Big Love
Sex, drugs and rock’n’roll – oto naczelna dewiza pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Barbary Białowąs. Jest młodość, dzikość, seks, przemoc i świeżość. I seks raz jeszcze. Dużo młodzieńczego buntu, dużo cierpienia i niezmierzone pokłady miłości. Toksycznej, bolesnej, narkotycznej miłości. Miłości prawdziwej, niszczycielskiej, przejmującej. Wolnej miłości, jaką swego czasu propagowały dzieci-kwiaty…
To dobry obraz. Taki, że nie trzeba obok słowa „dobry” stawiać oklepanej formułki „jak na polskie realia”. Nie jest wybitny, nie ustrzegł się błędów i nielogiczności, ale jest dobry i wart uwagi. Bo wreszcie na Walentynki zaserwowano nam w kinach coś więcej niż ckliwą sieczkę o miłości, opartą na (za przeproszeniem) do wyrzygania ogranych schematach.
W Big Love nie ma happy-endu, nie ma lukrowanych dialogów i kiczowatych scenek przepełnionych wzniosłością. Postawiono tu na inne środki – surowość i naturalność. Bohaterowie są urzekająco autentyczni, magnetyczni i podziwia się ich na ekranie z wielką przyjemnością.

Big Love to historia nastoletniego dziewczęcia, powoli odkrywającego świat dzięki starszemu chłopakowi. Maciek jest tajemniczy, przystojny i czuły. Dla zbuntowanej szesnastolatki – facet idealny. Oboje są piękni i młodzi, mogą podbijać świat, mogą żyć tylko dla siebie. Ale sielanka szybko się kończy, a jej finał jest tragiczny, czego dowiadujemy się już w pierwszych minutach filmu. Od początku tylko czekamy na rozwiązanie, powoli układając w całość puzzle zaserwowane przez Białowąs. Ale nie wszystkie puzzle pasują do układanki. Nie wszystkie fakty układają się w spójną całość. Szereg niedomówień uznaję za dobrą stronę filmu, jednak kilka znaczących nieścisłości psuje obraz całości. Twórcy filmu pogubili się nieco w nielinearności akcji, w przeplataniu wątków i przywoływaniu retrospekcji. Wreszcie – w budowaniu postaci. Oto mój główny zarzut wobec Big Love. Drugi dotyczy stawiania na pewne oklepane schematy, na zbyt oczywistą symbolikę, sporo banału. Bo choć generalnie film wyłamuje się z szablonu „polskiej produkcji o miłości”, to jednak sam w sobie zawiera sporo elementów ogranych i do bólu banalnych.

Kiedy przed paroma tygodniami obejrzałam zwiastun filmu, obawiałam się o to, jak bardzo irytująca będzie odtwórczyni głównej roli – Aleksandra Hamkało. Obawy moje były nieuzasadnione, co przyznaję szczerze już po obejrzeniu filmu. Młoda aktorka spisała się znakomicie – dodała postaci charakteru, ognia, świeżości. Z bardzo dobrej strony zaprezentował się również – pozostający nieco w cieniu swej partnerki – Antek Pawlicki. Wielkie brawa należą się temu duetowi za stworzenie magnetycznej, elektryzującej i pełnej autentyczności relacji. Nic tak nie psuje obrazu, jak brak chemii między tymi, których powinna łączyć namiętność. Hamkało i Pawlickiemu problem ten jest obcy – oni jako para spisali się wybornie. Takie pary chce się oglądać na ekranie. Przy okazji ślę ukłon w stronę Barbary Białowąs za to, że przełamała schemat serwowania ujęć pościelowych, zaciemnionych, zza ściany – w Big Love nic nie jest ukryte. Tutaj miłość, nagość i namiętność atakują odbiorcę w pełnej krasie. Komuś może się to nie podobać, a ja przyklasnę za odwagę.
Od strony technicznej zrealizowano Big Love bardzo dobrze. Twórcy filmu mieli na niego pewien doskonały pomysł i ów pomysł się sprawdził. Nie wypadł wybitnie, ale na tyle dobrze, że pozostanie w mej pamięci na długo. Pozwala mieć jednocześnie nadzieję, że Barbara Białowąs w przyszłości czymś nas jeszcze zaskoczy. Jeżeli konsekwentnie będzie odwracać się od tego, co modne i najbardziej oklepane (choć nie oszukujmy się – i ona zrobiła film dla „mas”), może wreszcie wrócimy do czasów, w których nie było wstydem pójść do kina na rodzimą produkcję. Ja zresztą twierdzę, że nie jest w tej kwestii wcale tak źle, jak to się mówi – trzeba po prostu wiedzieć jakie kino i jaki film wybrać… Moja ocena: 8/10 PS. Jednego nie daruję twórcom filmu – plakatu! Piękną Hamkało potraktowali takim fotoszopem, że aż się smutno robi. Zdjęcia pochodzą ze strony FilmWeb.
]]>
Big Love to historia nastoletniego dziewczęcia, powoli odkrywającego świat dzięki starszemu chłopakowi. Maciek jest tajemniczy, przystojny i czuły. Dla zbuntowanej szesnastolatki – facet idealny. Oboje są piękni i młodzi, mogą podbijać świat, mogą żyć tylko dla siebie. Ale sielanka szybko się kończy, a jej finał jest tragiczny, czego dowiadujemy się już w pierwszych minutach filmu. Od początku tylko czekamy na rozwiązanie, powoli układając w całość puzzle zaserwowane przez Białowąs. Ale nie wszystkie puzzle pasują do układanki. Nie wszystkie fakty układają się w spójną całość. Szereg niedomówień uznaję za dobrą stronę filmu, jednak kilka znaczących nieścisłości psuje obraz całości. Twórcy filmu pogubili się nieco w nielinearności akcji, w przeplataniu wątków i przywoływaniu retrospekcji. Wreszcie – w budowaniu postaci. Oto mój główny zarzut wobec Big Love. Drugi dotyczy stawiania na pewne oklepane schematy, na zbyt oczywistą symbolikę, sporo banału. Bo choć generalnie film wyłamuje się z szablonu „polskiej produkcji o miłości”, to jednak sam w sobie zawiera sporo elementów ogranych i do bólu banalnych.


Kiedy przed paroma tygodniami obejrzałam zwiastun filmu, obawiałam się o to, jak bardzo irytująca będzie odtwórczyni głównej roli – Aleksandra Hamkało. Obawy moje były nieuzasadnione, co przyznaję szczerze już po obejrzeniu filmu. Młoda aktorka spisała się znakomicie – dodała postaci charakteru, ognia, świeżości. Z bardzo dobrej strony zaprezentował się również – pozostający nieco w cieniu swej partnerki – Antek Pawlicki. Wielkie brawa należą się temu duetowi za stworzenie magnetycznej, elektryzującej i pełnej autentyczności relacji. Nic tak nie psuje obrazu, jak brak chemii między tymi, których powinna łączyć namiętność. Hamkało i Pawlickiemu problem ten jest obcy – oni jako para spisali się wybornie. Takie pary chce się oglądać na ekranie. Przy okazji ślę ukłon w stronę Barbary Białowąs za to, że przełamała schemat serwowania ujęć pościelowych, zaciemnionych, zza ściany – w Big Love nic nie jest ukryte. Tutaj miłość, nagość i namiętność atakują odbiorcę w pełnej krasie. Komuś może się to nie podobać, a ja przyklasnę za odwagę.

Od strony technicznej zrealizowano Big Love bardzo dobrze. Twórcy filmu mieli na niego pewien doskonały pomysł i ów pomysł się sprawdził. Nie wypadł wybitnie, ale na tyle dobrze, że pozostanie w mej pamięci na długo. Pozwala mieć jednocześnie nadzieję, że Barbara Białowąs w przyszłości czymś nas jeszcze zaskoczy. Jeżeli konsekwentnie będzie odwracać się od tego, co modne i najbardziej oklepane (choć nie oszukujmy się – i ona zrobiła film dla „mas”), może wreszcie wrócimy do czasów, w których nie było wstydem pójść do kina na rodzimą produkcję. Ja zresztą twierdzę, że nie jest w tej kwestii wcale tak źle, jak to się mówi – trzeba po prostu wiedzieć jakie kino i jaki film wybrać… Moja ocena: 8/10 PS. Jednego nie daruję twórcom filmu – plakatu! Piękną Hamkało potraktowali takim fotoszopem, że aż się smutno robi. Zdjęcia pochodzą ze strony FilmWeb.
Ja czytałem, że słaby 😛 dlatego idę na Różę 😛
Dlatego warto byłoby przeczytać, co napisałam ja 😉 Wtedy mógłbyś pisać "czytałem, że dobry" 🙂
"Różę" popieram. Nie uważam, aby "Big Love" wymagało natychmiastowego oglądania w kinie.
Jeśli będzie na zalukaj – obejrzę ;D
Nie skuszę sie.
Bo jeśli rzeczywiście jest dobry – to będę ryczeć
A jeśli zły,to wścieknę się na stracony czas.
No i nienawidzę takich "pięknych" facetów. Taki uraz 😛
Nie zgodzę się z jednym- na pewno z tym, że sama Białowąs wplątała do filmu sam banał, którego tak się wystrzega- sama odebrałam to jako celowy zabieg. Film mnnie urzekł, oglądam wszystko co polskie (od komedyjek romantycznych, aż do naszych typowo polskich dramatów) i miał w sobie to coś. No i dla mnie Pawlicki wykreował swą postać nawet lepiej:)
Ciesze sie, ze nie tylko mnie sie podobalo!
Tak, Antek swoją postać stworzył wybornie – od pierwszych do ostatnich scen zachwyca. Ale mimo wszystko blask Hamkało go przyćmił. Dziewczyna nie zagrała lepiej, ale przekazała więcej, bardziej przykuła uwagę. Dlatego uważam, że Pawlicki pozostał nieco w jej cieniu.
Czy zabieg był celowy – nie wiem, być może. Ale dla mnie nie był potrzebny 🙂
Dzięki za recenzję, ostatnio w kinie widziałam zwiastun i byłam zaintrygowana.
ja chyba do kina wybiorę się najpierw na "W ciemności", a następnie jeśli będą jeszcze grali ten film w moim kinie na "Big love"
Zastanawiałam się, czy obejrzeć tę produkcję, lecz Twoja recenzja tylko umocniła mnie w przekonaniu, że warto zobaczyć ten film.
Oglądałam jakiś miesiąc temu, a może dawniej, wywiad z Aleksandrą Hamkało. Opowiadała właśnie o tych odważnych scenach. Właściwie tak jest. Pewnie inna forma wprowadziłaby nutę fałszu. Anatomia współczesnej miłości ma w sobie coś z ekshibicjonizmu. To będzie podobać się młodym, starszym pewnie nie. Znak zmienności czasów.:)
Zazdroszczę, ja przez głupie godziny pracy nie mam jak chodzić do kina, a jak mam, to nie mam już siły :((
Pawlicki – jeden z moich ulubionych polskich aktorów 🙂
Zastanawiałam się, czy nie pójść na to do kina, ale chyba poczekam na dvd.
Bardzo ładne to ostatnie zdanie 🙂 Trzeba wiedzieć co wybrać 🙂 Niestety, filmu nie obejrzę, bo musiałabym pojechać do innego miasta 🙁 Pozostaje czekać na DVD ale na pewno będę o nim pamiętać.
Świetna recenzja, mam bardzo podobne odczucia. A w szczególności jeśli chodzi o plakat! 🙂
Cieszy mnie to, że tak pozytywnie odebrałaś Hamkało, bo również miałam obawy, że będzie irytująca. 🙂
Na pewno obejrzę ze względu na to, że to nie jest kolejna szablonowa komedyjka. 😉
na pewno obejrzę 🙂
jakoś mnie nie przekonuje ani ten plakat ani trailer. boję się, że ten film będzie wymuszony, na siłę pokazywane kontrowersyjne sceny itd. z pewnością obejrzę go z ciekawości, za jakiś czas, bo tak jak piszesz, film ma też swoje dobre strony 🙂