Miało być dziennikarstwo, jest copywriting. Moja droga pełna porzuconych marzeń
Zawsze wiedziałam, że będę żyć z pisania. Nie wiedziałam jednak, że zostanę copywriterem. Jakie były moje początki w branży, do czego dążyłam i z jakich marzeń zrezygnowałam – o tym w 32. odcinku podcastu Zacznijmy od słowa.
W odcinku usłyszysz:
- jak zaczęłam pracę jako copywriter
- kim chciałam zostać jako dziecko
- jak wyglądała moja pierwsza gazeta
- jaki wpływ na moją przyszłość mieli rodzice
- co dały mi studia polonistyczne
- dlaczego dziennikarstwo mi zbrzydło
- jakie są moje dalsze plany rozwojowe
- jaką publikację dla początkujących copywriterów ostatnio wydałam.
Jak zostałam copywriterem – wideo
O tym, że zwiążę przyszłość z dziennikarstwem marzyłam od czasów dziecięcych. Plany zostania botanikiem albo archeologiem porzuciłam już w trzeciej klasie, ale dziennikarskie zapędy trzymały się mnie niemal do dorosłości. Splot dziwnych i ciekawych zdarzeń sprawił, że ostatecznie obrałam inną ścieżkę. Taką, o której marzyć nie mogłam, bo o jej istnieniu nie miałam pojęcia.
Myślę, że niewielu ludzi jest tak bardzo pewnych swojej przyszłości, jak ja byłam pewna już jako dziecko. Z rozrzewnieniem wspominam pierwszą gazetę, którą wydawałam w podstawówce, a która zawierała w sobie wszystko, co dziecko lat ’90 potrzebowało do szczęścia – krzyżówki, labirynty, łamigłówki, ksero kolorowych karteczek z notesików, wiersze, piosenki, wywiady i mnóstwo innych przykładów radosnej twórczości ośmio- czy dziewięciolatki. Już wtedy wiedziałam, że będę kiedyś żyć z pisania – co rzeczywiście dziś robię, nawet jeśli wówczas nikt w Częstochowie o copywriterach nie słyszał.
Rodzicielskie wsparcie
Gdybym miała sięgnąć pamięcią do momentu, który zadecydował o mojej zawodowej przyszłości, musiałabym dogrzebać się aż do czasów przedszkolnych i zacząć od tego, że jako trzylatka nauczyłam się czytać. Najbardziej wyraźne wspomnienia z dziecięcych lat wiążą się u mnie z wizytami w bibliotece, które pamiętam tak dobrze, jakby wydarzyły się wczoraj. Dużo czytałam i dużo pisałam, w czym mocno wspierali mnie rodzice, kupując pierwsze pamiętniki i notatniki – to właśnie te drobne aktywności nauczyły mnie regularnego pisania i przelewania myśli na papier.
Jako dwunastolatka z zaoszczędzonych z kieszonkowego pieniędzy zakupiłam dyktafon i nie ruszałam się nigdzie bez niego i bez aparatu. Nagrywałam audycję, którą puszczałam znajomym, zapisywałam tygodniowo dziesiątki stron i stale dokumentowałam, co dzieje się w naszym osiedlowym otoczeniu. W tamtym czasie zostałam też najmłodszą uczestniczką korespondencyjnego kursu dziennikarstwa, który opłacali mi rodzice.
W końcu chciałam zostać dziennikarką, prawda?
Pierwsze przygody z copywritingiem
Choć w 2002 roku nie wiedziałam jeszcze, że istnieje coś takiego jak copywriting, to właśnie wtedy rozpoczęła się moja trwająca do dziś przygoda z tym zajęciem.
Wystartować było łatwo – w pierwszych latach pisałam dla portali internetowych, których prawdopodobnie nie interesowało to, w jakim jestem wieku. Piszę „prawdopodobnie”, ponieważ zupełnie nie pamiętam, żeby ktokolwiek pytał mnie o zgodę rodziców albo w ogóle wnikał w to, ile mam lat. Pisałam dużo, pisałam dobrze, miałam konto w banku dla dzieciaków 13+ – czego chcieć więcej?
Te pierwsze lata stały pod znakiem felietonów piłkarskich, postów na forach, artykułów o wydarzeniach w Częstochowie i streszczeń lektur szkolnych. Potem pojawiły się serwisy dziennikarstwa obywatelskiego i pierwsze zlecenia od firm i osób prywatnych – głównie na strony firmowe (o prowadzeniu blogów biznesowych nikt jeszcze nie słyszał).
To wszystko wciąż składało mi się w jedną całość – że powinnam zostać dziennikarką. No ale nie zostałam.
Droga ku dziennikarstwu
Kiedy nadszedł czas wybrania liceum, swoją decyzję ograniczyłam do miejsc, w których prowadzone są koła dziennikarskie. Jak się okazało – pod tym względem trafiłam jak kulą w płot, bo wraz z nadejściem mojego rocznika w 8 LO koło dziennikarskie zostało zlikwidowane. Kocham tę szkołę i jestem jej dumną absolwentką, ale dopiero teraz, po zmianie dyrekcji, wygląda ona tak, jak powinno wyglądać wymarzone liceum.
Mimo niedogodności nie zmieniłam szkoły, nawiązałam tam głęboką przyjaźń, która trwa do dziś, a plany związane z nauką dziennikarstwa odłożyłam na czas studiów. No i skończyłam na polonistyce (sprawdź: Czy warto studiować polonistykę?).
Mój pierwotny plan zakładał studiowanie dziennikarstwa sportowego we Wrocławiu. To jednak z powodów finansowo-logistycznych nie było możliwe, przy czym pod pojęciem „logistyczne” rozumiem – do czego przyznaję się z lekkim zażenowaniem – fakt, że się zakochałam (notabene w tym, który jest moim mężem). Oczywiście niechęć do utrzymywania związku na odległość nie była decydująca, ale skłamałabym, gdybym stwierdziła, że kompletnie nie miała znaczenia.
Ostatecznie wybrałam więc zaoczne studia z dziennikarstwa w Katowicach, z których w ostatniej chwili zrezygnowałam, gdy okazało się, że przyjęto mnie na polonistykę w moim mieście. Do tego kierunku nabrałam przekonania pod wpływem rozmów ze znajomymi dziennikarzami, którzy wprost mówili, że w ich redakcjach większość osób to poloniści i że tak naprawdę studia niewiele w tym kierunku dają. Posłuchałam. I nie żałuję.
Mimo że studiowałam filologię ze specjalnością animacja kultury, to rzeczywiście w uczelnianych czasach przyszło mi się zetknąć z prawdziwym dziennikarstwem. Udałam się mianowicie na praktyki do jednej z częstochowskich gazet.
To wtedy nadszedł moment, w którym ostatecznie pogrzebałam marzenia o zostaniu dziennikarką.
Koszmarne praktyki dziennikarskie
Być może źle trafiłam, być może tak chciał los – ale praktyki w lokalnej prasie pokazały mi, że dziennikarstwo to nie jest świat dla mnie. Po pierwsze – moje artystyczne zacięcie musiało zderzyć się z barierą klepania dennych artykułów. Wprost mówiono mi, że mam pisać jak najprościej, jakbym tłumaczyła coś debilowi. Po drugie – ta konkretna gazeta okazała się mieć bliskie związki z jedną z partii politycznych. To wiązało się z „prośbami”, by wciskać obecność jej członków do wszelkich opisywanych wydarzeń.
W tym momencie stanęłam okoniem i stwierdziłam, że wolę nie zaliczyć praktyk niż podpisywać się pod kłamliwym bełkotem. Moja odmowa została przyjęta wzruszeniem ramion. Bo i tak znaleźli się inni chętni do tej roboty.
Przełom września i października 2011 roku to czas mojego oficjalnego zakończenia przygody z dziennikarstwem. Na szczęście porzucanie marzeń czasem po prostu ma więcej sensu niż ślepe do nich dążenie. I tak było właśnie w moim przypadku.
Ja nie marzę, ja działam
Od 2010 roku prowadzę tego bloga. Od 2008 w pełni zarabiam na siebie. Początkowo były to tylko teksty na zlecenie i korekty książek. Od kilku lat w książkach już nie siedzę, za to wciąż piszę, a oprócz tego zajmowałam się transkrypcją nagrań oraz prowadzeniem profili w mediach społecznościowych. Nie marzyłam o tym jako dziecko – tak jak dzisiejsze dzieci marzą o byciu youtuberami – bo w Polsce lat ’90 o copywritingu nikt nie mówił, a o biznesie w mediach społecznościowych nawet nie śnił. Czy żałuję porzuconych marzeń? Absolutnie nie. Koncentruję się na działaniu, wyznaczaniu celów i realizowaniu ich, na rozwoju i ciągłym podnoszeniu sobie poprzeczki. Nie ma tu miejsca na odtwórczą, ograniczającą robotę.
A przy okazji tego wpisu uświadomiłam sobie jeszcze jedną ważną rzecz – że prawdopodobnie wcale nie marzyłam o tym, by pracować jako dziennikarz w redakcji. Pisanie zawsze sprawiało mi wielką radość, ale to tworzenie gazety od podstaw ekscytowało mnie najbardziej. To samo czuję, gdy od zera wypełniam strony internetowe treścią, tworzę foldery reklamowe, opracowuję kampanie promocyjne i gdy po prostu zajmuję się blogiem.
Od kilkunastu lat czuję też delikatne motyle w brzuchu, gdy widzę w telewizji reklamy prasy. Mój organizm zawsze reaguje na nie tak samo – jakby krył się tam gdzieś dreszcz ekscytacji, że może kiedyś ja też stworzę coś od podstaw, nie tylko zapełniając treścią, ale po prostu to budując. Jeszcze nie ubrałam tego w płaszczyk marzenia, ale coś w środku mnie już wie, że kiedyś przyjdzie mi zmierzyć się z tym wewnętrznym pragnieniem.
Póki co twardo stąpam swoją ścieżką. Nie zostałam dziennikarką i strasznie mi ten zawód zbrzydł, ale koncentrując się na nim od najmłodszych lat bardzo dobrze przygotowałam się do zostania copywriterem. Koniec końców chyba warto było marzyć i mieć cel, prawda?
Też jestem po praktykach dziennikarskich (siłą rzeczy w innym miejscu) i znam to doskonale: „Wprost mówiono mi, że mam pisać jak najprościej, jakbym tłumaczyła coś debilowi.” 😉 – jednak patrząc z dzisiejszej perspektywy, jak wiele ludzi nie potrafi czytać ze zrozumieniem komentarzy w internecie, myślę sobie, że chyba trochę w tym racji było.
Ja na praktyki dziennikarskie trafiłam przypadkiem, choć wcale nie chciałam, bo dziennikarstwo mnie ani trochę nie ciągnęło. Ale ponieważ chciałam pisać, to wylądowałam na praktykach — i no cóż, przytłoczyło mnie przepychanie się na eventach z aparatem, żeby zrobić dobre zdjęcie, czy zasypiałam na pięciogodzinnych obradach rady miasta 😉 Ale z drugiej strony, sporo się też nauczyłam i osłuchałam ze swoim głosem na dyktafonie 😀
Ja w copywritingu jestem świeża, bo pracuje w nim od jakichś 2 lat (choć pisałam od zawsze). Wcześniej bijałam się w różnych miejscach, aż wylądowałam w marketingu i pomyślałam, że to moja działka. Okazało, się, że jednak nie. Za dużo stresu i odpowiedzialności, połączonej z nastawieniem, że marketing to ostatnia rzecz, jaka jest ważna w firmie. Miałam poczucie, że cały dział trochę bije głową w ścianę, próbując udowadniać, że potrzebne są większe pieniądze na efektywne działania.
Aż przypadkiem zaczęłam pisać na zlecenie po etacie i po kilku miesiącach rzuciłam wszystko i założyłam firmę ^^” Na szczęście, 5 lat blogowania nie poszło na marne, bo nagle okazuje się, ze można te teksty pokazywać potencjalnym klientom 😀
Jestem po dziennikarstwie. Prawdopodobnie… nic nie straciłaś. Wielu doświadczonych dziennikarzy mówiło mi, że lepiej się w czymś wyspecjalizować, skończyć inne studia, a potem o tym pisać.
Pierwsza praca na etacie w dziale online redakcji dziennika dała mi ogrom doświadczenia, ale pozbawiła złudzeń co do artyzmu tego zajęcia, o którym też wspomniałaś. 😀 Myślę, że jako copy i na blogu można się zdecydowanie bardziej rozwinąć pod tym kątem.
Twoja droga była długa, ale super, że odnalazłaś się w tej specjalności. Nie jest ona łatwa, dlatego dobry copywriter jest na wagę złota.
Copwywriting dzisiaj, to trudna i konkurencyjna branża. Szczególnie z takim konkurentem jak AI..
Ciekawy tekst! Wielu z nas zmienia ścieżki zawodowe, ale ważne, żebyśmy w drodze do celu czerpali z niej cenne doświadczenia. Dzięki za szczery wpis!