Skarb heretyka, Scott Mariani
Scott Mariani kolejny raz całkowicie zawładnął moim światem – od jego powieści nie mogłam się oderwać. Czytałam, jedząc. Czytałam, chodząc. Czytałam, oglądając telewizję. Bo Skarb heretyka pochłonął mnie od pierwszej do ostatniej strony…
Wspominałam już przy okazji Proroctwa Sądnego Dnia, że książki pana Marianiego mają w sobie wszystko to, czego w literaturze i filmie nie znoszę – mnóstwo krwi, pistoletów, fanatyków wszelkiego rodzaju, terrorystów i degeneratów. Jeden facet jest w stanie wymordować kilkunastu uzbrojonych przeciwników – zupełnie jak w „uwielbianych” przeze mnie produkcjach z Seagalem albo Chanem. Trochę mnie to śmieszy, zwłaszcza, że akurat w tej części autor wyrządził swojemu bohaterowi wielką krzywdę – zrobił z niego totalnego idiotę, wplątując go w sidła szczeniackiej miłości. Romantyczna jestem bardzo, ale nigdy nie uwierzę, że taki morderczy typ nagle doznaje olśnienia i zakochuje się w pięknej nieznajomej (żonie przyjaciela, tak swoją drogą), następnego dnia wyznaje jej dozgonną miłość, a jeszcze kolejnego biegnie dla niej zbawiać świat. Przerysowanie Bena sięgnęło w Skarbie heretyka szczytu.
Nie znaczy to oczywiście, że powieści Scotta Marianiego mi się nie podobają. Wręcz przeciwnie – jest jednym z niewielu twórców, którym wybaczam przeładowanie brutalnością i testosteronem. Przede wszystkim dlatego, że od wartkiej akcji w jego opowieściach nie mogę się oderwać. Lubię ten dreszczyk emocji, który przebiega mi po plecach, kiedy Ben Hope wpada w kolejną zasadzkę. To jasne, że zawsze wychodzi cało z tarapatów, ale i tak jego przygody robią na mnie wielkie wrażenie.
Skarb heretyka to powieść odpowiednia dla miłośników starożytnych zagadek i legend, dalekich podróży i brutalnych bijatyk. Co prawda Egipt jest już w literaturze przerobiony na milion sposobów, ale i tak ciekawe przedstawienie kolejnej legendy wydaje mi się dobrym pomysłem. Powieść Marianiego w sam raz nadaje się na wieczorny relaks w te chłodne dni. Zapewniam, że wartka akcja rozgrzeje Was do czerwoności!
Moja ocena: 6,5/10
dla mnie chyba za brutalne. Ostatnio mam troszkę inny nastrój. Nostalgiczny…:)
Czytałam, a teraz przede mną kolejne części 🙂
Uwieblbiam tego typu książki i mimo niewielkiej oceny z Twojej strony, mam na nią ochotę ;D
Ja odwrotnie jak Meme, za takimi książkami nie przepadam :<
Meme,
to nie jest niewielka ocena 🙂 Po prostu raczej średnia, bo książka wypada słabiej na tle poprzedniej części, ale wciąż niesamowicie pochłania.
To, że czytałaś, jedząc, to rozumiem. To, że czytałaś, chodząc, również rozumiem. Ale jak można czytać, oglądając telewizję, to już nie umiem sobie tego wyobrazić :D.
Niezła jesteś ;)!
Maya,
ciągle tak robię! 😀 Potrafię jednocześnie czytać, jeść, oglądać i rozmawiać 😉