko nie gotowa i stąd te wszystkie negatywne myśli. Ale cóż, lat mi przybyło, a strach jak był, tak jest.

    Ogromnie współczuję Ci tego, co przeszłaś z rodziną. Znów się dziwię jak tak można, ale kurde, to trzeba być totalnie pozbawionym empatii, żeby młodą matkę wiecznie dołować i marudzić, że to niedobrze, tamto źle itd. Akurat mam cichą nadzieję, że tego uniknę, bo bliski kontakt utrzymuje tylko z rodzicami, a resztę rodziny widzę od wielkiego dzwonu, więc raczej nikt nie zrobi mi najazdu na chatę.

    1. Znam osoby z podejściem podobnym do Twojego. Nie wyzbyły się lęku, nie mają dzieci, ale też nie wyglądają na nieszczęśliwe. Mają swoje życie, zwiedzają świat, realizują się na mnóstwie innych pól. Trzeba pamiętać, że macierzyństwo nie jest obowiązkiem i koniecznością, każdy powinien decydować za siebie.

      Brak empatii w moim otoczeniu to norma, niestety. Ale mam też bliskich, na których mogę liczyć, nie narzekam 🙂

  11. Bardzo dobry tekst, oparty na własnym doświadczeniu.
    Przykre jest to, co piszesz, ale bardzo uświadamiający.
    Ja widzę bardzo dużo 'mamuś', które na portalach społecznościowych wstawiają słodkie zdjęcia swoich uśmiechniętych dzieci z takimi opisami, że aż łza się w oku może zakręcić.
    Jednak później na osiedlu widuję takie z papierosem między palcami, trzęsące wózkiem w taki sposób, że przychodzi do głowy, czy to dziecko przypadkiem nie płacze z powodu wstrząśnienia mózgu i rzucając w jego kieunku słowa, które jednoznacznie wyrażają swoją złość na to, że mama nie może sobie spokojnie z koleżanką porozmawiać.
    Ja jeszcze nie doświadczyłam macierzyństwa, ale bardzo chcę kiedyś na pewno być mamą 🙂 Nie zrażają mnie do tego teksty takie jak Twój, a wręcz przeciwnie – przygotowują na najgorsze i skłaniają do refleksji nad tym, jakim ja byłam dzieckiem i czy na prawdę ze mną moja mama miała tak kolorowo jak w reklamach 🙂

    1. Cieszę się, że nie zrażam tym postem. Nie chciałabym, aby tak było – raczej zależy mi na uświadomieniu, że nie ma co nastawiać się na bajkę, bo takowa może nie zaistnieć.

      Mamusie opisywane przez Ciebie też znam – te krzyki, papierochy, wózki wstrząsane tak, że dźwiękiem przypominają pędzący pociąg, piweczko u boku na placu zabaw. Koszmar.

  12. Doświadczyłam ciemnej strony, ale dużo później i wszystko było inaczej. Dla mnie początek to była bajka. W zasadzie mogłabym być taką mamą z folderów. Poród wprawdzie trwał 18 godzin i skończył się cc, co było dla mnie strasznym rozczarowaniem, ale dość szybko o tym zapomniałam. Cały czas był ze mną mąż, atmosfera na oddziale świetna, dziecko ze mną non-stop, nikt nie zabierał i nie dokarmiał. W domu – marzenie! Gości nie zapraszałam, więc nikt nie przyszedł, najbliższą rodzinę odwiedziłam ja i to już po jakimś czasie, nigdy nie usłyszałam nieprzyjemnego komentarza. Do pomocy miałam tylko męża, ale nie wyobrażam sobie lepszego pomocnika, dwa tygodnie po porodzie bez żadnych komplikacji, całkowicie spokojna poszłam na zajęcia na uczelni. Byłam absolutnie zakochana w swoim dziecku, które nigdy nie miało kolki; słowem: "albo delikatnie ssało maminą pierś albo spało". Miałam mnóstwo wolnego czasu, wyspałam się za wszystkie czasy. Nie miałam łatwego dziecka, Róża nie pozwalała się odłożyć, nie chciała leżeć sama, nie tolerowała wózka, ale dużo nosiłam ją w chuście i byłam naprawdę szczęśliwa. Spodziewałam się, że będzie gorzej, więc to było bardzo duże zeskoczenie. Ale w końcu przyszło, u mnie właśnie po 3 miesiącach i nie wiem dlaczego. Nagle zaczęły się nocne pobudki co godzinę (!), ciągle płacze, marudzenie. Drzemki w ciągu dnia się skurczyły o jakieś 500% i dosłownie całe dnie musiałam dziecko nosić, bo odłożyć się nie dała. Trwało to do roku, ponad 9 miesięcy i tak naprawdę nie było w ciągu tego czasu ani jednego dnia, żebym nie płakała, choć oczywiście zdarzały się i piękne momenty. Szczerze, to zawsze sobie wtedy myślałam, że wolałabym trudne pierwsze 3 miesiące. Dopiero, kiedy stała się nieco bardziej samodzielna, zaczęła chodzić – odczułam ogromną ulgę (chociaż w całości przespanej nocy nie doświadczyłam jeszcze ani razu, nawet po nocnym odstawieniu od piersi 3 miesiące temu). Za 4 miesiące urodzi się Róży brat, ale bardziej niż przestraszona jestem ciekawa jak będzie tym razem. 🙂

    1. To tylko uświadamia mi, że u nikogo nie może być różowo i z dziećmi to jest tak, że kiedyś muszą nadejść trudne momenty – jedni przeżyją to na samym starcie, inni później, inni może dopiero w wieku szkolnym. W końcu to tacy sami ludzie jak my, tylko mniejsi – mają swoje emocje, gorsze dni, nawyki, lęki. Każdy rodzic musi to przetrwać 🙂

  13. i często zadawane sobie pytanie "po co mi to było", permanentny brak czasu dla siebie…kawa pita po cichu i na stojaco, byle tylko w swoim towarzystwie-li i jedynie…

  14. O wiele bardziej wolę takie teksty od tych przesłodzonych i pokazujących wszystko w krzywym zwierciadle. Wiem doskonale, że macierzyństwo to ciężki kawał pracy, który w zasadzie należy przyjąć na barki od narodzin do końca. Nie rozumiem kobiet, które uważają, że stając się z mamą, spadnie na nich lukrowa chmurka i wszystko zabarwi na różowo. To bzdury – będzie ciężko… ale warto. 🙂

  15. …"wymierza się dla niego te same cztery godziny, co dla innych odwiedzających. Przez większość czasu jesteś więc z noworodkiem sama. Pielęgniarki siłą zabierają Ci dziecko, bo nie umiesz go wykarmić. Noce spędzasz więc na nerwowym oczekiwaniu, aż Ci je oddadzą. Snujesz się po oddziale i widzisz niemowlęta z powtykanymi w buzie butlami pełnymi sztucznego mleka. To będzie Twoje błogosławieństwo i przekleństwo, bo bez dokarmiania nie chcą zgodzić się na wypuszczenie Ciebie i dziecka ze szpitala." – Rany Boskie, gdzie Ty rodziłaś, w jakim szpitalu??? Koszmar. U mnie w sumie nie było lepiej, tyle że odwiedziny bliskich były możliwe praktycznie od rana do wieczora, gdyby małż nie siedział ze mną, tyle, ile mógł, to wieźliby mnie z położniczego na psychiatrię. No i opieka laktacyjna niby ciut lepsza – tak, położne pomagały, ale proponowanie wszystkim matkom nakładek silikonowych nie jest tak naprawdę dobrą praktyką… Mnie z karmieniem i nakładkami się udało, ale mogło być źle. Jak można zabierać kobiecie dziecko i poić go sztucznym mlekiem, zamiast pomóc go przystawić itp… Koszmar.

    Kryzysy są co jakiś czas. Przyjęłam to za normę.

    Pozdrawiam!

    Z perspektywy widzę, że pierwsze 3 miesiące były lżejsze niż potem i teraz. A tak naprawdę każdy wiek ma swoje problemy. Kiedyś mogłam odłożyć córkę do łóżka/na matę edukacyjną o nawet, jak zaczęła płakać, to ja zdążyłam się wysikać. Teraz, kiedy tylko się oddalam, słyszę, jak za mną biegnie (póki co na czterech).

    Na początku bardzo irytowało mnie to, że Hania nie śpi tyle, co inne dzieci. Spała krótko, płytko, mało. Nie mogłam zaplanować niczego, niczego zrobić. Potem poczytałam tu i tam, zmieniłam tryb swojego dnia i nauczyłam się PRZESTAĆ OCZEKIWAĆ, że ona będzie teraz np. spać. Większość rzeczy domowych robiłam w nocy i kiedy mąż przyjeżdżał z pracy, a będąc z nią sam na sam poświęcałam jej swój czas maksymalnie, odsypiając przy karmieniach zarwane nocki. Tak jest do dzisiaj – przed chwilą ugotowałam sobie zupę na dwa dni 🙂

    A z rodziną to jest różnie. Ty masz mamę daleko, ja mam rodziców za płotem i – nie, nie jest tak kolorowo, jakby można się było spodziewać. Jasne, że zaglądają, jasne, że pomagają, kiedy trzeba, jasne, że uwielbiają Hankę. Ale oni mają też swoje życie, swoją pracę i swoje problemy. I są dni, kiedy nie mogę na nich liczyć, a są też dni, kiedy strasznie się na to buntuję i nie proszę o pomoc. Zresztą nie wiem, czy jakaś ich nadopiekuńczość i brak zaufania do mojego stylu wychowania nie byłaby dla mnie gorsza. Było kilka spięć w tym temacie, teraz już coraz rzadziej.

    1. Ależ Ci zazdroszczę, u nas te szpitale to jakieś takie patologiczne 🙁 Najgorsze jest to, że rodziłam w weekend, a po weekendzie Marcin miał drugie zmiany, czyli w godzinach widzeń był akurat w pracy. Koszmar, strasznie mi przykro było.

      Powiem Ci, że ja zasadniczo też nie miałam szansy nic zrobić – ani ugotować, ani udać się do wc, ale odkąd wróciłyśmy ze szpitala, Zo daje się odłożyć do łóżeczka nawet na godzinę. Bawi się wtedy, rzuca zabawkami po całym pokoju, śpiewa. Ogólnie bardzo sobie teraz to chwalę 🙂

  16. True, true. Ostatnio stwierdziłam, ze łatwiej jest przy trzecim. Wtedy już ma się sporo doświadczenia, a do tego zaczynasz korzystać z efektów skali – strasze z maluchem się bawią, czytają, a nawet wykazują czasem więcej konsekwencji niż rodzice.
    Ale jak przypomnę sobie czasy sprzed 7 czy 9 lat, trochę jak w Twoim poście.

  17. Och kochana… Bywa i tak – poród jeszcze może być, nieprzespane noce jakoś znosisz, generalnie wszystko mija i myślisz sobie że nie było tak źle, teraz już z górki… Tylko z czasem okazuje się, że Twoje dziecko ma zaburzenie/chorobę x… I nic nie dało, że w ciąży nawet jednej tabletki przeciwbólowej nie wzięłaś… Bo wszystkiego się nie przewidzi. I koniec marzeń o przyszłości, bo teraz każdy dzień to walka z czymś czego nie rozumiesz, ciągłe lekcje pokory, ciągłe dostawanie w łeb. A przy tym ciagła krytyka ze strony innych, że źle wychowałaś, że pewnie za mało uwagi poświęcasz, że więcej dyscypliny… Tak, macierzyństwo to nie zawsze cud-miód 🙁

  18. A wiesz, że ja (między innymi dzięki takim wpisom jak Twój) byłam święcie przekonana, że pierwsze miesiące życia mojego syna okażą się horrorem rodem z najstraszniejszym powieści Stephena Kinga? Szykowałam się na zero snu, zero czasu wolnego, stres i ogólnie jakiś dziki koszmar. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż w moich wyobrażeniach, bo jest i było cudownie. Idealnie i najlepiej na świecie. Mimo początkowych problemów ze zdrowiem synka i 2 tygodni obrzydliwego szpitala (gdzie jednak udało się czasem wziąć prysznic), mimo że mój mąż bardzo szybko musiał wrócić do pracy, mimo wielu trudności – to był/jest najlepszy czas.
    I owszem są ludzie, którzy lepiej wiedzą jak wychować moje dziecko, jak je trzymać, jak karmić, jak ubrać. Tylko że ja albo ich słuchałam (jeśli to co mówili było rozsądne) albo olewałam (jeśli to były brednie).
    Myślę też, że każda kobieta doświadcza macierzyństwa inaczej – jedne są w euforii (jak ja), a inne wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne macierzyństwo nie jest proste – jak wszystko w życiu co jest wartościowe i atrakcyjne – ale jest też piękne. Nie ma co go demonizować, ani nie ma co go idealizować.

  19. Nie mam własnych dzieci i nie zanosi się na to, by miały się one pojawić w najbliższej przyszłości, ale od co najmniej dwóch lat interesuję się tematem, który omówiłaś w tym poście. Motywy Matki-Polki i gospodyni rodem z amerykańskich lat 50. to jedne z najbardziej krzywdzących wzorów kobiet w historii. Nie rozumiem, dlaczego tyle osób wciąż ich broni! Ostatnio w naszej rodzinie pojawił się maluszek, odwiedziłam więc mamę (oczywiście w terminie, który ona wybrała) z zamiarem wysłuchania jej zachwytów nad małą Lenką, problemów związanych z pierwszymi krokami w roli matki i takiej zwykłej rozmowy, aby koleżanka nie zapomniała, że wciąż jest fajną dziewczyną, a nie tylko mamą. Pierwszym, o czym mi powiedziała było to, że ma dość 'dobrych rad'od babć, cioć i mijanych na spacerze kobiet – wcale jej się nie dziwię.

  20. Dawno mnie u Ciebie nie było 🙂
    Przeczytałam oba teksty (ten i podsumowujący rok macierzyństwa) i powiem Ci, że teraz lukrowanie nie jest w modzie – macierzyństwo coraz częściej ukazuje się w prawdziwych barwach lub nawet w zbyt przejaskrawionych w drugą stronę. Co mnie jednak uderzyło to fakt, że z Twoich wspomnień bije ogromna samotność… Aż przykro się czyta jak wszyscy nawalali w takiej chwili, gdy Ty tego wsparcia potrzebowałaś. Rozumiem, że ktoś nie pożyczył auta z obawy, że w emocjach można doprowadzić do stłuczki (ja sama nie jestem zwolenniczką pożyczania auta – nie tylko komuś, ale i od kogoś), a w bardziej optymistycznym wariancie auto na kilka/naście godzin "wsiąknie", ale przecież można było Twojego męża odwieźć do szpitala i go tam zostawić 🙂 Są jeszcze taksówki (chyba, że u Was nie ma). Jakby tego było mało, potem zostałaś sama w domu w te pierwsze, najbardziej stresujące dni, kiedy człowiek pada z wyczerpania czy zwyczajnie boi się być sam z dzieckiem. Ja kiedyś nie wyobrażam sobie, że mój mąż miałby wtedy nie mieć wolnego, ale wiem, że nasze wyobrażenia to jedno, życie to drugie.
    Cieszę się, że te złe doświadczenia zostały tylko wspomnieniem. Przy kolejnym dziecku na pewno będzie lepiej 🙂
    PS. Zdziwiłam się, że opublikowałaś zdjęcia Zosi, bo chyba z początku się przed tym wzbraniałaś? No, chyba że coś pomieszałam? 🙂

    1. Taksówki u nas są, jak najbardziej, ale Marcin pracował wtedy kilkanaście kilometrów za miastem [teraz jeszcze dalej], więc trochę było o to trudno. Od znajomych ani nikogo dalekiego nie oczekiwalibyśmy pomocy samochodowej. Ale już od rodziny, która rok wcześniej mogła na nas w takiej samej sytuacji liczyć – już tak. Nie zdziwiło mnie jednak to, że stało się inaczej 😉

      Co do zdjęć – raczej ukrywać Zońki nie planowałam, ale epatować jej zdjęciami też nie lubię. Szczególnie razi mnie takie coś w mediach społecznościowych, gdzie znajomi raportują codzienność swoich maluchów. Na co to komu?

      Cieszę się, że wpadłaś 🙂

  21. Jestem mamą prawie 9-miesięcznego synka (ur. 7 kwietnia). I podpisuję się pod Twoim wpisem rękami i nogami!
    Przed ciążą i w ciąży często odwiedzałam Twojego bloga, po porodzie nastąpił długi ciemny okres w moim życiu i dopiero od jakiś dwóch miesięcy wracam do życia. Czytam Cie po raz pierwszy od czasu porodu.
    Może nie miałam takich przejść ze szpitalem- u nas mąż mógł być od rana do wieczora, żadnych wyznaczonych godzin i mogłam liczyć na bliskich, ale psychicznie to był koszmar.
    I bardzo, bardzo źle, że nikt o tym nie mówi, że nigdzie się o tym nie mówi. Wszędzie można zobaczyć słodki do, za przeproszeniem, zarzygania, obrazek macierzyństwa. A ono potrafi być piekielnie ciężkie czasami.
    Żadna z nas nie wie co ją czeka, jak będzie reagować, jak zareaguje jej psychika.
    Nikomu nie życzę, żeby miał tak ciężkie początki.
    Mam takie samo zdanie jak Ty- jak ktoś, kto nie ma jeszcze dziecka będzie się mnie pytał o macierzyństwo to nie będę śpiewała hymnów pochwalnych. Nie zamierzam przedstawiać w czarnych barwach, nie, ale powiedzieć prawdę.
    I naprawdę szalenie ubolewam, że nie mówi się o tym, że reakcja psychiczna kobiety może być bardzo różna. Od euforii po depresję. Bo każda z nich jest możliwa. I żadna nie jest zła i nie czyni mamy złą mamą.
    Prowadzi natomiast do większego zapotrzebowania na pomoc. Bo ta bywa niezbędna.

    pozdrawiam Cię serdecznie i ciepło:) niech to co złe już się więcej nie powtórzy:) a córeczka rośnie pięknie i zdrowo:)

  22. Uhh jakiś straszny mrok płynie z tego mojego komentarza… to nie miało tak strasznie zabrzmieć. Było ciężko i straszno, ale to już za Nami:) teraz macierzyństwo tylko czasem daje w kość;) już nie jest takie straszne. Ba bywa nawet strasznie fajne!! Ale co przeżyłam to niestety moje. Żałuję, że mnie to spotkało i musiałam przeżyć te ciemne, czarne chwile, choć porządnie mnie to wzmocniło.
    I podkreślam- uważam, że trzeba o tym mówić, o tym jak kobieta może się czuć. Żeby mamy nie myślały, że coś z nimi nie tak, że są złymi mamami, nie radzą sobie, są beznadziejne. Nie są! Tylko potrzebują pomocy!

  23. "Takim co co prawda sami mają gównianą wiedzę, ale myślą, że jak dwadzieścia, trzydzieści albo pięćdziesiąt lat temu własne niemowlęta mieli, to wiedzą już wszystko.

    Spotkania z niektórymi ludźmi stają się dla Ciebie i Twojej rodziny koszmarem – nigdy nie słyszycie dobrego słowa na temat tego, jak dobrze Wam, niedoświadczonym, wychodzi zajmowanie się maleństwem. Mimo że jest zdrowe, bezustannie uśmiechnięte, piękne i wciąż chwalone przez lekarzy, ktoś ciągle wmawia Wam, że za małe, źle odżywione, brzydko ubrane i w ogóle do dupy. W tym momencie myślisz o kulce w łeb. Nie tylko dla siebie samej."

    Mam to samo. Dokładnie to samo. Albo od jednej albo od drugiej babci synka nie usłyszałam, że fajnie go wychowujemy, że tyle już potrafi, tylko: "a czemu jeszcze nie robi na nocnik, a czemu jeszcze nie kupiłaś mu bucików". Mam już dosyć takich uwag i już kąśliwie na nie odpowiadam. Teściowa obrażona, mama wie, że taka już jestem i się przyzwyczaiła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *