Widok komputera i biurka
|

Największa bujda w świecie solobiznesu. O wolności i swobodzie przedsiębiorcy

A więc zakładasz firmę, bo chcesz zasmakować wolności, marzysz o braku szefa nad głową i oczami wyobraźni widzisz siebie, gdy masz więcej czasu dla rodziny, podróżujesz po świecie, siedzisz z laptopem na plaży i ogólnie korzystasz z życia na własnych zasadach?

To jest tak straszna bujda, że aż boli.

O wolności soloprzedsiębiorcy – wersja audio

Posłuchaj także w apkach podcastowych, na YouTubieSpotify lub w Apple Podcasts.

Zacznijmy od tego, że nie mam zamiaru tworzyć tutaj negatywnego obrazu prowadzenia firmy. Bo gdyby było tak dramatycznie źle, to wszyscy, poza ewidentnymi masochistami, wracalibyśmy na etat w podskokach. Albo i nie, bo ja np. smaku etatu nie poznałam i obawiam się, że w ogóle bym się do tego nie nadawała. Może w takim razie podchodzę pod kategorię masochistki-desperatki?

Nie wiem.

W każdym razie to, co chcę powiedzieć, to to, że każdy na pewno ma świadomość, iż w życiu chyba wszystko ma dwa oblicza. I już nawet nie chodzi mi o fałszowanie rzeczywistości i chowanie się za upudrowanymi maskami w social mediach. Przede wszystkim mam na myśli to, że takie np. prowadzenie firmy ma ogrom plusów, o których nieraz już mówiłam, ale jednocześnie ma ogrom minusów, które czasem przeważają nad plusami tak bardzo, że ludzie jednak z prowadzenia działalności rezygnują.

I o tym właśnie, o tych minusach, chciałabym porozmawiać.

Jak widzimy zakładanie firmy?

Wielu osobom zakładanie firmy kojarzy się romantycznie. Gdyby prześledzić dyskusje na forach biznesowych, da się zauważyć tendencję, że tym, co nami kieruje, gdy decydujemy się na odpalenie jednoosobowej działalności gospodarczej, jest chęć zasmakowania wolności. Bez szefa, bez sztywnych reguł, na własnych zasadach. Często stoją za tym powody rodzinne – np. chęć spędzania więcej czasu z rodziną. A często totalne zniechęcenie do skostniałych reguł panujących w pracy na etacie. 

No i bywa też jeszcze inny powód: ślepa wiara w to, co obiecują w sieci. Instagramy, facebooki i linkediny lubią ładne obrazki. Lubią dane, w których ludzie chwalą się milionowymi przychodami. Gdyby zajrzeć na grupy biznesowe dla kobiet, da się zauważyć, ile jest tam historii sukcesów, które nakręcają się wzajemnie. Nie zliczę, ile jest tam kobiet, które rozsyłają privy z propozycjami w stylu: „Poświęć dwie godziny dziennie, aby zarabiać dziesięć tysięcy miesięcznie”, a te „dwie godziny dziennie” to robota polegająca właśnie na naganianiu innych naiwnych – i tak się kręci ta spirala.

No ale wyobraźmy sobie taką właśnie sytuację: młodą mamę, która nie może pójść na etat, więc marzy o dorobieniu sobie i wierzy w mit łatwych pieniędzy. Albo – żeby nie było, że to dotyczy tylko kobiet – wyobraźmy sobie absolwenta średnio prestiżowej uczelni, który wchodzi na rynek pracy i nie widzi tu dla siebie miejsca, więc zaczyna wierzyć w te wszystkie filmiki gości wymachujących plikami pieniędzy.

Skoro inni mogą, to my też, prawda?

Skoro to taka łatwa kasa, to my też możemy, co nie?

To są jednak przypadki, nazwijmy to, skrajne, choć oczywiście bardzo częste. Nie będę się dzisiaj pochylać nad tematem nieetycznych piramidek biznesowych, bo jednak większość z nas, mimo iż działa we własnym biznesie, to bardziej na zasadzie: „znam się na tym, więc zacznę na tym zarabiać” albo „to moja pasja, więc zamienię to w biznes”.

Pułapki solobiznesu

My, jako soloprzedsiębiorcy, także wpadamy w pewne pułapki. Okej, może nikt z nas nie zakłada jednoosobowej działalności wierząc w to, że w dwie godziny zarobi więcej niż w miesiąc na etacie, ale jednak wolność i swoboda są czymś, co często przyświeca nam już na starcie.

A potem przychodzi rzeczywistość. ZUS rosnący z każdym rokiem w nielogicznie szybkim tempie. Zmiany w podatkach. Zmiany w przepisach prawnych, powodujące, że w kółko musimy aktualizować regulaminy nawet najprostszych stron i sklepów internetowych z dwoma produktami. Rosnące koszty życia i prowadzenia biznesu.

Ceny rosną, rośnie też płaca minimalna dla pracowników etatowych, a w raz z nią nasze składki na ZUS. Tymczasem prowadząc mały biznes usługowy nie zawsze masz możliwość co chwilę podnosić ceny. Nie zawsze możesz uwzględnić wciąż rosnącą inflację czy koszty prowadzenia firmy, bo w którymś momencie dochodzisz do punktu, w którym klient mówi: „to za drogo, pójdę do tańszego”.

I oczywiście jest szansa, że na jego miejsce przyjdzie następny, ale co jeśli nie? Albo jeśli nie od razu? Koszt psychiczny wynikający z ciągłej potrzeby pozyskiwania nowych klientów jest gigantyczny.

Czy o tych kosztach psychicznych mówią ci wszyscy namawiający do otwierania biznesów i zarabiania łatwych pieniędzy z dowolnego miejsca na świecie?

Efekt jest taki, że zamiast doznać uczucia stabilności w działaniu, narzucamy na siebie presję, by ciągle zmieniać. Może nowy produkt? Może usługa ekstra? Może dodatkowa gałąź biznesu?

Porównujemy się do innych i widzimy, że oni jakoś dają radę. Że podróżują po świecie. Że pracują tylko trzy dni w tygodniu. Że opowiadają o swoich przychodach bez skrępowania. Że rozwijają swoje zespoły.

Znam i znałam dużo takich biznesów ładnie odmalowanych z zewnątrz. Absolutnie nie twierdzę, że wszystkie takie są, ba, mam nadzieję, że to nawet nie jest połowa, ale nie da się ukryć: to, co widzimy w social mediach, newsletterach, podcastach i filmikach na youtubie, nie zawsze jest tak ładne, jak chcą nam wmówić inni.

Historie „od zera do bohatera”, „wszystko zawdzięczam sobie”, „nikt niczego mi nie dał”, oczywiście pięknie się klikają, ale czasem na ładną maską znajdujemy takie kwiatki ja to, że: ktoś wcale nie prowadzi działalności, a więc: omijają go wielkie ZUSy i inne „przyjemności”.

Poza tym znaczenie mają tutaj także inne aspekty. Inaczej prowadzi się biznes, gdy masz partnerkę, partnera, żonę, męża, z którymi dzielisz koszty utrzymania domu.

Inaczej prowadzi się biznes, gdy rodzice odbierają Twoje dzieci z przedszkola i odstawiają je do Ciebie parę godzin później – po obiedzie, a inaczej, gdy musisz przerywać pracę, lecieć po dzieciaki i ogarnąć je zaraz po powrocie.

Inaczej prowadzi się biznes, gdy to kto inny odwodzi i odbiera dzieci ze szkoły, albo gdy Twoje dziecko jest zupełnie niewymagające i samodzielne, a inaczej, gdy ma specjalne potrzeby.

Inaczej prowadzi się biznes, gdy jesteś w pełni zdrową osobą, a inaczej gdy część czasu poświęcasz na wizyty lekarskie i rehabilitacje. Albo gdy jesteś jedynym dzieckiem swoich rodziców i wspomagasz ich swoją obecnością lub pieniędzmi, a inaczej, gdy takie dodatkowe obowiązki na Tobie nie ciążą.

Przykłady można mnożyć. Jest całe mnóstwo mikrodetali, które nas od siebie różnią i które sprawiają, że teoretycznie mając dość podobne do siebie działalności, możemy mieć zupełnie inne zaplecze.

Jednak rzadko bierzemy to pod uwagę, porównując się do innych. Bo są takie rzeczy, których na zewnątrz nie widać. Nie widzisz, że ktoś ma rewelacyjnie zarabiającego partnera i nie musi się bać o zawirowania w swojej firmie. Nie widzisz, że ktoś zajmuje się jego dziećmi po szkole. Nie widzisz, że w rzeczywistości jego działalność od miesięcy notuje straty.

To wszystko sprawia, że to, co nas dołuje i podcina nam skrzydła, jest zwyczajną ułudą, którą wcale nie powinniśmy się karmić.

Czy prowadzenie biznesu daje wolność?

Wróćmy jednak do tematu mitycznej wolności. Bo to ta wizja powinna zostać prędko obalona.

Oczywiście, w wielu przypadkach możesz pracować z dowolnego miejsca na świecie. Jednak większość z nas, nawet mając taką wizję na starcie, wcale z tego nie korzysta i do tego nie dąży. I mam tu na myśli to słynne leżenie na plaży z laptopem.

Oczywiście, możesz ustawiać czas pracy w ten sposób, by piątek był dniem wolnym. Albo żeby swobodnie uczestniczyć w wydarzeniach w przedszkolu dziecka. I to jest cudowne.

Oczywiście, nie masz szefa nad głową. Niestety bywa gorzej. Niektórzy prowadzą swoje biznesy w taki sposób, że szefów mają dziesiątki – a są to wszyscy ich klienci.

Nie wspominając o tym, jak wiele osób nie radzi sobie z samodyscypliną i nie potrafi się zmotywować do działania bez tego słynnego bata nad głową.

No to gdzie jest ta słynna wolność? Gdzie jest ten wielki czas dla rodziny? Wtedy, gdy odbierasz telefony od klientów na wakacjach? Gdy sprawdzasz skrzynkę mailową w trakcie obiadu? A może wtedy, gdy nieustannie jesteś głową w pracy i rozmyślasz nad nowymi rozwiązaniami? Albo gdy prowadzenie działalności tak Cię stresuje, że popycha Cię w ramiona wypalenia zawodowego, nerwicy albo innej kurwicy?

To jest ta słynna wolność soloprzedsiębiorcy?

Pora uświadomić sobie, jak wielką jest to bujdą. To, że mogę raz na kiedy skoczyć na występ córki, to, że pracuję z domu przyodziana w ulubiony dres albo to, że mogę zabrać laptopa do kawiarni, to jest dla mnie przyjemne POCZUCIE lekkiej wolności i swobody, ale na pewno nie coś tak GIGANTYCZNEGO, jak to się o prowadzeniu własnej działalności mówi.

Czy da się coś zrobić z tym problemem?

To zależy, czego oczekujemy. Ja nie podążam za tą mityczną wielką wolnością, ale układam sobie czas pracy tak, aby móc pracować mniej. I w ogóle to jest coś, do czego dążę: dobieram takie współprace i rozszerzam portfolio produktów w taki sposób, aby zarabiać więcej lub tyle samo, ale poświęcając na to mniej czasu.

Staram się też dbać o higienę pracy. To znaczy: w ogóle nie umożliwiam kontaktu telefonicznego nikomu, poza moją główną klientką. A i ona korzysta z tego turborzadko. Czytam maile o określonych godzinach i tylko w określonych godzinach na nie odpowiadam. Jeżeli ktoś odzywa się do mnie przez Instagram czy Twittera – od razu przenoszę konwersację do skrzynki mailowej, żeby social media nie były dla mnie miejscem kontaktu z klientami. No i nie żyję pracą, gdy spędzam czas z bliskimi.

Jeżeli praca towarzyszy Ci na każdym kroku tak bardzo, że absolutnie nigdy z niej nie wychodzisz – a to jest częsty problem soloprzedsiębiorców, szczególnie pracujących z domu – to zdiagnozuj te problemy i postaraj się nad nimi popracować. Może nie dojdziesz do stanu tej słynnej mitycznej wolności, ale przynajmniej znajdziesz więcej spokoju i satysfakcji w tym, co robisz. A to już naprawdę dużo.

No i jeszcze jedno – pamiętaj o wakacjach. Wakacjach, takich w stu procentach wakacyjnych, o ile Twoja działalność na to pozwala. Może to nie będą trzy tygodnie w Tajlandii, ale tydzień totalnego resetu to naprawdę sporo. Albo częste mikrourlopy w ciągu roku – tu weekend za miastem, tam wypad we dwoje czy krótka wycieczka z przyjaciółkami. Jeżeli podróżowanie było jednym z Twoich wolnościowych marzeń, a nie realizujesz go wcale albo wyłącznie w formie workation, czyli de facto pracy, tyle że z ładnego miejsca poza domem – to coś poszło nie tak.

Zacznij od czegoś małego, drobna zmiana to już zmiana, prawda?

I, proszę, nie wspieraj budowania takich mitów jak ten, że własna działalność to sto procent wolności, swobody, radości, nieograniczonej kasy i wyłącznie satysfakcji.

Bo niektórzy naprawdę w to wierzą i albo chcą pójść tym tropem, albo porównują się do Ciebie i łapią doła.

No i Ty też się nie porównuj do innych, jeśli zamiast czerpać z tego motywację, wyłącznie się tym stresujesz.

Po co nam to wszystko, te bujdy i mity? Czy nie lepiej po prostu postawić na szczerość? Myślę, że więcej nauki wyciągniemy od osób, które szczerze mówią o blaskach i cieniach swoich biznesów niż od tych pielęgnujących wyłącznie fałszywe przekonania.

Mam nadzieję, że moja szczerość jest dla Ciebie w jakikolwiek sposób pomocna, wspierająca lub pokrzepiająca.

A jeśli chcesz w jakiś sposób odnieść się do tego, o czym mówiłam w tym odcinku, możesz zostawić komentarz na YouTubie, na Spotify lub odezwać się do mnie w social mediach. No i koniecznie podziel się tym odcinkiem z kimś, kto potrzebuje go usłyszeć. Będę Ci za to bardzo wdzięczna!

2 komentarze

  1. Klaudyno, przeczytałam z wielką ciekawością i dzielę z Tobą podobną opinie w wielu kwestiach! Szczególnie spodobało mi się podejście do detali związanych z rodzicielstwem czy zdrowiem. To prawda, że kwestia odbioru dzieci ze szkoły ma znaczenie, to, czy jesteśmy zdolni fizycznie poświęcić się pracy – bardzo!

    Czytając o burzeniu mitów trochę jednak zaczęłam się zastanawiać nad tą subtelną różnicą pomiędzy mówieniem „jak jest”, a zniechęcaniem do działania. Powiem Ci, że mi na jakimś etapie potrzebny był bardzo ten mit założycielski i wiara w sukces, bo sama jestem raczej pesymistką. Co więcej, udało mi się osiągnąć niemały sukces i spełnić te wielkie marzenia o dobrych zarobkach i wolnym czasie. Mam wrażenie, że często, szczególnie my, kobiety, jesteśmy zniechęcane do jakiejkolwiek przedsiębiorczości. Częściej zdarzało mi się spotkać kobietę, która tkwi na niechcianym etacie, niż taką, której nie powiodło się we własnej działalności. A nawet jeśli się nie powiodło, wyszła z tego silniejsza i z wiedzą.

    Myślę, że być może częściej powinnyśmy mowić o jednym – RYZYKU. Każdy biznes niesie za sobą ryzyko i przystępując do pracy na własną rękę musimy się zastanowić tak serio, jaka jest nasza przestrzeń ryzyka. Na ile działanie, które nie gwarantuje sukcesu, może nas pogrążyć? Czy jesteśmy na to gotowi? Co zrobimy, kiedy się nie uda? Wydaje mi się, że w biznesie wiele rzeczy da się przewidzieć i że mimo wszystko warto probować z precyzyjnie określonym ryzykiem.

    1. Hej, Kamilo, bardzo dziękuję za Twój komentarz!
      Podobają mi się Twoje spostrzeżenia dotyczące „mitu założycielskiego” i wiary w sukces. Rzeczywiście są osoby, które bardzo potrzebują takiej inspiracji – i to jest cudowne, że właśnie dzięki czyimś opowieściom mogą zdecydować się na to, żeby zacząć działać. Dobrze jednak, gdy kalkulujemy ryzyko i myślimy o tym, że nie wszystko może wyglądać tak ładnie, jak w internecie – a niektórym tej refleksji niestety brakuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *