Wyd. Muza, Warszawa 2009
Kocham Murakamiego i jego twórczość. Na południe… stanowi mój czwarty kontakt z tym wybitnym japońskim pisarzem i naturalnym jest, że „na tym się nie skończy”, gdyż twórczość Harukiego na stałe zagościła w moim sercu, a Na południe… dołączyło do listy mych ulubionych powieści.
Kiedy zakończyłam lekturę Po zmierzchu [a był to mój pierwszy kontakt z Murakamim], targały mną niezwykłe emocje – mieszanina lęku, ekscytacji i podniecenia. Tych uczuć zabrakło mi przy Norwegian Wood i Wszystkie boże dzieci tańczą. Dopiero lektura Na południe od granicy, na zachód od słońca przywołała we mnie te uczucia na nowo. Znów miałam ochotę wyjść z domu, zatopić się w muzyce i kierować się tam, gdzie ponoszą mnie nogi. Z przyczyn technicznych – tj. poparzenia słonecznego i okrutnego żaru za oknem – porzuciłam ten pomysł. Nie omieszkałam jednak sięgnąć po muzykę, której słuchali bohaterowie powieści, licząc na to, że pozwoli mi ona zniszczyć wielki znak zapytania, jaki zaczął mnie prześladować po odłożeniu książki na bok. Niestety, nie pozbyłam się ani tegoż znaku, ani uczucia niepokoju, ale znaczy to jedynie tyle, że Murakami znów powalił mnie na łopatki.
Hajime od lat pielęgnuje w sobie wspomnienie Shimamoto, pierwszej ukochanej z okresu dzieciństwa, i porównuje do niej każdą poznaną dziewczynę. Kiedy już jako dorosły mężczyzna spełniony w życiu osobistym i zawodowym przypadkowo spotyka Shimamoto, okazuje się, że dawna fascynacja przetrwała. Hajime decyduje się rzucić swą rodzinę i wykorzystać szansę daną mu przez los. Czy jednak możliwy jest powrót do przeszłości? To piękna opowieść o niespełnionej miłości i pogoni za nieosiągalnym ideałem. Co leży na zachód od słońca i czy na południe od granicy znajdziemy raj, czy też zwykłą szarą rzeczywistość?
Opis znajdujący się na okładce książki ani trochę nie mija się z prawdą – istotnie, opowieść ta jest piękna, nieco smutna i tajemnicza. Już sam tytuł jest niezwykle fascynujący, a co dopiero sama treść, która zaskakuje i przyciąga czytelnika. Historię życia głównego bohatera śledzi się z zapartym tchem i choć – jak to u Murakamiego – narracja nie powala dynamizmem, ma się ochotę chłonąć tę historię natychmiast – goniąc jedno słowo za drugim, rozwiązując zagadki i niedomówienia, jakie pozostawia autor. To naprawdę niesamowite uczucie móc wsiąknąć w rzeczywistość, w jakiej żyje Hajime. Zwłaszcza, że powieść ta ma charakter uniwersalny – przedstawione sytuacje mogą zdarzyć się każdemu z nas. Bo czyż istnieje ktoś, kto nie napotkał w swym życiu dylematu – czy egzystować w swym dotychczasowym, poukładanym świecie, czy zaryzykować i porzucić go dla wielkiego szczęścia, choćby chwilowego? Życie pisze różne scenariusze i czasem to, co wydaje nam się pewne i stałe szybko może się rozsypać. A my mu w tym z ochotą pomożemy…
Po lekturze Na południe… nie jestem co prawda w pełni ukontentowana [za dużo niedomówień, niedokończonych wątków i nierozwiązanych zagadek], ale i tak zaliczam tę powieść do jednej z lepszych, jakie było mi dane w życiu czytać. Mało które dzieło wywołało we mnie aż takie emocje…
Moja ocena: 9/10
Okropnie mnie wciągnęło. Czytałam trzy książki Murakamiego (jeszcze "Przygodę z owcą" i "Wszystkie boże dzieci tańczą") i ta chyba podobała mi się najbardziej.
Ja jak na razie przeczytałam tylko "Kafkę nad morzem" oraz "Kronikę" Murakamiego. Miałam ochotę na więcej, ale nie posiadam żadnego z jego utworów w domu więc było to konfliktowe, ale po przeczytaniu twojej recenzji chyba będę musiała jakoś to załatwić… nawet po trupach 🙂 Pozdrawiam
Cóż, byłam pewna, że Ci się spodoba 😉
Dziękuję za odwiedziny ;D A co do książki, to naprawdę mi się podoba . Nigdy nie czytałam dzieł Murakamiego, ale może czas spróbować.
ja mam tą książkę jeszcze przed sobą. I to jest chyba jedyna książką , której nie mam w swoim księgozbiorze z dzieł Murakamiego:) Nadrobię koniecznie!
Tak! książka ma to coś! ;))
Ultramaryna – spróbuj 'Po zmierzchu' – wciąż jest moją ulubioną 🙂
to jedna z moich pierwszych książek murakamiego i jedna z ulubionych 🙂
pozdrawiam